Tomasz Janik: Zero radości z "porozumienia". Nonsens za nonsensem
Już niedługo skończą się nudne być może teksty o prezydenckich projektach ustaw. Zaczną się jednak inne - o Krajowej Radzie Sądownictwa z sędziami z nadania partyjnego, o Sądzie Najwyższym z ławnikami w składzie uchylającymi w trybie skargi nadzwyczajnej prawomocne orzeczenia sprzed lat czy o Izbie Dyscyplinarnej pilnującej, czy jakiś odważny, niezaorany jeszcze sędzia sam nie interpretuje Konstytucji, nie oglądając się na "wyroki" bezwolnego Trybunału - pisze w felietonie dla WP Opinie Tomasz Janik.
13.11.2017 | aktual.: 14.11.2017 13:55
W piątkowe popołudnie gruchnęła wiadomość: jest przełom w sprawie ustaw dotyczących sądownictwa. Pałac Prezydencki porozumiał się z Prawem i Sprawiedliwością co do spornych do tej pory kwestii, przede wszystkim trybu wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. Po ponad pięciogodzinnym spotkaniu zdecydowano, jak połamać Konstytucję tak, aby żadna ze stron nie poczuła się niedowartościowana.
Zrozumiałym będzie, jeśli ktoś z czytelników poczuje się znużony kolejny tekstem dotyczącym zmian w sądownictwie. Sam jestem zmęczony śledzeniem niekończących się konsultacji, podczas których ma tak naprawdę miejsce licytacja na niekonstytucyjność poszczególnych rozwiązań. Być może jednak taki jest cel rządzących - maksymalnie rozwlec wszystko w czasie i tym samym grać na zmęczenie społeczeństwa, które od miesięcy zamęczane jest bezsensownymi dywagacjami na temat zmian, które wcale nie są potrzebne.
Po co komu konsultacje?
Inaczej będzie po zawarciu ostatecznego porozumienia pomiędzy prezydentem a partią rządzącą - teraz możemy spodziewać się radykalnego przyspieszenia i uruchomienia procesu legislacyjnego podobnego do tego, który miał miejsce w lipcu. I to zostało zresztą już zapowiedziane. Wiceszef Kancelarii Prezydenta Paweł Mucha stwierdził, że jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że znowelizowane ustawy wejdą w życie jeszcze w tym roku (sic!). Bez konsultacji społecznych, bez konsultacji z gremiami prawniczymi, bez konsultacji z kimkolwiek, kto może mieć inne zdanie, ale nie ma dość siły, żeby PiS musiał się z nim liczyć.
Pewnie marne to pocieszenie, ale już niedługo skończą się nudne być może teksty o prezydenckich projektach ustaw. Zaczną się jednak inne - o Krajowej Radzie Sądownictwa z sędziami z nadania partyjnego, o Sądzie Najwyższym z ławnikami w składzie uchylającymi w trybie skargi nadzwyczajnej prawomocne orzeczenia sprzed lat czy o Izbie Dyscyplinarnej pilnującej, czy jakiś odważny, niezaorany jeszcze sędzia sam nie interpretuje Konstytucji, nie oglądając się na "wyroki" bezwolnego Trybunału. O ile nie dysponujemy jeszcze tekstami prezydenckich ustaw po "kompromisowych" zmianach, to jednak nikt do tej pory nie powiedział, że te - tak samo kontrowersyjne i nielegalne jak zmiany w KRS - pomysły prezydenta wypadły z ich treści. Należy zatem spodziewać się wszystkiego, co najgorsze.
Domknięcie systemu
Znamienne są słowa Stanisław Piotrowicza, który w ostatnim czasie z ramienia PiS prowadził negocjacje z Pałacem Prezydenckim: "Wydaje się, że wypracowaliśmy taki kompromis, w następstwie którego nie zostanie zatracone to, co jest istotą reformy". Bez wątpienia, nie zostanie zatracone. Istotą jest przecież wymiecenie części sędziów z Sądu Najwyższego, skonstruowanie nowej Krajowej Rady Sądownictwa i, tym samym, "domknięcie systemu". To, o czym w lipcowym orędziu mówiła premier Szydło, to znaczy konieczność "głębokiej" reformy sądownictwa, właśnie następuje.
Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego kompromis to "porozumienie osiągnięte w wyniku wzajemnych ustępstw". W aktualnych realiach kompromis ten polega na ustaleniu, jaki pozornie ponadpartyjny mechanizm wyboru sędziów do KRS wprowadzić, aby żadna ze stron nie poczuła, że została ograna. Jeśli wejdzie w życie prawo, zgodnie z którym w pierwszej turze wyborów sędziów do KRS konieczna będzie większość 3/5 przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, ale w braku porozumienia w drugiej turze wystarczy już bezwzględna większość (a na to się zanosi), to PiS będzie mógł zablokować dowolną kandydaturę zgłoszoną przez opozycję, doprowadzić do drugiej tury wyborów i przegłosować jedynie swoich kandydatów. Cała idea ponadpartyjnego, konsensualnego wyboru, na którym tak podobno prezydentowi zależało, jest w takiej sytuacji pustą deklaracją.
Do znudzenia można powtarzać, ale trzeba to robić, że wybór sędziów - członków Krajowej Rady Sądownictwa - musi odbywać się rękoma samych sędziów, a nie polityków. To prawda, że art. 187 Konstytucji nie mówi, że sędziów mają wybierać sędziowie, a nie prezydent, parlament czy ktokolwiek inny, jednak interpretacja tego przepisu prezentowana przez PiS jest rażąco błędna. Skoro posłów do KRS wybiera Sejm, senatorów do KRS wybiera Senat, to kto ma wybierać sędziów? Dla twórców Konstytucji było to tak oczywiste, że nie uznano za stosowne nawet tego zapisywać.
Trudno zrozumieć i trudno przewidywać
Jak wskazał minister Paweł Mucha, "jest gwarancja dla opozycji tego rodzaju, że jeżeli zgłosi swoich przedstawicieli do KRS, to wtedy ci przedstawicie będą tam zasiadać". Trudno jednak zrozumieć, na czym ta gwarancja miałaby polegać, gdy w drugiej turze emocje już opadną i będzie się liczyć wyłącznie twarda sejmowa arytmetyka.
Niewykluczone zresztą, że opozycja nie zgłosi swoich kandydatów, bojkotując nielegalne ustawy, z czego PiS skwapliwie skorzysta, wybierając wszystkich sędziów samodzielnie. Gwoli ścisłości - pierwotny pomysł prezydenta, aby w razie sejmowego klinczu każdy poseł głosował imiennie na jednego kandydata, był również nie do przyjęcia. Zresztą cała dyskusja na temat różnych wariantów nielegalnych rozwiązań jest zupełnie jałowa.
Trudno przewidywać, jak rozwinie się sytuacja - czy wobec prawdopodobnego podpisania nowych ustaw przez prezydenta opór wobec nich nie będzie jawił się ludziom jako strata czasu i walka z wiatrakami, a zniechęcenie i zmęczenie wezmą górę? Niestety, w listopadzie i grudniu jest trochę zimniej niż latem, więc "spacerowiczów" oraz "przypadkowych turystów" może być jakby mniej. Nie ma co też liczyć na zdyskredytowanie nowych ustaw przez Trybunał Konstytucyjny, który ma obecnie za zadanie przyklepywać wszystko, co wyjdzie z rąk parlamentu.
To bardzo przykre, że w czasie, kiedy świat tak szybko się zmienia i konieczne jest włożenie mnóstwa energii w to, aby w ogóle za nim nadążyć, kapitał społeczny musi być trwoniony na opór wobec co bardziej nonsensownych pomysłów, projektów, zmian i konsultacji. Innego zdania chyba jest minister Mucha, który mówi, że "trzeba cieszyć się, że jest porozumienie". Ja się akurat nie cieszę.
Tomasz Janik dla WP Opinie
Tomasz Janik - adwokat, członek Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku, doktorant Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Prowadzi kancelarię adwokacką w Gdyni (http://tomasz-janik.pl/).