PublicystykaTomasz Janik: Rejestr przestępców seksualnych: sukces ministerstwa czy tanie efekciarstwo?

Tomasz Janik: Rejestr przestępców seksualnych: sukces ministerstwa czy tanie efekciarstwo?

Wiele emocji wzbudza kwestia możliwości „wypisania się” z rejestru przestępstw seksualnych, przez osoby w nim figurujące. Nie jest to jednak tak proste, jak przypuszczają wzburzeni tym aspektem Polacy – pisze w felietonie dla WP Opinie Tomasz Janik, adwokat i członek Pomorskiej Izby Adwokackiej.

Tomasz Janik: Rejestr przestępców seksualnych: sukces ministerstwa czy tanie efekciarstwo?
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Sławomir Kamiński
Tomasz Janik

04.01.2018 | aktual.: 04.01.2018 10:42

Z początkiem roku został upubliczniony Rejestr Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym. Ministerstwo Sprawiedliwości jako autor ustawy ogłosiło już - jak można było się spodziewać - sukces, choć wielu ekspertów jest mocno sceptycznych. Z oceną ustawy warto jednak chwilę się wstrzymać i poznać ją po owocach. Sam pomysł na pewno nikogo nie pozostawi obojętnym, a i problemów prawnych jest tutaj co niemiara.

Pierwsze praktyczne trudności już się zresztą pojawiły: najpierw furorę zrobiła informacja o tym, że dzięki rejestrowi rodzice zidentyfikowali pracownika małopolskiego domu kultury jako pedofila. Potem okazało się jednak, że mężczyzna był co prawda skazany za gwałty, ale nie na dzieciach a osobach dorosłych i pedofilem nie jest. Już ta sytuacja pokazuje, że rejestr to bardzo niebezpieczna broń, z którą trzeba obchodzić się umiejętnie.

Rejestr niepełny

Na wstępie sprostujmy: osławiony rejestr to nie wyłącznie lista pedofilów - trafić tam mogą również gwałciciele, których ofiarą wcale nie było dziecko. Z drugiej jednak strony, nie każdy przestępca seksualny w rejestrze się znajdzie i w tym sensie jest on niepełny - w części jawnej nie pojawią się bowiem osoby molestujące małoletnich, jeśli nie dopuściły się zgwałcenia. Po trzecie - poza listą jawną, do której wgląd może mieć każdy użytkownik Internetu bez żadnych warunków (nawet bez zakładania konta na rządowej stronie), jest tez lista niejawna, pełniejsza i dostępna tylko dla niektórych instytucji państwowych (sądów, prokuratur) albo pracodawców, którzy zatrudniają osoby mające sprawować opiekę nad dziećmi, leczyć je czy edukować.

Ustawa jeszcze na etapie powstawania budziła kontrowersje. Zarząd Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego w uchwale ze stycznia 2016 r. stwierdził, że „istnienie publicznych rejestrów przestępców seksualnych nie tylko nie przeciwdziała przestępstwom seksualnym, ale także nie zmniejsza poziomu lęku społecznego związanego z takimi przestępstwami. Zachodzi tu zależność odwrotna - istnienie takiego rejestru zwiększa poziom lęku społecznego związanego z przestępstwami seksualnymi”. Również Rzecznik Praw Obywatelskich zgłaszał zastrzeżenia - zwracał uwagę choćby na fakt, że upublicznienie danych przestępców seksualnych w znaczny sposób utrudni ich leczenie, skoro - po ujawnieniu ich personaliów - nie będzie już dla nich perspektywy powrotu do społeczeństwa.

Obraz
© Facebook.com | Maciej Wikłacz

Straszak z możliwością wypisania

Zwracano też uwagę, że rejestr uderza w rodziny przestępców (które będą w obiegu społecznym funkcjonować jako dzieci czy małżonkowie pedofilów/gwałcicieli, nieraz same zresztą będąc ich ofiarami), czy że rozprasza odpowiedzialność ze sprawców na społeczność, która odtąd sama - przy pomocy informacji z rejestru - powinna czuwać nad tym, co się na jej terenie dzieje. Jeden z czytelników Wirtualnej Polski zapytał też w komentarzu, w jaki sposób rejestr pozwoli wykrywać pedofilów - skoro figurują w rejestrze, to znaczy, że już zostali przecież namierzeni. Ciekawe też, na ile groźba „zawiśnięcia” w Internecie stanowi realny straszak dla osób, które za swoje zachowanie może i tak spotkać wieloletnie więzienie.

Emocje od początku wzbudza również kwestia możliwości „wypisania się” z rejestru przez osoby tam figurujące. Nie działa to jednak tak, że skazany loguje się na serwer ministerstwa i usuwa swoje dane, jakby kasował dawno nieużywane konto pocztowe. Ustawa pozwala na to bowiem tylko „w szczególnie uzasadnionych przypadkach”, jak np. ochrona życia prywatnego czy dobro osoby pokrzywdzonej, a o takie usunięcie wcale może nie być łatwo - potrzebna na to jest zgoda sądu, który będzie musiał napełnić te pojęcia realną treścią.

Obraz
© Agencja Gazeta | Jacek Babiel

Mało przydatny bajer

Nowym rozwiązaniem jest też mapa przestępstw seksualnych. Na stronie Komendy Głównej Policji można bowiem sprawdzić, gdzie przestępstwa seksualne (nie tylko pedofilskie) popełniane są częściej. Na pewno warto być dobrze poinformowanym, choć nie sądzę, aby ogląd mapy spowodował, że ktoś zmieni wakacyjne plany i zamiast zdecydować się na wypad na Pomorze zaszyje się jednak na Podkarpaciu. Traktować to należy jako mało przydatny bajer tylko dla osób o zacięciu socjologiczno-statystycznym.

Ważenie różnych wartości chronionych prawem - z jednej strony ochrony danych osobowych osób skazanych czy ich prawa do prywatności, z drugiej strony prawa społeczeństwa do informacji - nigdy nie jest łatwe. Z narracją Ministerstwa Sprawiedliwości, że „ochrona dzieci przed krzywdą jest ważniejsza niż prawo do anonimowości dla pedofilów” trudno polemizować, bo nikt przecież nie powie, że dobro dzieci jest mniej ważne niż dobro ich prześladowców, niemniej narzędzia służące tej ochronie mogą być lepsze bądź gorsze.

Ustawa, tak jak to często dzieje się z nowym prawem, musi okrzepnąć i obrosnąć orzecznictwem sądów. Z przestępstwami seksualnymi walczyć trzeba (jeszcze bardziej niż z innymi) i każda inicjatywa w tym zakresie jest cenna. Czas jednak pokaże, na ile obecne rozwiązanie będzie skutecznym ku temu narzędziem, a na ile tylko tanim efekciarstwem.

Tomasz Janik dla WP Opinie

Tomasz Janik - adwokat, członek Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku, doktorant Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Prowadzi kancelarię adwokacką w Gdyni (http://tomasz-janik.pl/).

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)