Tomasz Janik po stu dniach rządu w wymiarze sprawiedliwości: rządy prawa czy prawo do rządów?
- Akurat tuż po stu dniach rządów PiS-u, poznaliśmy mocno krytyczną opinię Komisji Weneckiej wobec zawirowania wokół Trybunału Konstytucyjnego. Według nieoficjalnych informacji, Komisja zarzuca grudniowej nowelizacji „wyniszczający dla skuteczności Trybunału efekt” oraz „podważenie podstawowych zasad Rady Europy”. To dobra okazja, by podsumować dotychczasowe działania rządu w wymiarze sprawiedliwości – pisze Tomasz Janik dla Wirtualnej Polski.
29.02.2016 | aktual.: 01.08.2016 12:58
- Akurat tuż po stu dniach rządów PiS-u poznaliśmy mocno krytyczną opinię Komisji Weneckiej wobec zawirowania wokół Trybunału Konstytucyjnego. Według nieoficjalnych informacji, Komisja zarzuca grudniowej nowelizacji „wyniszczający dla skuteczności Trybunału efekt” oraz „podważenie podstawowych zasad Rady Europy”. To dobra okazja, by podsumować dotychczasowe działania rządu w wymiarze sprawiedliwości – pisze Tomasz Janik dla Wirtualnej Polski. Prawnik opisuje zmiany postulowane i wprowadzane przez PiS w minionych miesiącach oraz wyjaśnia, dlaczego inicjatywy legislacyjne serwowane przez władzę przypominają przeprowadzaną przez niedouczonego chirurga "operację na żywym organizmie wymiaru sprawiedliwości".
Działania ekipy rządzącej w obszarze wymiaru sprawiedliwości doskonale wpisują się w głośny ostatnio pogląd, że nad prawem stoi dobro narodu. Dobro to - w zależności od wyznawanych poglądów czy indywidualnej wrażliwości - można rozumieć na różne sposoby. Niestety, ostatnio również prawo, nie wyłączając jego elementarnych zasad, nabierać zaczęło - wskutek działań nowej władzy - wielu nieznanych do tej pory, zaskakujących znaczeń.
Dowiedzieliśmy się na przykład, że ułaskawienie osoby niewinnej to nic niezwykłego. Że „większość głosów” wymagana przez konstytucję dla wyrokowania przez Trybunał Konstytucyjny to pojęcie, które może być twórczo rozwinięte w ustawie zwykłej. Wreszcie - że ostateczną, tajną (i, nie wiedzieć czemu, dopiero teraz odkrytą) bronią Sejmu są jego uchwały, które, jako niepodlegające ocenie TK, mogą stać się narzędziem do dowolnego kształtowania rzeczywistości (na przykład prób odwołania legalnie wybranej osoby z zajmowanego stanowiska).
Operacja na żywym organizmie
Wymiar sprawiedliwości - jako ze swej istoty twór raczej konserwatywny - bardzo źle reaguje na gwałtowne i głębokie zmiany. Na domiar złego, odnoszą one zawsze skutek z opóźnieniem - nie sposób zaobserwować ich po tygodniach czy miesiącach, z reguły trzeba lat. Mogłoby to sugerować czynienie podsumowań po zaledwie stu dniach od zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło bezprzedmiotowymi. Tak jednak nie jest.
To, co można było zaobserwować do tej pory, pozwala na odtworzenie już teraz głównych kierunków działań rządzącej większości. Smutne, że merytoryczny aspekt reform pozostaje tylko trochę lepszy od stylu, w jakim są one przeprowadzane. Niestety, serwowane przez nową władzę inicjatywy legislacyjne przypominają operację na żywym organizmie wymiaru sprawiedliwości, podczas której niedouczony chirurg - już w fartuchu i rękawiczkach - dopiero po rozcięciu pacjenta w pośpiechu sprawdza, brudząc przy tym krwią dokumentację, który organ właściwie miał operować.
Co dalej z Trybunałem?
Tematem numer jeden były oczywiście zmagania rządu i parlamentarnej większości z Trybunałem Konstytucyjnym. Potyczka ta niedługo wejdzie w decydującą fazę - za kilka tygodni poznamy orzeczenie Trybunału dotyczące ustawy, która miała usprawnić jego funkcjonowanie (według rządzących) albo też niemal całkowicie je sparaliżować (według opozycji oraz wielu środowisk prawniczych). Już teraz jednak widać, że plany rządu dotyczące zmiany trybu funkcjonowania tego organu mogą spalić na panewce. Trybunał bowiem nie przejął się szczególnie przepisami nowelizacji nakazującej mu rozpatrywać sprawy według kolejności ich wpływu i od razu zajął się grudniową nowelą (przy dwóch zdaniach odrębnych sformułowanych przez sędziów wybranych przez aktualną sejmową większość).
Ponadto, forsowana przez rządzących teza o możliwości precyzowania w ustawie postanowień konstytucji (przewidującej dla wyrokowania przez TK wymóg „większości głosów”, nie zaś większości dwóch trzecich głosów, jak zostało to obecnie uchwalone), wzbudzi prawdopodobnie jedynie uśmiech profesorów prawa ferujących wyrok, choć z perspektywy twórców ustawy będzie to raczej uśmiech przez łzy. Na gruncie teorii prawa wykładnia taka jest błędna w sposób oczywisty - tam bowiem, gdzie wymagana jest większość kwalifikowana, konstytucja wyraźnie to przewiduje.
Również Komisji Weneckiej nie nastręczało szczególnych trudności uchwycenie istoty „sporu o trybunał” - jak bowiem wynika z nieoficjalnych informacji podanych przez „Gazetę Wyborczą”, Komisja w projekcie opinii przygotowanym po wizycie w Polsce miała stwierdzić, że ustawa nowelizująca „zamiast usprawnić pracę Trybunału, doprowadzi do poważnego spowolnienia jego działalności tak, że przestanie być efektywnym strażnikiem konstytucji”. Komisja zarekomendowała jednocześnie usunięcie zmian wprowadzonych grudniową ustawą. Jakkolwiek stanowisko to nie wiąże Trybunału Konstytucyjnego mającego niedługo badać nowelę, to z pewnością głos Komisji (o ile potwierdzi się nieoficjalna jego wersja) na temat jakości tych przepisów - naruszających w ocenie Komisji zasady demokracji, praw człowieka oraz sprawiedliwości i praworządności - zostanie przez TK odnotowany.
Znajomość prawa (jazdy)
Nawiasem mówiąc, pewne zdumienie budzą wypowiedzi osób niebędących prawnikami a popierających działania rządzących, dotyczące zawiłości prawnych istniejących na styku prawa konstytucyjnego, teorii prawa i zasad prawidłowej legislacji. Ciekawe, czy z taką samą pewnością siebie osoby te wchodzą w kompetencje specjalistów od budownictwa (same obliczają dopuszczalne obciążenie ścian nośnych w trakcie budowy swoich domów?), elektroniki (same sobie reperują popsutego smartfona?) czy mechaniki (same naprawiają sterowniki silnika w samochodzie?). Wygląda to trochę tak, jakby wystarczającą kwalifikacją dla wyrażanych swobodnie i z pełnym przekonaniem ocen był jakikolwiek kontakt z przepisami prawa, choćby miało to miejsce podczas kursu na prawo jazdy.
Prawdopodobne orzeczenie o niekonstytucyjności przepisów nowej ustawy pociągnie za sobą ciężkie skutki dla nowej władzy. Nie chodzi tu jedynie o symboliczne wyjście przez TK obronną ręką z obecnego impasu. Wyrok taki pozwoliłby bowiem Trybunałowi na powrót do sprawnego działania i jednocześnie otworzył drogę do badania konstytucyjności flagowych pomysłów obecnego rządu - ustawy medialnej, inwigilacyjnej, nowej ustawy o prokuraturze czy też innych, które pojawią się w przyszłości (o ile nie zostaną wprowadzone w życie kolejne regulacje „usprawniające” prace Trybunału). Jednocześnie scenariusz oparty na kasandrycznych wizjach, zgodnie z którymi rząd wstrzyma się z publikacją wyroków TK, wydaje się mało prawdopodobny - osoby odpowiedzialne za takie działanie musiałyby liczyć się z niebezpieczeństwem odpowiedzialności karnej, a jest to ryzyko, którego raczej nikt nie chciałby podjąć.
Przewrotne rozumowanie władzy
Nie znaczy to, że - w przeciwieństwie do zamieszania z TK - pozostałe działania nowego rządu w tej dziedzinie są uporządkowane i przemyślane. Podzielić należy liczne zastrzeżenia formułowane wobec pomysłu połączenia stanowisk Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości. Argumentacja, że prokuratura jest i zawsze będzie upolityczniona, więc trzeba zerwać z fikcją jej odseparowania od politycznego organu jakim jest Minister Sprawiedliwości, jest niezwykle przewrotna. Tego rodzaju rozumowanie poddaje w wątpliwość samą koncepcję władzy państwowej jako siły sprawczej dla zmian w otaczającej rzeczywistości. Twierdzenie, że skoro w prokuraturze jest źle, to niech teraz nadal będzie źle, ale przynajmniej w majestacie prawa, oznacza kapitulację władzy już w przedbiegach.
Niestety, niektóre plany zasługujące na uwagę i życzliwość - jak koncepcje wzmocnienia pionu prokuratury zajmującego się zorganizowaną przestępczością gospodarczą i skarbową, likwidacja niepotrzebnej prokuratury wojskowej, ograniczenie liczby stanowisk funkcyjnych w sądach czy wzmocnienie kadrowe najbardziej obciążonych sądów - przeplatane są pomysłami całkowicie zaskakującymi. Wskazałbym tu projekty „upaństwowienia” komorników sądowych czy plany kolejnych zmian w procedurze karnej i „cofnięcie” przygotowywanej przez lata jej reformy. Przekonanie, że wystarczy oddać w ręce omnipotentnego państwa kolejne segmenty prawniczego świata (jak znienawidzonych przez „lud” komorników) aby nastąpiła poprawa ich funkcjonowania, wydaje się cokolwiek przesadzone.
Czeka nas ogromny bałagan
Szczególnie boleśnie taką politykę mogą odczuć uczestnicy procesów karnych w kontekście proponowanych kolejnych zmian przepisów. Planowany powrót do funkcjonującego od dziesiątek lat inkwizycyjnego modelu postępowania - zaledwie po trzech kwartałach obowiązywania rewolucyjnych, obliczonych na lata, zmian - spowoduje ogromny bałagan. Dojdzie bowiem do sytuacji, w której procesy karne toczyć się będą w trzech procedurach - jedne wszczęte przed 1 lipca 2015 r., drugie wszczęte po tej dacie oraz wreszcie te rozpoczęte po „cofnięciu reformy” (przy czym „cofnięcie” ma polegać na wycofaniu wybranych, kluczowych elementów wprowadzonych w lipcu regulacji, nie zaś całości zmian). Konia z rzędem tym uczestnikom procesu, którzy w warunkach sali sądowej zachowają pełną orientację w niuansach modyfikowanego nieustannie prawa.
Jakkolwiek można zrozumieć intencje Ministerstwa Sprawiedliwości - sytuacja taka z pewnością działać będzie na korzyść śledczych, których naturalnym sojusznikiem znowu stanie się sąd (na powrót zobowiązany do poszukiwania dowodów w sprawie, w tym również dowodów winy oskarżonego), nie należy jednak zapominać o ideach stojących za wprowadzeniem krytykowanych przez obecną władzę rozwiązań. Tymi zaś było m.in. wyrównanie pozycji stron procesu karnego, uczynienie sądu bezstronnym arbitrem i pozwolenie mu na ustalenie prawdy w oparciu o dowody oferowane głównie przez prokuratura i oskarżonego.
Nie jest tajemnicą, że reforma wprowadzona w poprzedniej kadencji Sejmu posiada również przeciwników, jednak obecne stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości wywodzi się raczej z wyznawania odmiennej filozofii procesu karnego niż z racjonalnej oceny praktycznego działania nowych regulacji, na którą jest przecież ciągle zbyt wcześnie. Tak oto przepisy obliczone na dziesiątki lat funkcjonowania i kształtowania mentalności kolejnych pokoleń prawników, zakończą swój żywot nie doczekawszy nawet jednej świeczki na urodzinowym torcie.
"Inspirujące" ułaskawienie niewinnego
Trzymając się jeszcze przez moment prawa karnego, nie sposób nie wspomnieć o kwestii ułaskawienia (jakkolwiek nie przez rządzących, to jednak przez nich aprobowanego) osoby niewinnej, choć to temat dyskutowany już po wielokroć (stanowiący nota bene inspirację dla kolejnych artykułów w prawniczych periodykach i żywych dyskusji w środowisku prawniczym). W prawie funkcjonuje zasada, że jeśli można więcej, to można też mniej (np. skoro można swoją rzecz zniszczyć, można też ją sprzedać albo podarować).
Być może sprawa ułaskawienia stanowi efekt dość swobodnej interpretacji tej zasady (skoro można ułaskawić winnego, to tym bardziej niewinnego, a idąc dalej - może nawet zwolnić z odpowiedzialności za czyn jeszcze niepopełniony)? Pamiętać jednak należy, że sprawa ta nie dobiegła końca - jej akta znajdują się w sądzie odwoławczym i wkrótce z nowatorską interpretacją prawa zmierzą się sędziowie (sąd uhonoruje postanowienie o ułaskawieniu bądź nie; może też zwrócić się z pytaniem prawnym do Sądu Najwyższego).
Bardzo zły sen
Tematem osobnym jest - formułowany jeszcze przed wyborami parlamentarnymi - pomysł powołania „Izby Wyższej” w Sądzie Najwyższym, która miałaby pełnić rolę „ludowego” czynnika w wymierzaniu sprawiedliwości. Ten dość abstrakcyjny pomysł, aby na najwyższym szczeblu władzy sądowniczej orzekały osoby bez prawniczego wykształcenia (w dalece nieskrępowany sposób interpretując, co jest sprawiedliwe), wygląda jak bardzo zły sen i chyba dobrym rozwiązaniem jest póki co o nim nie myśleć, bo jeszcze może naprawdę się przyśnić.
Nie jest receptą na nieufność społeczeństwa wobec sądów i prokuratur „korygowanie” orzeczeń „krzywdzących” kogokolwiek na drodze nadzwyczajnej procedury, lecz raczej eliminowanie przyczyn zdarzających się błędnych wyroków, edukacja prawna społeczeństwa, ale też uświadomienie sobie - choć to trudne i bolesne - że wyroki niesprawiedliwe zdarzać się będą dopóty, dopóki sądy będą istnieć i orzekać.
Zamroczony bokser bije na oślep
Wymiar sprawiedliwości w Polsce znajduje się w stanie permanentnej reformy właściwie od zawsze. Nie negując prawa rządzących do wprowadzania w życie swoich pomysłów (których część zasługuje na aprobatę), należy pamiętać, że są to zawsze eksperymenty na żywym organizmie, którego zadaniem jest rozpatrywanie rocznie milionów spraw zwykłych ludzi. Już teraz konflikt z wymiarem sprawiedliwości objawia się np. tym, że Trybunał Konstytucyjny od miesięcy zajmuje się, z przymusu, sobą samym, wstrzymując tym samym wydawanie wyroków we wszystkich sprawach - w tym w sprawach zwykłych „Kowalskich” - do czasu uporania się z grudniową nowelizacją. Na pewno nie sposób odmówić rządzącym chęci do działania czy bogatej palety pomysłów. Jednak, jak do tej pory, ich wcielanie w życie przypomina walkę zamroczonego boksera bijącego na oślep z nadzieją, że uda się kogoś trafić (choćby i - nomen omen - sędziego).
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na razie jedynym trafionym są, niestety, rządy prawa, które zataczają się po otrzymaniu potężnego prawego prostego. Na szczęście póki co bardziej z szoku niż z bólu.
Tomasz Janik dla Wirtualnej Polski
Tomasz Janik - adwokat, członek Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku, doktorant Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego