"To operacja KGB". Białoruski dziennikarz tłumaczy, co naprawdę dzieje się na pograniczu
"Za dużo emocji, za mało trzeźwego myślenia" - tak białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan ocenia publiczną dyskusję o sytuacji na polsko-białoruskim pograniczu. Autor popularnego artykułu "Operacja Śluza. Co naprawdę się dzieje na polsko-białoruskiej granicy" tłumaczy w Wirtualnej Polsce działania białoruskiego reżimu. Jednocześnie krytykuje polskie władze za działania w Usnarzu Górnym i ostrzega, że to dopiero początek kryzysu.
Patryk Michalski, Wirtualna Polska: Co tak naprawdę dzieje się na polsko-białoruskim pograniczu?
Tadeusz Giczan, białoruski dziennikarz: Trwa "Operacja Śluza" prowadzona przez KGB. Po porwaniu samolotu z Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie Aleksandr Łukaszenka publicznie zapowiedział, że od teraz Unia Europejska sama będzie musiała radzić sobie z migrantami i przemytem narkotyków. Iracka telewizja państwowa regularnie pokazywała te słowa, a Mińsk uruchomił dodatkowe połączenia lotnicze. Za sprawą biur podróży oferowane były "wycieczki". Przy tej okazji białoruscy pogranicznicy dostali rozkaz, żeby nie zwracać uwagi na cudzoziemców, którzy chcą nielegalnie przekraczać granicę.
Wszystkie szczegóły opisałeś w tekście, który wywołał w Polsce bardzo duże zainteresowanie.
Artykuł to efekt mojego zdenerwowania! Wszystkie zawarte w nim informacje były dla mnie oczywistością. Są bardzo dobrze znane wśród białoruskich i litewskich dziennikarzy. Nie podałem tam właściwie żadnych nowych informacji, a jedynie zebrałem fakty. Okazało się, że w Polsce brakowało tej wiedzy. Nie wiem, dlaczego. Kryzys na litewsko-białoruskim pograniczu był bardzo dobrze opisany, ale w Polsce nie budził szczególnego zainteresowania.
Jak brak tej wiedzy - według ciebie - wpłynął na postrzeganie tego problemu w Polsce?
Jest za dużo emocji, a za mało trzeźwego myślenia. Rozwiązanie jest tylko jedno – trzeba uszczelnić granice. Jednak trzeba się do tego dobrze przygotować. To, co obecnie dzieje się w Usnarzu Górnym, gdzie od kilkunastu dni koczuje grupa osób, jest chore. Uważam, że to nie są działania zgodne z prawem.
Polska powinna brać przykład z Litwy, która początkowo – zgodnie z prawem krajowym i międzynarodowym – przyjmowała cudzoziemców i kierowała ich do ośrodków. Tam przechodzili szczegółową weryfikację. Kiedy okazało się, że problem narasta, władze wprowadziły stan nadzwyczajny i inne regulacje, które dały podstawę prawną, by zawracać ludzi już na granicy. Przy okazji Wilno otrzymało wsparcie Frontexu, a także Łotwy, Estonii i Ukrainy. Następnie coraz mocniej uszczelniana była granica, dzięki czemu kryzys został zażegnany. Mam wrażenie, że Polska zaczęła zawracać tych ludzi jeszcze bez podstawy prawnej.
Przeczytaj także: Na granicy: Migranci, uchodźcy, ludzie
Uważam, że to, co obserwujemy w Usnarzu, to jest szopka i pokazówka. Funkcjonariusze pilnują niewielkiej grupy osób, a wcześniej duża grupa cudzoziemców swobodnie przechodziła przez polską granicę i szła do Niemiec. Nawet wiceminister spraw zagranicznych (Piotr Wawrzyk – red.) przyznał, że 700 osób nielegalnie przekroczyło granicę i nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Gdyby tak nie było, cudzoziemcy przestaliby latać przez Białoruś, a cały czas ten kierunek jest popularny. To najłatwiejszy i najtańszy sposób, by dostać się do Niemiec i tam prosić o azyl.
Bo to granica jest celem tych "wycieczek" oferowanych przez Mińsk.
Tak, część migrantów samodzielnie dociera na granicę i kombinuje, jak ją przekroczyć. Niektórzy byli jednak zwożeni autobusami przez białoruskie służby, które dodatkowo pokazywały, gdzie będzie najłatwiej. Fora internetowe, czaty, media społecznościowe w Iraku są pełne szczegółowych instrukcji. Wiadomość o tym, że to najłatwiejszy i najlepszy sposób, by dostać się na zachód Europy, rozeszła się błyskawicznie.
W swoim tekście piszesz o tym, że operacja przerzucania migrantów z Białorusi do Unii Europejskiej została opracowana już w latach 2010-2011. Wówczas posłużyła władzom w Mińsku do pozyskania środków na wzmocnienie granic. Czy teraz Białorusini są wspomagani przez Rosję?
Nie ma na ten temat konkretnych informacji. W latach 2010-2011, kiedy operacja została opracowana, uchodźcy rzeczywiście byli dostarczani przez Rosję, a w proceder było zaangażowane rosyjskie FSB. Teraz ci ludzie dostają się na Białoruś bezpośrednio z Iraku lub z Afryki przez Stambuł. Nie ma żadnych informacji potwierdzających, że stoi za tym Moskwa.
Łukaszenka osobiście nadzoruje akcję?
Żadna taka akcja nie dzieje się bez wiedzy Aleksandra Łukaszenki. Wiktar – jego starszy syn – to człowiek od służb specjalnych, który z pewnością zna wszystkie szczegóły. Co ciekawe, straż graniczna podlega bezpośrednio KGB, a nie Ministerstwu Spraw Wewnętrznych.
Czy w związku z działaniami pograniczników, Irakijczycy będą rezygnowali z tych podróży?
Na razie nic na to nie wskazuje. W Polsce kryzys dopiero się zaczyna, bo tutejsza granica – mimo deklaracji i pokazówek – pozostaje albo do niedawna pozostawała stosunkowo otwarta. Dopóki tak to będzie wyglądało, Irakijczycy będą zainteresowani podróżą. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest kraj najlepszy do życia, więc też pewnie bym stamtąd uciekał. Dopiero kiedy na granicy powstanie zapora, Irakijczycy i inni cudzoziemcy przestaną przyjeżdżać, bo będą musieli zostać na Białorusi.
Łukaszence nie chodzi w tej operacji o zarabianie pieniędzy na tym procederze, ale przede wszystkim o wywołanie kryzysu za wszelką cenę. To jest zemsta za europejskie sankcje po porwaniu samolotu z Pratasiewiczem, i za wspieranie białoruskiej opozycji.