To ja ostatni widziałem żywego Andrzeja Leppera
Kolejna osoba, które może pomóc w rozwikłaniu zagadki śmierci Andrzeja Leppera (+57 l.). Fakt dotarł do jednego z jego najbliższych współpracowników, który był także kierowcą szefa Samoobrony. - To ja widziałem Andrzeja Leppera żywego jako ostatni - zdradza Faktowi Mieczysław Meyer. Specjalnie dla nas rekonstruuje ostatnie godziny życia przewodniczącego.
10.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 09:03
Mężczyznę nazywano kierowcą Leppera, choć był tak naprawdę jednym z nielicznego grona jego najbliższych, zaufanych współpracowników. – Jego sympatyk, który woził go prywatnym samochodem i sam płacił za paliwo – mówił o nim w „Rzeczpospolitej” Mateusz Piskorski (34 l.), były poseł Samoobrony.
– W czwartek rano wracaliśmy z Zielnowa do Warszawy, gdzie Andrzej Lepper był u rodziny. Wyjeżdżaliśmy stamtąd około 9 rano. Żona pana Leppera pomachała nam na pożegnanie. Szef był w dobrym nastroju. Mało mówił, ale on zawsze był małomówny. Ale niczego dziwnego nie wyczułem, żeby mówił, że się czegoś boi, czy był przygnębiony – zaczyna Mieczysław Meyer.
Do Warszawy dotarli około 16.00. – Ja byłem padnięty i od razu powiedziałem, że pójdę się położyć. Mam tam w siedzibie taki mały pokoik, tylko w innej części niż Andrzej Lepper – mówi Meyer. Jego pokój jest po przeciwnej stronie korytarza, w części, gdzie okna wychodzą na Al. Jerozolimskie. Prywatne pokoje Leppera wychodzą na podwórko.
W tym samym czasie Lepper ma już spotkanie z Piotrem Tymochowiczem (48 l.), specjalistą od wizerunku i prywatnym doradcą, oraz Januszem Maksymiukiem (64 l.). Mężczyźni rozstają się i Lepper zostaje sam. Kilka pomieszczeń dalej jest tylko Meyer. Ale nie rozmawiają już tego dnia ze sobą.
– W piątek obudziłem się około godz. 8 i poszedłem do Andrzeja Leppera, żeby dał mi klucz od drzwi wejściowych. Musiałem dokupić bilety do parkomatu. Najpierw zadzwoniłem z sekretariatu do jego pokoju. Odebrał i wyszedł dać mi klucz – opowiada Meyer. Znów podkreśla. że Lepper zachowywał się jak zwykle. – Był taki sam jak zawsze, grzeczny, opiekuńczy, pytał, co słychać. Nie był zmartwiony, ani nic takiego. Był super, jak zawsze – podkreśla. – Andrzej Lepper nie mówił, że mamy gdzieś jechać, więc poszedłem na miasto. Miałem trochę spraw do załatwienia. Nie wiem, co się potem działo, czy ktoś przychodził – dodaje.
Po południu Meyer poszedł do biura Małgorzaty Gut, radcy prawnego Andrzeja Leppera. – Nagle zadzwonili do mnie z biura Samoobrony, że przewodniczący nie żyje. Od razu wsiedliśmy z panią mecenas do samochodu. To jest 15 minut od biura Samoobrony, dojechaliśmy szybko. Weszliśmy tam, ja tylko kawałek, ale rzucił mi się w oczy bałagan, na biurku były talerze i filiżanki, łózko było niepościelone. To było dziwne, bo Andrzej Lepper zawsze miał porządek. Natychmiast zadzwoniłem do pani Lepperowej – mówi Mieczysław Meyer. Potem powiadomił jeszcze o tragedii Stanisława Łyżwińskiego. W tym samym czasie mecenas Gut zadzwoniła na pogotowie i policję.
Mieczysław Meyer nie wierzy w samobójstwo Andrzeja Leppera. Ciągle to podkreśla. – Nie miał powodu, żeby popełnić samobójstwo, jak inni mówią. Ja w to nie wierzę. Sam nie mógł targnąć się na swoje życie. On taki nie był.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Pogrzeb Leppera w czwartek