Polska"To ich najbardziej boję się zimą w autobusach"

"To ich najbardziej boję się zimą w autobusach"

W Polsce zawitała zima. Albo to, albo po prostu utraciłem zdolność dostrzegania innych kolorów poza oślepiającą bielą i szarością. Chętnie pozostałbym w domu aż do kwietnia, ale niestety się nie da. Pub sam do mnie nie przyjdzie, bez względu na to, jak długo będę czekał - tak przynajmniej wyglądają wstępne ustalenia po przeprowadzonych przeze mnie badaniach. Z największymi zagrożeniami związanymi z polską zimą spotkać się można w publicznych środkach transportu - pisze Jamie Stokes w felietonie dla Wirtualnej Polski.

"To ich najbardziej boję się zimą w autobusach"
Źródło zdjęć: © WP.PL

23.12.2010 | aktual.: 27.12.2010 12:01

Z największymi zagrożeniami związanymi z polską zimą spotkać się można w publicznych środkach transportu. Nie mówię tu o pociągach, które są tragedią o każdej porze roku, mówię o autobusach i tramwajach. Problem z autobusami i tramwajami polega na tym, że są one oblegane przez szczególny rodzaj starszych pań noszących przez okrągły rok berety z moheru i futrzane płaszcze. Na sygnał pierwszego śniegu, panie te na swe futrzane płaszcze letnie narzucają futrzane płaszcze zimowe, owijają się ośmioma futrzanymi szalami i ruszają do boju. Słyszałem ostatnio, że niektórzy nazywają je tramwajowymi Yeti. Opakowane w kilka warstw martwych zwierząt zabierają mniej więcej tyle samo miejsca co mały fiat. W grupie stanowią siłę podobną do lawiny. Złapały mnie kiedyś przy drzwiach tramwaju. Przy każdym przystanku byłem porywany prze futrzaną powódź, wylewany na zewnątrz i unoszony jeszcze przez kilka metrów, by następnie wrócić z falą powrotną, która z ogromną siłą przykleszczyła mnie do tramwajowego sufitu. Udało mi się
uciec dopiero po czterech godzinach.

Cechą charakterystyczną tramwajowych Yeti jest to, że zawsze pojawiają się w tym samym czasie, by później zniknąć w okolicach Wielkanocy. To swoją drogą odzwierciedla cechę, którą zauważyłem u wszystkich Polaków: ubrania, które noszą, zależą nie od temperatury, a od pory roku. Pełny zimowy zestaw składający się z porządnej kurtki, rękawiczek, szalika i czapki pojawia się wraz z pierwszym przymrozkiem i noszony jest bogobojnie każdego dnia aż do nadejścia wiosny. Zmiany temperatur wydają się nie mieć znaczenia. To moja czwarta polska zima, zdążyłem się więc już zaopatrzyć w ubranie odpowiednie na minus 20 stopni. Kiedy dwa tygodnie temu nadeszły takie mrozy, czułem się całkiem wygodnie w moim zimowym zestawie, ale kiedy temperatura podskoczyła do zera, zacząłem się pocić jak Szwed w saunie. Nie ma szans bym założył czapkę przy temperaturze powyżej minus 3 stopnie, choć za taką postawę zostałem już mocno zrugany przez kilka tramwajowych Yeti. Podczas kolejnego uderzenia futrzanej fali, która wyrzuciła mnie z
autobusu numer 108, usłyszałem uprzejmą uwagę: "Gdzie masz czapkę, młody człowieku! Chcesz się rozchorować?" a zaraz potem poczułem fachowy cios parasolem z tyłu kolana.

Zima jest porą roku, którą i tak spędzam najczęściej w pozycji "do góry nogami" lub ewentualnie horyzontalnej. Powodem nie zawsze jest grzane wino. My, Anglicy, nie zostaliśmy przygotowani do działań na oblodzonych chodnikach. Podczas mojej pierwszej zimy w Polsce więcej czasu spędziłem na tyłku niż na nogach. Stopniowe postępy sprawiły, że teraz jest to jakieś 50 na 50. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co robię nie tak. Przez jakiś czas próbowałem kroczyć śladami tramwajowych Yeti, zakładając, że mają one specjalny instynkt bezpiecznego poruszania, ale nie pomogło. 97-letnia babcia przemieszcza się po zdradliwym, oblodzonym podłożu skacząc jak łania, kiedy ja próbuję robić to samo, natychmiast lecę w dół, wymachując rękami i nogami na wszystkie strony, jakby mnie właśnie postrzelono. Swoją drogą, jak na kraj, który regularnie doświadcza śniegu i lodu, wybór materiału, z którego robi się chodniki jest tu dość dziwny. Schody do stacji metra czy przejść podziemnych są najczęściej zrobione z gładkiego marmuru.
Trudno wyobrazić sobie bardziej śliski materiał, nawet podczas dobrej pogody. Boję się tych schodów. Wiem, że jeśli się do nich zbliżę, złamię sobie kark. Jedynym sensownym sposobem wydaje się być raczkowanie, które dodatkowo może dostarczyć rozrywki lokalnym mieszkańcom. Chyba kiedyś spróbuję.

Wesołych Świąt!

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (242)