To było polowanie na czarownice. Te pytania dowodzą, że szukali haka na Tusków, nie prawdy o Amber Gold
Michał Tusk nie wniósł zbyt wiele do wyjaśnienia sprawy Amber Gold, choć przesłuchiwano go ponad 7 godzin. Ale słuchając pytań, jakie zadawali mu posłowie można odnieść wrażenie, że to wcale nie był ich najważniejszy cel. Sporo czasu poświecono wątkom, które właściwie nie są związane z piramidą finansową Marcina P., za to mogą postawić Michała Tuska (a pośrednio i jego ojca) w niekorzystnym świetle.
Ponad siedem godzin trwało przesłuchanie Michała Tuska przez komisję śledczą ds. Amber Gold. Gdyby posłowie skupili się na istocie sprawy, czyli wyjaśnieniu okoliczności powstania i działalności piramidy finansowej, wypuściliby syna premiera po godzinie, może 90 minutach. Bo Michał Tusk z samą piramidą nie miał żadnych związków - przez cztery miesiące był współpracownikiem linii lotniczej, która należała do Marcina P.
Wydawałoby się więc, że przesłuchanie skończy się na kilku pytaniach: czy Tusk współpracował tylko z OLT, czy również z Amber Gold, o kontakty młodego Tuska z Marcinem P., o rozmowy z ojcem i ewentualne działania służb.
Rozmowy o wszystkim
Tymczasem posłowie poruszali szerokie spektrum tematów, często kompletnie niezwiązanych z Amber Gold, ale często niewygodnych dla Michała Tuska. Trudno było uniknąć wrażenia, że próbują pokazać, że syn byłego premiera ma coś na sumieniu, jeśli nie sprzecznego z prawem, to chociaż wątpliwego moralnie. To zaszkodziłoby wizerunkowi świadka, ale przede wszystkim rykoszetem uderzyło w jego ojca.
Bo chyba tylko tym można wytłumaczyć długie eksplorowanie tematu skrzynki pocztowej "Józef Bąk", z której Tusk wysyłał maile do szefów Amber Gold. Już po wybuchu afery tłumaczył, że to jego prywatna skrzynka założona w liceum. Przyznał też, że używanie jej było nierozsądne, bo ktoś mógł odnieść wrażenie, że młody Tusk chce coś ukryć. Te same wyjaśnienia świadek powtórzył przed komisją.
Podeptana prywatność
Zaskakująco dużo energii i czasu poświęcono też na analizowanie godzin, w jakich Tusk wysyłał maila do szefa OLT. Marek Suski dopytywał o godziny i daty, skupiając się na mailach wysłanych w godzinach, w których Tusk pracował na gdańskim lotnisku. Nie potrafił ukryć zawodu, gdy okazało się, że Tusk był na urlopie ojcowskim, gdy wysłał maila w okolicach południa.
Podobnie niewielki związek z meritum sprawy miała rozmowa o wywiadzie, jaki Tusk miał napisać za dyrektora OLT i opublikować w trójmiejskim wydaniu "Gazety Wyborczej". Tusk tłumaczył, że w imieniu redakcyjnego kolegi przekazał pytania, sam pomagał też pisać odpowiedzi. Zachował się więc jak PR-owiec. I znowu: tak, to zachowanie wątpliwe moralnie, niezbyt etyczne, ale czy ma jakikolwiek związek z powstaniem i działalnością piramidy finansowej Amber Gold?
Szukanie haka
Na przekroczenie granic przez Stanisła Piętę z PiS uwagę zwróciła nawet jego partyjna koleżanka. Polityk przepytywał Michała Tuska o zarobki, podwyżki, majątek i obecne zatrudnienie. Doszło do tego, że przed kamerami podawano jego dokładne zarobki. Tymczasem nie było żadnych podstaw do tak daleko idącego naruszenia prywatności świadka komisji.
Duża część przesłuchania przypominała panel dyskusyjny na temat lotnictwa. Tusk tłumaczył posłom zasady działania tego biznesu. Zdarzało się, że musiał wyjaśniać im znaczenie podstawowych terminów dotyczących wypełnienia samolotów czy kosztów przelotu. Przesłuchanie byłoby znacząco krótsze, gdyby posłowie zadali sobie trud zgłębienia tematyki. Symbolem ich ignorancji jest wpadka Marka Suskiego, który nie wiedział o co dokładnie pyta.
Ale być może liczono na to, że im dłużej Tusk będzie odpowiadał, tym gorzej będzie z jego koncentracją, że zmęczony popełni jakiś błąd, powie kilka słów za dużo, albo chociaż w taki sposób, że zaszkodzi sobie i ojcu. I tak się stało, chociaż nie na końcu przesłuchania, ale już po dwóch godzinach - słowa o "lipie" trafiły na czołówki, a polityczni konkurenci Donalda Tuska długo będą przypominać te słowa jego syna.
Ten maraton mało sensownych pytań i niewiele wnoszących odpowiedzi to przedsmak tego, co czeka nas pod koniec prac komisji. Wówczas wezwany zostanie Donald Tusk. Bo przecież trudno oczekiwać, by posłowie, politycy, nagle przestali nimi być i stali się na te kilka godzin bezstronnymi śledczymi. Szczególnie, kiedy skierowane są na nich kamery.