To biologia sprawia, że nie możemy się oprzeć kolejnemu pączkowi
Gdy w tłusty czwartek sięgniemy po pączka, z trudem oprzemy się kolejnym. Za tę uległość odpowiada układ nagrody w mózgu, który dawniej chronił nas przed głodem. Dziś mamy wiele przystosowań, służących znoszeniu głodu, ale żadnego, ratującego przed nadmiarem pokarmu.
04.02.2016 | aktual.: 06.02.2016 11:45
- Warunki środowiskowe kształtowały nasze mózgi i ciała przez ostatnich kilka milionów lat. Przez większość czasu nasz gatunek funkcjonował w warunkach głodu. Jeżeli nie skrajnego głodu, to przynajmniej niedostatków pożywienia - mówi neurobiolog dr Marek Kaczmarzyk z Uniwersytetu Śląskiego.
W efekcie wykształcił się układ nagrody, czyli wbudowany w mózg mechanizm nagradzania za to, co jest przystosowawczo korzystne czyli np. dostarczenie jedzenia, zwłaszcza wysokokalorycznego. - Ten mechanizm daje nam taki efekt, że jeśli mamy do dyspozycji wysokokaloryczne jedzenie i je spożywamy, to układ nagrody - pamiętając o archaicznych warunkach głodu - nagradza nas za sięgnięcie np. po kolejnego pączka. To jest zachowanie uwarunkowane biologicznie - tłumaczy rozmówca.
Dlaczego tak się dzieje? Układ nagrody - z zakończeń nerwowych w płatach przedczołowych - generuje wyrzut dwóch rodzajów substancji: dopaminy czyli hormonu szczęścia oraz substancji nazywanej endogennymi opioidami. - Nazwa nie jest przypadkowa, to substancje chemicznie bardzo zbliżone do narkotyków opiatowych. Powodują poczucie przyjemności - wyjaśnia neurobiolog.
Problem w tym, że choć mamy setki przystosowań, które nam służą do znoszenia głodu, to nie mamy ani jednego przystosowania, które by nas ratowało przed nadmiarem pokarmu. - Jeśli już sięgniemy po jednego pączka, tym chętniej zjemy następnego, bo układ nagrody nagrodzi nas za tego pierwszego pączka - mówi dr Kaczmarzyk. - Układ nagrody mówi nam: skoro zjadłeś pączka i było fajnie, to zjedz i drugiego. Działa tak zawsze w stosunku do zachowań tego typu: to może być dobry i ładnie podany obiad, dobry system motywacji - tłumaczy rozmówca.
Tym co może nas uratować przed drugim, trzecim czy czwartym pączkiem są nasze płaty przedczołowe - obszar naszej świadomości. - Jest ona wyposażona w bagaż kulturowy, czyli nasze superego, które mówi tak: fakt, układ nagrody ma rację. Zjadłeś pączka było fajnie. Na co włączają się płaty przedczołowe, które mówią: "ale...". I tu zaczyna się walka między naturą, a tym co dla nas ważne dzisiaj - wyjaśnia neurobiolog.
Jak tłumaczy, nasz organizm zawsze będzie kierował nas tak, byśmy wyszukiwali pożywienie wysokokaloryczne, które szybko dostarczy nam energii. - Jednym z najbardziej energochłonnych organów naszego organizmu jest właśnie mózg. Pod względem metabolizmu przewyższa chyba wszystko. Stanowi około 2 proc. masy ciała u dorosłego człowieka, a zużywa 20 proc. dostarczanej energii - wyjaśnia dr Kaczmarzyk.
Na pączki - traktowane jako źródło energii - trzeba jednak uważać. Jeden dostarcza nam jej tyle co 100-gramowy kotlet schabowy, a spalanie dostarczonej przez niego energii nie jest łatwe. Pączek mający 400 kcal. dostarczy nam energii na 46 minut szybkiego marszu, 57 minut mycia okien lub 1 godz. i 39 minut pisania na komputerze. Bierne siedzenie przed telewizorem musiałoby trwać aż 10 godz. aby spalić kalorie ze zjedzonego jednego pączka. U najmłodszych dzieci jeden pączek zaspokaja od 25 do 30 proc. zapotrzebowania na energię na cały dzień.
"Porcja pączków to duże wyzwanie dla kilku narządów"
Zjedzenie dużej porcji pączków to duże wyzwanie dla kilku narządów - żołądka, trzustki i wątroby. Jeden pączek nie zaszkodzi, trzy mogą już być zbytnim obciążeniem - przestrzega w Tłusty Czwartek specjalista w dziedzinie gastroenterologii i hepatologii.
- Zawarte w pączkach tłuszcze i węglowodany są naturalnym składnikiem naszej diety, ale ważne, aby pewnych proporcji nie zaburzać. Duża porcja pączków to jest duże wyzwanie dla kilku narządów - głównie dla żołądka, dla trzustki i wątroby - powiedział ordynator Oddziału Gastroenterologii i Hepatologii Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach, prof. Marek Hartleb.
- Dla żołądka dlatego, że pokarmy wysokotłuszczowe długo zalegają w żołądku i mogą sprawiać dolegliwości w postaci uczucia rozpierania, odbijania, bóli w nadbrzuszu. Trzustka z kolei odpowiada za trawienie tłuszczów, ponieważ produkuje enzymy rozkładające tłuszcze, natomiast wątroba produkuje żółć, która jest ważna dla wchłaniania tłuszczów - dodał.
Osoby cierpiące na choroby trzustki lub wątroby mogą mieć poważne problemy po spożyciu większej liczby pączków. - Jeden pączek nikomu nie zaszkodzi - z pewnością nie. Dwa? Sądzę, że też obędzie się bez problemów. Przy trzech już trzeba się zastanowić, czy możemy narażać nasze narządy na tak duże wyzwania - zaznaczył specjalista.
Jeśli jednak przeholujemy z pączkami i poczujemy się nie najlepiej, najlepiej przez kilka godzin nie jeść nic, wtedy żołądek będzie w stanie sam sobie poradzić. Dobrym pomysłem może być napar z mięty. Prof. Hartleb jest natomiast przeciwnikiem stosowania w takiej sytuacji suplementów diety.
- Na rynku jest wiele tzw. spalaczy tłuszczów, po które sięgają głównie ludzie z nadwagą, bo sądzą, że pozwolą im stracić masę ciała, ale stosowanie tych preparatów porównuje się do rosyjskiej ruletki. Znam przypadki ciężkich uszkodzeń wątroby po stosowaniu tych preparatów. One zawierają głównie duże stężenie kofeiny, L-karnitynę, preparaty ziołowe, niektóre metale, a więc mieszankę wielu różnych składników, których część może być dla nas niebezpieczna - zaznaczył.
Pączków nie mogą w ogóle jeść osoby z rozpoznanym przewlekłym zapalenia trzustki. To choroba, której towarzyszy niewydolność tego narządu. Trzustka nie produkuje wówczas wystarczającej ilości enzymów trzustkowych, a więc chorzy nie są w stanie strawić dużej ilości tłuszczów. Pączkami nie mogą się częstować również cierpiący na tzw. cholestatyczne choroby wątroby, gdzie problemem jest produkcja lub transport żółci. W efekcie niewystarczająca ilość żółci przedostaje się do przewodu pokarmowego, a u chorych powstają zespoły złego wchłaniania; przewód pokarmowy nie może sobie wówczas poradzić z tłuszczem.