ŚwiatTIR-y ruszają na Moskwę. Czy Rosjanie chcą protestować?

TIR‑y ruszają na Moskwę. Czy Rosjanie chcą protestować?

Strajk transportu samochodowego w Rosji to najpoważniejszy protest społeczny od lat. Socjologowie nazywają wydarzenie fenomenem obywatelskiej samoorganizacji. Czy jest to jednak równoznaczne z gotowością Rosjan do masowych, antykremlowskich wystąpień?

TIR-y ruszają na Moskwę. Czy Rosjanie chcą protestować?
Źródło zdjęć: © AFP | Kirill Kudryavtsev
Robert Cheda

07.12.2015 | aktual.: 07.12.2015 12:26

Awantura zaczęła się w listopadzie, gdy ministerstwo transportu uruchomiło system płatnego korzystania z dróg federalnych, nazwany w skrócie - Platon. Według nowych zasad, właściciel każdego samochodu ciężarowego o ładowności powyżej 12 ton został zobowiązany do uiszczania 3,75 rubla za każdy przejechany kilometr. Aby potwierdzić faktyczną trasę operator systemu zobowiązał się do budowy bramek rejestracyjnych oraz dystrybucji transponderów dla każdej ciężarówki. Regulamin przewiduje także elektroniczny system opłat, a co najważniejsze drakońskie mandaty za złamanie przepisów. Kierowca, który nie zarejestrował się w systemie miał zapłacić 5 tys. rubli, a osoba prawna, czyli przedsiębiorstwo transportowe, od 500 tys. do miliona rubli.

Blokada Moskwy

Jednak z chwilą uruchomienia okazało się, że król jest nagi - system nie działa. Jak na razie wybudowano tylko 17 z kilkuset bramek, brakuje nadajników samochodowych, a elektroniczny program opłat permanentnie się zawiesza. Platon zagroził skutecznością w jednym tylko wymiarze - nakładania horrendalnych kar. I to masowych, bo według stowarzyszenia przewoźników samochodowych, Rosję przemierza ponad 3,5 mln samochodów ciężarowych, z czego ponad 1,5 mln to pojazdy o ładowności ponad 12 ton. Sektor transportu samochodowego jest strategiczną gałęzią rosyjskiej infrastruktury, zważywszy że 70 proc. wszystkich produktów jest dostarczanych tym sposobem, także z udziałem ponad 400 tys. pojazdów należących do zagranicznych firm.

Problem jednak w tym, że floty wielkich przewoźników to margines własnościowy. Przeważają właściciele jednego, góra dwóch samochodów, a zatem jednocześnie ich kierowcy. Dlatego gros sektora to mały lub wręcz rodzinny biznes, który nie jest w stanie opłacać przejazdów według zaplanowanej na Kremlu stawki, a tym bardziej uiszczać drakońskich kar.

Oliwy do ognia dodał fakt, że środki pozyskane w ten sposób miały być przeznaczone na fundusz rekonstrukcji dróg, w czym nie ma nic dziwnego, bo podobne systemy funkcjonują w całej Europie. Jednak pomysłodawcą, a zarazem operatorem Platona okazała się prywatna spółka należąca do rodzinnego klanu Rotenbergów, kremlowskich oligarchów z najbliższego otoczenia Władimira Putina. I jeśli państwo założyło pozyskanie od kierowców 50 mld rubli rocznie, to kasa Rotenbergów miała się wzbogacić się o 10 mld.

W środowisku dalniebojszczyków, jak w Rosji nazywa się tirowców, zawrzało. A że władze nie są przyzwyczajone ani do protestów, ani do dialogu z obywatelami, początkowo rząd przyjął strategię na przeczekanie. I tu trafiła kosa na kamień, bo tirowcy okazali się społecznością świetnie zorganizowaną i gotową do działania. Postanowili wykorzystać swoje kluczowe znaczenie dla gospodarki, a zatem politycznej stabilności, zważywszy na kwestie zaopatrzenia ludności w podstawowe artykuły i żywność. Plan protestów narodził się w rozmowach prowadzonych przez CB-radia, a koordynację umożliwiła zaprzyjaźniona branża IT, która błyskawicznie stworzyła odpowiednią stronę internetową.

Dość powiedzieć, że od chwili wprowadzenia Platona codziennie strajkują kierowcy z innego regionu, a kulminacją była ostrzegawcza blokada dróg w 15 z 83 regionów Rosji. Polegała na tarasowaniu dojazdów do wielkich miast, (np. Petersburga) lub poruszaniu się wszystkimi pasami z prędkością 20 km/h. W akcji wzięli udział przewoźnicy, którzy zarejestrowali się w systemie (ok. 250 tys.), reszta w obawie przed karami nie wyjechała po prostu z baz.

Blokada miała miejsce 11 listopada i rząd, chcąc nie chcąc, zmniejszył stawkę kilometrową do 1,75 rubla, zaś kary obniżył stukrotnie. Ale tirowcy poczuwszy własną siłę, zorganizowali komitet koordynacyjny i przedstawili żądania, od spełnienia których uzależniają normalizację sytuacji. Najważniejszym postulatem jest dwuletni okres przejściowy, który da szansę na prawidłowe uruchomienie systemu i stopniową integrację przewoźników. Kierowcy zaapelowali także o pomoc do Putina, ale ponieważ nie znaleźli o sobie wzmianki w orędziu prezydenckim wygłoszonym 3 grudnia, ruszyli na Moskwę. Od soboty próbują zablokować stołeczną obwodnicę i arterie dojazdowe, w czym aktywnie przeszkadza policja drogowa, blokując z kolei TIR-y.

Bez względu na końcowy wynik protestu, obserwatorzy rosyjskiej sceny politycznej już okrzyknęli to wydarzenie mianem fenomenu. Po pierwsze, jest to największa akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa od pamiętnych manifestacji 2011 r., skierowanych przeciwko fałszerstwom wyborczym. Biorąc zaś pod uwagę wątek ekonomiczny, strajki o podobnej skali urządzili rosyjscy emeryci w 2005 r., protestujący przeciwko obcięciu ulg socjalnych.

Po drugie, w odróżnieniu od opozycyjnych, a więc zmotywowanych politycznie demonstracji 2011 r., w obecnych wydarzeniach uczestniczy tzw. żelazny elektorat Putina, a więc zwykli Rosjanie. W apelu do prezydenta tirowcy poprosili o przywrócenie warunków do codziennej pracy i możliwości utrzymania swoich rodzin.

Po trzecie, Rosjanie wyłamali się właśnie ze stereotypu biernej zależności od państwa i bezwarunkowego poparcia dla Kremla. Jak napisał jeden z socjologów, są gotowi wziąć odpowiedzialność za swój los i aktywnie walczyć o status materialny.

Co więcej, protest transportu samochodowego to tylko jeden z epizodów niezadowolenia społecznego w ostatnich dwunastu miesiącach. Przedtem były demonstracje pracowników służby zdrowia, naukowców RAN (akademii nauk), nauczycieli, kontrolerów lotów i obsługi lotniskowej, a także niedoszłych lokatorów oszukanych przez firmy budowlane oraz kilkusettysięcznej grupy tutejszych frankowiczów. Czy oznacza to jednak postępującą gotowość całego społeczeństwa do konfrontacji z władzą?

Nastroje i gotowość

To oksymoron, ale badania opinii publicznej wskazują, że Rosjanie wprawdzie aktywizują się społecznie, ale zarazem nie są zainteresowani masowymi protestami i popierają Kreml. Masło maślane? Jak wskazują badania ośrodka ROMIR "Rosja - 10 lat później", dynamika społecznej aktywności Rosjan faktycznie wzrasta. W perspektywie dekady, żyć jak dotychczas, czyli bez żadnych zmian chce jedynie 28 proc. ankietowanych, podczas gdy w 2004 r. twierdząco odpowiedziało 36 proc.

Jak skomentował wyniki socjolog Władimir Pietuchow, przyczyna leży we wzroście dochodów, a zatem komfortu życia zwykłych Rosjan. Taki status to rezultat ich własnej przedsiębiorczości i ciężkiej pracy, która zagwarantowała samowystarczalność od państwa. Dziesięć lat temu, aż 54 proc. obywateli w różny sposób było uzależnionych od budżetu i świadczeń socjalnych. Dziś ten poziom obniżył się o 10 proc. Ponadto badanie ROMIR dowiodło wzrastającej aktywności niepolitycznej Rosjan, co przekładając na język polski oznacza zwiększone zainteresowanie wolontariatem. Dowiodła tego zorganizowana walka z katastrofalnymi pożarami w 2010 r. i liczne dobrowolne operacje zwalczania skutków klęsk żywiołowych na szczeblu regionalnym i lokalnym. Co prawda aktywnych wolontariuszy jest w Rosji 4-6 proc. ale narodziły się struktury organizacyjne i wyrośli liderzy ruchu.

Z drugiej strony, lipcowe badania ośrodka FOM wskazują, że Rosjanie są przeciwnikami radykalnych zmian i wysoko cenią stabilność - tak mówi aż 68 proc. ankietowanych. Zwolennicy głębokich reform państwa, wpływających radykalnie na życie Rosjan, znaleźli się w mniejszości, szacowanej na 25 proc. Ponad połowa badanych pozytywnie oceniła także sytuację gospodarczą kraju.

Równie niejednoznaczne okazały się rezultaty badania oczekiwań Rosjan wobec Kremla i głównych trosk obywateli. W 2015 r. obywatele chcą wzmocnienia prestiżu Rosji na arenie międzynarodowej (25 proc.) i wewnętrznego wzmocnienia państwa (18 proc.) Głównymi zagrożeniami wskazanymi przez Rosjan są: wzrost cen, korupcja, spadek dochodów i zagrożenie bezrobociem.

Jednak w tym samym badaniu wzrosła liczba patriotów, którzy wiążą swoją przyszłość z życiem w kraju, a nie na emigracji. Znacząco zaostrzyły się także poglądy obywateli, co do metod zwalczania największych plag społecznych. I tak, 56 proc. badanych przez centrum Lewada poparło operację lotniczą w Syrii jako akcję antyterrorystyczną. 80 proc. poparło przywrócenie sowieckiego systemu przymusowego leczenia alkoholizmu i narkomanii, zaś 76 proc. chce identycznej izolacji psychicznie chorych.

Co kluczowe dla gotowości protestacyjnej Rosjan, badania Lewady udowodniły również, że znaczący spadek dochodów ludności, jaki dokonał się na skutek kryzysu gospodarczego, nie wpłynął na stopień poparcia dla Władimira Putina. Jesienią 86 proc. badanych akceptowało politykę Kremla. Co ciekawe, ponad 50 proc. badanych wierzy, że złej sytuacji winne jest otoczenie prezydenta, które nie udziela Putinowi prawdziwych informacji o stanie państwa i sytuacji Rosjan.

Jak skomentował rezultaty socjolog Aleksander Kinsburskij, w społeczeństwie narasta ukryta agresja, ale do masowych protestów na tle ekonomicznym lub socjalnym daleka droga. Specyficzny charakter narodowy, a przede wszystkim tragiczne doświadczenia przeszłości sprawiają, że Rosjanie najpierw starają się dostosować do sytuacji, a gdy takie rozwiązanie nie zdaje egzaminu, poszukują dróg "obejścia". Dopiero potem następuje faza buntu wobec państwa i władzy. Ale wtedy jest to bunt również specyficznie rosyjski, czyli anarchistyczny i krwawy, bo zdeterminowany rozpaczą. W jakiej fazie znajduje się współczesne społeczeństwo Rosji? Naprawdę trudno na to pytanie odpowiedzieć, choćby ze względu na czarną dziurę statystyki i socjologii.

Czarna dziura

W Rosji i nie tylko popularność zdobył film "Lewiatan", który opowiada o beznadziejnej walce jednostki z wszechwładnym, a przez to represyjnym systemem władzy. Jak wynika z opinii członków kremlowskiej rady praw obywatelskich, w rzeczywistości ofiar Lewiatana są dziesiątki tysięcy. Ostatnim przykładem jest los imigranckiej rodziny z Azji Środkowej, której system odebrał dziecko, a następnie z powodu własnej niewydolności uśmiercił, zaś potem w celu zatuszowaniu skandalu deportował rodzinę z Rosji. Innym przykładem jest tzw. krasnogorski strzelec - biznesmen, który zastrzelił trzech lokalnych urzędników, którzy doprowadzili jego firmę do upadku. Prawny winowajca stał się natychmiast ludowym Robin Hoodem, walczącym z korupcyjnym układem.

Jak widać, jednostce w Rosji trudno walczyć o swoje prawa, ale Rosja jest zarazem krajem, w którym miliony obywateli żyją poza państwem. Z wykładów Instytutu Jegora Gajdara wynika, że problem dotyczy właściwie całej prowincji, którą bez przesady można nazwać statystyczną i socjologiczną czarną dziurą. Mimo istnienia 60 instytucji statystycznych, niedoszacowanie liczby ludności kraju może sięgać 20 milionów obywateli. Społeczności lokalne 130 tys. rosyjskich wsi, szczególnie te, które dobrowolnie się izolują, a więc religijne wspólnoty, to kolejne 20 milionów Rosjan poza nawiasem. Ich odmienność wynika ze specyficznego systemu wartości, hierarchii społecznej, czy wreszcie sposobu zarobkowania, bo szara strefa gospodarcza jest szacowna na 30 proc PKB.

Jaki związek ma czarna dziura z gotowością protestacyjną? Po pierwsze należy zadać pytanie, na ile wiarygodne są badania opinii publicznej, które nie uwzględniają nastrojów i zdania milionów Rosjan żyjących poza państwem i prawem. Po drugie, jak twierdzą protestujący kierowcy, system Platon, to nic innego niż skok państwa na ich kieszenie, a więc prywatne życie. Do tej pory obowiązywała zasada: jeśli popieramy Putina, to niech Putin martwi się o kryzys gospodarczy i nasze dochody.

Obecnie Kreml przyciśnięty do muru sytuacją finansową zaczyna drenować portfele zwykłych Rosjan, a więc tych, którzy popierają Putina. A przecież dotąd za przeciwników Kremla uznawano tylko 20 proc. społeczeństwa, czyli klasę średnią wielkich miast Rosji. Co stanie się, gdy naruszone będą nie tylko interesy opozycji i putinowskiej większości, ale także tej części społeczeństwa, która na prowincji żyje poza państwem?

Z drugiej strony, kremlowscy technolodzy polityczni grają z powodzeniem na ograniczeniach typowych dla Rosji. Społeczeństwo jest spolaryzowane, a granice obywatelskiej aktywności wyznacza także demografia. Rosja to 17 mln kilometrów kwadratowych i oficjalna populacja 142 mln obywateli. Gęstość zaludnienia w europejskiej części sięga 40 osób na kilometr kwadratowy. Na dalekim Wschodzie i Syberii, proporcje są zupełnie inne, bo jedna osoba żyje na 100 km terenu pozbawionego infrastruktury komunikacyjnej. Z kim i jak ma organizować protest taki Rosjanin, skoro nie ma dróg, a wokół są tylko jenoty? Najważniejszym problemem jest zatem przebieg czerwonej linii granicznej wzajemnych interesów władzy i społeczeństwa. Wyznaczyć ją będzie bardzo trudno, bo jak twierdzą rosyjscy socjologowie, władza, która stłumiła wszelkie formy opozycji, nie ma zwrotnej łączności z Rosjanami, a zatem tak naprawdę nie wie, co oni myślą.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (185)