Timothy Ash: Umowa pokojowa była możliwa, ale Trump spartaczył negocjacje
- Było wiele kart przetargowych, które można było wykorzystać w negocjacjach z Rosją, ale Trump po amatorsku od razu wyłożył wszystkie na stół. Nic nie dostał w zamian. Dopóki Putin myśli, że może dostać jeszcze więcej, żadne rozmowy nie przyniosą efektu - mówi Timothy Ash, brytyjski ekonomista i analityk.
Tatiana Kolesnychenko: W jednym z ostatnich komentarzy radził pan, by "nie wstrzymywać oddechu" na myśl o spotkaniu Zełenskiego i Putina w Turcji, do którego może dojść 15 maja. Dlaczego pan uważa, że spotkanie - jeśli do niego w ogóle dojdzie – może się stać "publicznym widowiskiem"?
Timothy Ash*: Bo Ukraina i Rosja nadal pozostają głęboko podzielone. Było wiele medialnego zamieszania wokół rozmów pokojowych. Wysiłki Trumpa, wycieczki Steve'a Witkoffa do Moskwy. Ale Stany Zjednoczone wyraźnie zaakceptowały, a nawet zaczęły forsować maksymalistyczne warunki Moskwy, które dla Kijowa są nie do zaakceptowania.
Mówimy o uznaniu Krymu de iure za terytorium Rosji czy de facto okupacji w pięciu obwodach, a przy tym o braku znaczących gwarancji bezpieczeństwa i rezygnacji Ukrainy z członkostwa w NATO. Logiczne, że w Kijowie powstaje pytanie...
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Trump traci cierpliwość". Zełenski spotka się z Putinem?
Co z tego będzie mieć Ukraina?
Tak. Trump całkowicie spartaczył negocjacje z Rosją. Myślę, że porozumienie pokojowe było możliwe, kiedy tylko wygrał wybory i zarówno Ukraina, jak i Rosja były skłonne do negocjacji. Prawdopodobnie nie byłby to świetny układ dla Ukrainy, bo musiałaby m.in. zaakceptować zamrożenie linii frontu.
Ale Trump i jego administracja podeszli do negocjacji bez przygotowania i sporo namieszali. Zanim na dobre rozpoczęły się rozmowy, już zbyt wiele oddali Putinowi. W efekcie na stole pojawiła się propozycja nieakceptowalna dla Ukrainy, a Putin zyskał przekonanie, że może ugrać jeszcze więcej.
Więc co można w tym przypadku osiągnąć podczas spotkania w Turcji? Myślę, że i Kijów, i Moskwa podchodzą do tego z myślą o ograniczeniu szkód. Putin i Zełenski nie chcą denerwować Trumpa. Pierwszy obawia się nałożenia nowych sankcji. Drugi - zatrzymania dostaw broni. Więc nie oczekiwałbym, że ewentualne spotkanie w Stambule może przynieść jakiś przełom. Administracja Trumpa popełniła katastrofalne błędy.
Jeszcze parę dni temu komentatorzy uważali, że na "naszych oczach dzieje się historia". Liderzy Ukrainy, Polski, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii spotkali się w Kijowie i wystosowali do Rosji ultimatum: najpierw 30-dniowe zawieszenie broni bez żadnych wstępnych warunków, dopiero potem negocjacje. W razie odrzucenia propozycji – nowe sankcje. A nawet skonsultowali ten plan z Trumpem. Dlaczego wszystko poszło dokładnie na odwrót?
Zacznijmy od tego, że administracja Trumpa jest bardzo niestabilna. Trump jest niestabilny. W zeszłym tygodniu wydawało się, że właśnie stracił zainteresowanie wojną w Ukrainie. Wyglądało na to, że uznał proces pokojowy za zbyt trudny i rozważa wycofanie się z niego. Dało to Europie możliwość przechwycenia inicjatywy.
Brytyjczycy, Francuzi, Niemcy i Polacy w porozumieniu z Ukrainą wypracowali to wspólne stanowisko: żadnych rozmów przed zawieszeniem broni. Wyglądało to tak, że Europa w końcu zaczyna wywierać presję na Putina.
Ale na scenie znowu pojawił się Trump, który po raz kolejny uratował Putina z opresji? Rosja ani nie przyjęła zawieszenia broni, ani też nie pokazała publicznie, że nie jest zainteresowana negacjami. Putin nagle zaproponował spotkanie w Turcji, co podchwycił Trump, domagając się, by Ukraina "natychmiast" się zgodziła. De facto zmusił Zełenskiego na wyrażenie zgody na osobiste spotkanie z Putinem.
Trump całkowicie podważył poprzednie stanowisko Zełenskiego, mówiąc po prostu: jedź do Stambułu, zacznij rozmawiać. Znowu pokazał swoją słabość wobec Putina i to, że Rosja w zasadzie może naciskać na USA i Europę, narzucając własne warunki. To bardzo rozczarowujące, ale w tej sytuacji Zełenski nie miał innego wyjścia, jak przyjąć wyzwanie i zgodzić się na spotkanie.
To oczywiście, nie oznacza przyjęcia rosyjskich żądań. Nadal nie widzę możliwości, by uzgodniono porozumienie, które oznaczałoby utratę terytoriów bez żelaznych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Kijów nie widzi w tym sensu i jest gotów walczyć dalej nawet bez amerykańskiego wsparcia.
Więc po co ten spektakl, skoro główni aktorzy z góry wiedzą, że nie przyniesie żadnego przełomu?
Ukraina ma świadomość, że USA mogą zawiesić pomoc i wycofać się z negocjacji, ale ma nadzieję, że do tego nie dojdzie. Obecna strategia Kijowa polega na tym, aby opóźnić ten proces jak najbardziej.
Kijów kupuje czas?
Tak. Robi to po to, by rozbudować własny przemysł wojskowy i dać Europie czas na dozbrojenie i pomóc Ukrainie. Taka jest strategia. Oczywiście, w tym samym czasie Rosja nadal próbuje podkopać pozycję Zełenskiego i doprowadzić do podziałów między Ukrainą a USA oraz Europą. Bo Putin nadal uważa, że przedłużanie wojny działa na jego korzyść. Widzi słabość Ameryki i Europy i jest pewien, że może to wykorzystać. W tym momencie jest mało zainteresowany zawieszeniem broni.
Mówi pan o podziałach, ale pod tym względem to raczej Trump zrobił więcej niż Putin. Wspierając inicjatywę Rosji, wyrzucił do kosza plan Europy i znowu ją wykluczył z procesu negocjacji. Chciał pokazać, że jest słaba?
Tak. Na początku to był mocny sygnał: czterech liderów w pociągu, spójna strategia, groźba sankcji i telefon do Trumpa w nadziei, że Amerykanie to wesprą. Ale Trump natychmiast odrzucił propozycję.
Prezydent USA jest źródłem problemu, ponieważ boi się Putina. Nie jest skłonny zrobić niczego znaczącego, by zaszkodzić Rosji, bo chce normalizacji stosunków z Moskwą i próbuje ją odciągnąć od Chin. Trump postrzega Ukrainę jako kartę przetargową w relacjach z Putinem, która ma służyć na jego korzyść.
Problem z punktu widzenia zarówno Trumpa, jak i Putina polega na tym, że Ukraina ma zdolność do walki. Broni się od 2014 roku, kiedy Rosja zaanektowała Krym i zaczęła się wojna w Donbasie. A w pierwszych tygodniach pełnowymiarowej inwazji dokonała rzeczy niezwykłej, odpierając rosyjską nawałę. Więc nawet jeśli Trump i Putin dogadają się w sprawie podziałów Ukrainy, nie sądzę, by Rosja mogła skonsumować swoją zdobycz. Ukraina nie złoży broni, jeśli pokój będzie oznaczał dla niej kapitulację.
A jednak Zełenski zamierza jechać do Turcji pod warunkiem, że będzie tam również Putin. Wybór miejsca przez Kreml też wydaje się sygnałem, że żądania Rosji pozostają niezmienne. W marcu 2022 roku delegacje ukraińska i rosyjska odbyły kilka spotkań Antalyi, ale żądania Moskwy de facto byłyby wtedy kapitulacją Kijowa.
Rozmowy pokojowe potrzebują arbitra, któremu ufałyby obie strony. Nie sądzę, by Ukraina ufała Trumpowi. Czy Rosja ufa? Myślę, że tak, ponieważ Trump poczynił ogromne ustępstwa na jej rzecz. Inaczej jest z Turcją. Ona zachowała o wiele bardziej klarowną neutralność. Prezydent Recep Erdoğan cieszy się zaufaniem obu stron.
Jeśli chodzi o marzec 2022 roku, myślę, że Turcy niekoniecznie rozumieli wtedy złożoność sytuacji i proces pokojowy był stronniczy dla Rosjan. Teraz Ankara zrewidowała swoje stanowisko i pod pewnymi względami stoi po stronie Ukrainy znacznie bardziej niż obecne władze USA.
Z pewnością Turcja nie jest zainteresowana tym, żeby Rosja wygrała w Ukrainie. Firma Baykar nadal dostarcza swoje drony. Na szczęście dla Kijowa Turcja jest całkiem dobrą lokalizacją dla tych rozmów.
Chce pan powiedzieć, że Ukraina czuje wsparcie, a Rosja nie bałaby się, że jej prezydent zostanie aresztowany, ponieważ jest ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny, którego jurysdykcji Turcja nie uznaje? Co Erdoğan może z tego mieć?
Spotkanie jest korzystne dla Turcji na kilku płaszczyznach. Pod względem gospodarczym Turcja chciałaby dopilnować, żeby jej firmy mogły uczestniczyć w odbudowie Ukraina, bo będzie to ogromny biznes. Postrzega też Ukrainę jako dobrego partnera w dziedzinie obronności. Firmy zbrojeniowe będą chciały skorzystać z technologii opracowanych i przetestowanych na polu bitwy.
W politycznym sensie Turcja ponownie pokaże, że jest znaczącym graczem regionalnym, cieszącym się szacunkiem wszystkich stron. I najważniejsze - jak już mówiłem - Turcja nie jest zainteresowana, żeby Rosja wygrała w Ukrainie. W tej chwili w Europie są dwie potęgi wojskowe - Rosja i Ukraina.
Przegrana Kijowa oznaczałaby ogromne zagrożenie dla Europy i Turcji. Ponadto wiązałoby się to z rozszerzeniem przez Rosję kontroli nad Morzem Czarnym, co też byłoby zagrożeniem dla Turcji. Więc Erdoğan jest zainteresowany, by Ukraina nadal była w grze, a Rosja przypadkiem nie stała się absolutnym zwycięzcą.
Analizujemy spotkanie w Turcji, ale przecież wcale nie jest jasne czy do niego w ogóle dojdzie. Zełenski poleci do Stambułu, tylko jeśli w negacjach weźmie udział osobiście Putin. Ale rosyjski prezydent do tej pory nie potwierdził swojej obecności, a przecieki w mediach sugerują, że choć sam zaproponował spotkanie, to nie zamierza na nie się wybierać. Co, jeśli Putin się nie pojawi w Turcji?
Dla mnie bardziej interesujące jest to, że do Turcji może przylecieć Trump.
Nie wykluczał tego, ale na razie pewna wydaje się tylko obecność jego wysłanników - Steve Witkoffa i Keitha Kellogga. Sam Trump właśnie udał się na Bliski Wschód, w swoją pierwszą zagraniczną podróż. 15 maja, kiedy zaplanowano spotkanie, zakończy się jego wizyta w Arabii Saudyjskiej, ale jeszcze nie opuści kontynentu.
Zobaczymy, zapowiedź wizyty Trumpa mogłaby być próbą wywarcia presji na Putina. Ale zasadnicze pytanie nie brzmi: czy zjawi się Putin. Raczej powinniśmy zapytać, czy Trump będzie skłonny ukarać Rosję za jego niestawienie się? Czy zechce tak, jak zapowiedzieli Europejczycy, nałożyć maksymalne sankcje, jeśli Rosja nie przyjmie zawieszenia broni? W końcu, co Trump naprawdę chce zrobić z relacjami z Rosją?
Moim zdaniem, jeśli Putin się nie pojawi i ujdzie mu to na sucho, Trump pokaże swoją słabość. Więc będzie musiał się zdobyć na jakiś ruch.
Ale Putin też może wysłać do Turcji ministra spraw zagranicznych i swojego doradcę, jak sugerują niektóre media. Wtedy pokaże, że Rosji nadal "zależy" na negocjacjach, a Ukraina będzie upokorzona. Więc rozmowy spełzną na niczym.
Jak już mówiłem, szansa na zawarcie porozumienia była na początku prezydentury Trumpa. Można byłoby uzgodnić zamrożenie linii frontu, a kwestię Krymu i okupowanych terytoriów pozostawić na długoterminowe negocjacje. Kluczowym pytaniem byłby to o gwarancje bezpieczeństwa.
Warto uczciwie przyznać, że członkostwo w NATO, zwłaszcza w czasie wojny się nie wydarzy. Nie bardzo wierzę też w dwustronne gwarancje bezpieczeństwa. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przekazanie Ukrainie całej potrzebnej broni, by sama mogła się obronić, czyli przyjęcie modelu podobnego do tego, który ma Izrael. Zawłaszcza, że Ukraina udowodniła, że potrafi walczyć w obronie własnego kraju. Więc cała potrzebna broń i technologie, które pozwoliłyby rozwijać własną produkcję. I oczywiście przystąpienie do UE i fundusze na odbudowę.
To wszystko byłoby możliwe, gdyby Trump po objęciu urzędu przyjął uczciwe podejście. Przykładowo kwestia członkostwa Ukrainy w NATO mogłaby jedną z głównych kart przetargowych. Zamiast tego Trump oddał wszystko Putinowi, nie otrzymując nic w zamian. Środek ciężkości negocjacji przesunął się na inne pola. Putin patrzy na to, myśląc, że może dostać wszystko, czego chce, jeśli tylko wytrzyma dłużej. To jest sedno problemu. Trump spartaczył pokój w Ukrainie.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski
*Timothy Ash - brytyjski ekonomista specjalizujący się w rynkach wschodzących oraz geopolityce Europy Środkowo-Wschodniej i Eurazji. Jest starszym strategiem ds. długu państwowego rynków wschodzących w RBC Blue Bay Asset Management (globalna firma zarządzająca aktywami, reprezentująca działalność inwestycyjną Royal Bank of Canada poza Ameryką Północną). Uczestniczy również w programie Rosja i Eurazja w Chatham House, jednym z czołowych brytyjskich think tanków zajmujących się sprawami międzynarodowymi. Jego komentarze i analizy regularnie pojawiają się w międzynarodowych mediach, takich jak Reuters, The Kyiv Independent czy Project Syndicate.