Teraz Polska będzie słabsza
Po podpisaniu przez członków Unii traktatu reformującego Polska będzie mniej się liczyła w Europie – przyznaje Jacek Saryusz-Wolski – chyba że silną gospodarką i znakomitą dyplomacją sami wywalczymy sobie dobrą pozycję.
Jacek Saryusz‑Wolski, doktor ekonomii, polityk. Ma 59 lat. Zajmuje się teorią i praktyką integracji europejskiej. W latach 1991–1996 i 2000–2001 był ministrem do spraw integracji z UE. Uchodził za skutecznego negocjatora – „Le Monde” określał go mianem „buldożera”. Jest wiceprzewodniczącym PO.
Jaka jest stawka rozpoczynającego się właśnie szczytu Unii Europejskiej w Lizbonie?
– Szczyt potwierdzi jedynie to, co uzgodniono w czerwcu w Brukseli. Nie spodziewam się fajerwerków, przyszłość Europy rozstrzygnęła się wcześniej. To, co interesujące, to rewizja strategii lizbońskiej, która ma pozwolić Europie skutecznie konkurować z resztą świata.
Traktat reformujący zostanie przyjęty przez wszystkie kraje członkowskie?
– Oczywiście, już nie ma o co walczyć. Jest jeszcze kilka ważnych, ale nie pierwszej wagi, problemów do uzgodnienia. Najważniejsze sprawy rozstrzygnięto – tekst traktatu i system liczenia głosów, tak zwany system podwójnej większości, który wchodzi w życie w 2014 roku, a zgodnie z którym siła głosu państwa jest proporcjonalna do liczby ludności. Polska w Brukseli przegrała walkę o system głosowania, przegraliśmy też walkę o większą liczbę parlamentarzystów w Parlamencie Europejskim. Nie podjęliśmy nawet próby negocjacji.
Polska wywalczyła słynny mechanizm z Joaniny, który pozwala na blokowanie przez jakiś czas niekorzystnych dla państw decyzji UE.
– To jest wtórne. Hamulec pod tytułem Joanina w ogóle nie jest używany, miał zastosowanie tylko raz. I pewnie nie będzie używany, bo wszystkie kraje członkowskie traktują Joaninę jako zło konieczne. Na pewno nie zostanie umieszczony w zasadniczej części traktatu, co najwyżej w deklaracji dodatkowej. To jest bitwa zastępcza.
Czy Polska powinna walczyć, aby hamulec z Joaniny zapisać w traktacie?
– Postulat nie do osiągnięcia. Powtarzam, rozstrzygnięcia na naszą niekorzyść już zapadły, więc Joanina niczego nie zmieni.
Uważa pan – najtwardszy chyba w historii z polskich negocjatorów – że w Lizbonie nie ma się już o co bić?
– Oczywiście, że nie. Wszystko przegraliśmy w Brukseli, nawet nie podejmując próby walki o system liczenia głosów w Radzie. Oddaliśmy sprawę walkowerem.
Mamy też mniejszą liczbę posłów w Parlamencie Europejskim.
– Niestety, uznano, że przy ustalaniu liczby posłów liczy się liczba mieszkających w danym kraju, a nie obywateli danego kraju. Czyli cudzoziemiec mieszkający w Berlinie i pozbawiony prawa wybierania posłów do Bundestagu będzie mógł wybierać niemieckich członków Parlamentu Europejskiego, co jest zresztą zdumiewającą niekonsekwencją. Mam żal do polskiego rządu za kompletny brak zainteresowania tą sprawą. My podjęliśmy w PE walkę, ale samotnie nie mieliśmy żadnych szans. * Wracając do Lizbony, Wielka Brytania jednak grozi, że odrzuci traktat, jeśli nie zostaną spełnione jej warunki.*
– Wielka Brytania osiągnęła wszystko, co chciała. Wyłączenie spod obowiązywania Karty Praw Podstawowych oraz prawo wyłączenia spod decyzji w sprawach policyjnych i sądowych.
Gordon Brown jednak grozi.
– Premier Gordon Brown robi to na użytek brytyjskiej opinii publicznej-, bo ma problem innej natury: czy przyjmować traktat w referendum, czy przez parlament. Nie porównujmy się z Londynem. Oni z negocjacji w sprawie traktatu wyszli zwycięsko, my przegraliśmy.
Czy niedzielne wybory w Polsce mogą mieć wpływ na przebieg szczytu?
– Nie powinny mieć. W Europie non stop gdzieś odbywają się wybory i istnieje niepisana zasada, że sprawy wspólne dla kontynentu rozstrzyga się, abstrahując od problemów lokalnych.
Rząd nie ulegnie pokusie, aby na kilka godzin przed głosowaniem pokazać, jak zdecydowanie walczy o polskie sprawy?
– Nie słyszę ze strony rządu żadnych sygnałów, które sugerowałyby taki scenariusz. Zresztą nie ma się już o co bić.
Jaka będzie ta nowa zreformowana Europa?
– Traktat zachowuje niemal w 95 procentach to, co zapisano w odrzuconej konstytucji europejskiej, tyle tylko, że nowe zapisy są dużo bardziej skomplikowane, mało eleganckie i mało klarowne. Traktat oczywiście zmienia wiele. Bez niego nie udałoby się rozszerzanie Unii Europejskiej, a w kolejce czekają Chorwacja i – tak bliska Polsce – Ukraina. Traktat wzmacnia rolę Parlamentu, wprowadza nowoczesne zasady funkcjonowania unijnych instytucji.
Jaka będzie pozycja Polski po przyjęciu traktatu?
– Z punktu widzenia zapisów formalnych słabsza niż dotąd.
Ale system nicejski obowiązuje jesz-cze przez 10 lat.
– Nie 10, tylko 5.
Rząd mówił, że 10.
– To i tak nieistotne, bo choć nicejski system będzie obowiązywał jakiś czas, to i tak Unia Europejska antycypuje stany przyszłe, czyli będzie tak funkcjonowała, jak zapisano w traktacie. Zresztą pozycja Polski zależy nie tylko od tego, co napisane na papierze, ale od skuteczności jej dyplomacji i sytuacji gospodarczej. Silna wewnętrznie Pol-ska, rozwijająca się gospodarczo będzie liczącym się partnerem. Z Polską zakompleksioną, wewnętrznie skłóconą nikt nie będzie się liczył. Trzeba europejskiej ofensywy Polski, a nie Polski zwijającej się w skorupie.
Lepiej się będzie żyło w Europie pod rządami traktatu?
– Odpowiedź na to pytanie będzie możliwa, gdy już wszystkie nowinki zaczną funkcjonować, ale nie ma wątpliwości, że Unia będzie mogła skuteczniej bronić swoich interesów w konkurencji ze światem. Traktat, powołując szefa unijnej dyplomacji, wzmacnia politykę zagraniczną UE. Problem polega na tym, czy my, Europejczycy, będziemy umieli skorzystać ze wszystkich nowych rozwiązań.
Jacek Saryusz‑Wolski, doktor ekonomii, polityk. Ma 59 lat. Zajmuje się teorią i praktyką integracji europejskiej. W latach 1991–1996 i 2000–2001 był ministrem do spraw integracji z UE. Uchodził za skutecznego negocjatora – „Le Monde” określał go mianem „buldożera”. Jest wiceprzewodniczącym PO.
rozmawiała Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty”, TVN