Teorie spiskowe w bastionie Le Pen. "Macron jest prezydentem bogatych"
- Macron to niech spada. Jak najszybciej - Claude rozkręca się z każdym zdaniem i nawet nie próbuje gryźć się w język. Dla Maryse wybór też jest oczywisty. - Czekamy na zwycięstwo Marine. Z otwartymi ramionami - mówi z pełnym przekonaniem. W Hénin-Beaumont, bastionie skrajnej prawicy, złość miesza się niemal na każdym kroku z chęcią zmiany. Za wszelką cenę.
Północna Francja, departament Pas-de-Calais. Dwie godziny drogi od Paryża. To ziemie, które Zjednoczenie Narodowe podbiło w ostatnich latach niemal szturmem. Ale nawet na tej mapie Hénin-Beaumont zajmuje miejsce szczególne. W niewielkim miasteczku, w centrum 26-tysiecznej gminy, Le Pen może czuć się jak ryba w wodzie. Przed dwoma tygodniami głosowała tam w miejscowej szkole, w niedzielę w II turze zrobi to po raz kolejny. W końcu nieprzypadkowo ludzie mówią o niej: "nasza Marine". I nieprzypadkowo cała skrajna prawica - Le Pen wespół z Zemmourem i Dupont-Aignanem - uzyskała w Hénin-Beaumont najlepszy wynik w całym kraju.
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością już teraz można powiedzieć, że liderka ZN znowu zdeklasuje tam urzędującego prezydenta, ma w końcu zagorzałych zwolenników, którzy sprawiają wrażenie, że poszliby za nią nawet w ogień. Co ich tak pcha w ręce Le Pen?
- Marine ma rację, że zwraca uwagę w pierwszej kolejności na sprawy zwykłych Francuzów. Zmniejszenie VAT-u na artykuły pierwszej potrzeby czy na gaz i energię? Świetny pomysł. Emerytura w wieku 60 lat? Też mi się podoba. Niechże na tej emeryturze człowiek jeszcze coś skorzysta, a nie tak, jak proponuje Macron - 65 lat i czasu zostaje już niewiele - mówi Alain. W Hénin-Beaumont mieszka od 20 lat i przekonuje, jak miasto rządzone przez skrajną prawicę się zmienia. - A przede wszystkim czujemy się bezpieczni. Nie mam nic przeciwko imigrantom z Maghrebu, ale jak chcą żyć we Francji, to niech się dostosują, a nie żeby dyktowali nam swoje zasady - podkreśla wzburzony. Jak mówi, napięć na szczęście nie ma, ale porządek musi być. - Bo jesteśmy w swoim kraju - dodaje.
Mająca polskie korzenie Jeanine Ksiazek nie używa tak jednoznacznego języka, ale zwraca uwagę na kwestie socjalne. - Dla ludzi to ważne, wręcz podstawowe. Wiem, co mówię, bo działam też w lokalnym stowarzyszeniu dla emerytów. I język Le Pen trafia do takich ludzi. To jest poczucie, że ktoś się nami interesuje, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo socjalne. Tym bardziej, że bezrobocie również stanowi pewien problem – przekonuje.
Eric Wattez, dziennikarz ekonomicznego magazynu "Capital", dobrze znający lokalne realia, nakreśla szerszy kontekst: - Kiedyś to były tereny, na których wygrywali socjaliści. Ale jednocześnie kwitła korupcja, która ich pogrążyła. Skrajna prawica potrafiła to wykorzystać. Warto też pamiętać, że to w większości środowisko robotnicze.
Niebezpieczne związki z Putinem? "Mało nas to interesuje"
Niemałą rolę w tak wyraźnym poparciu dla Zjednoczenia Narodowego i jego kandydatki w wyborach prezydenckich odgrywa mer Hénin-Beaumont Steeve Briois. To od dawna jeden z najbliższych współpracowników Le Pen. Aktywny w kampanii, ale przede wszystkim - jak twierdzą nasi rozmówcy - aktywny na co dzień w miasteczku. To też przekłada się potem na poparcie, może nawet jest kluczowe.
- Jak został merem w 2014 roku, wiele zmieniło się od tego czasu. Widać to na każdym kroku - twierdzi Nicolas. Sam aktualnie szuka pracy, ale docenia działania Briois. Gdy siedzimy tuż przy merostwie, na zagospodarowanym na nowo placu, z ławkami i miejscem do odpoczynku, zwraca uwagę, że to też zasługa mera. - Jest blisko ludzi, nie żałuje dobrego słowa, można go też często spotkać na lokalnym targu. Takie drobne rzeczy też się dla nas liczą - opowiada.
Gdy jednak pytamy o trochę szerszy kontekst - czy wyjątkowo dwuznaczne powiązania z Putinem albo mało przekonujące twierdzenia o wsparciu dla Ukrainy nie są poważną rysą, aby bezwarunkowo popierać Le Pen - odpowiedź też jest jednoznaczna.
Nicolas: - Pewnie, że chciałbym, żeby wojny nie było, ale to nas nie dotyczy bezpośrednio. I szczerze mówiąc, mniej nas interesuje. Wy, Polacy, pewnie patrzycie trochę inaczej. Dla nas to jest odległy temat. Przynajmniej tutaj.
Alain: - W ogóle nie mam z tym problemu. Słyszałem, że w Polsce w wyniku wojny sąjuż prawie trzy miliony uchodźców z Ukrainy. Oczywiście, że to bardzo dużo. Ale relacje Le Pen z Putinem nie są jakoś specjalnie niepokojące. A w ogóle to mówią, że Putin jest chory.
Mają jednego wroga, nazywa się Macron
Można podkreślać, że prosty, często populistyczny przekaz Marine Le Pen i jej środowiska pada na wyjątkowo podatny grunt, ale gdy rozmawiamy z mieszkańcami Hénin-Beaumont, rzuca się w oczy jeszcze jeden element – niechęć do Macrona. Jakby zaprogramowana. I bardzo krytyczna ocena ostatniej kadencji.
- To było pięć beznadziejnych lat, o których lepiej zapomnieć. Naprawdę na niskim poziomie - mówi Nicolas i podaje przykład głównego tematu kampanii wyborczej Le Pen. - Spadająca siła nabywcza? Macron ma to gdzieś, bo to "prezydent bogatych". Arogancki macho, który nie szanuje zwykłych obywateli – mówi, chętnie używając podobnego języka, jak liderka skrajnej prawicy.
Alain uważa tak samo. Nawet niepytany wprost wyciąga argument przeciwko prezydentowi o sprzyjanie bogatym.
Takich ludzi jest więcej. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby od razu zobaczyć, jak bardzo Jacqueline jest bojowo nastawiona przed II turą. Wie, na kogo chce oddać głos, a jeszcze bardziej – przeciwko komu. - Macron kłamie – mówi wprost, zanim zdążymy jeszcze dobrze zapytać, skąd takie poparcie dla Le Pen. Ale konkretnych zarzutów już nie podaje.
To dobry przykład, jak w wielu umysłach wróg jest mocno zakorzeniony. Stąd też bierze się przekonanie, że warto głosować na kandydatkę, która może wywrócić stolik i zmienić reguły gry.
Francja, która mówi "nie"
Problem wpisuje się jednak w znacznie szersze zjawisko. Badania Dominique’a Reynie, politologa i szefa fundacji zajmującej się innowacją w polityce, pokazują, że mniej więcej od trzydziestu lat "Francja protestująca" coraz silniej wyraża swoje niezadowolenie podczas wyborów. W tej "Francji, która mówi 'nie'", relegowanej trochę na dalszy plan, odbijają się też jak w soczewce ważne elementy ostatniej kampanii, czyli złość, niska frekwencja i skłonność do popierania skrajnych kandydatów. - W takich miejscach front republikański nie zadziała – mówi socjolog Willy Pelletier.
Co więcej, wszelkie próby straszenia przed oddaniem władzy w ręce Le Pen są wręcz uważane za zniewagę. - Poziom złości, a nawet nienawiści, jest w niektórych środowiskach ogromny – dodaje Pelletier.
Le Pen korzysta z tego najskuteczniej, ale też nie we wszystkich grupach społecznych. Młodsi wyborcy z Hénin-Beaumont patrzą na liderkę skrajnej prawicy dużo bardziej krytycznie. – Jak w ogóle można na nią głosować? – zastanawia się głośno Amelie i przyznaje wprost, że w II turze pójdzie do wyborów, ale nie odda głosu na żadnego z kandydatów. Bo - jak przyznaje - nikt na to nie zasługuje. To jeszcze inna forma protestu.
W opowieściach mieszkańców z Hénin-Beaumont najciekawsze i najbardziej zastanawiające jest jeszcze coś innego - przekonanie części zwolenników Le Pen, że karty zostały już rozdane; że żadnej zmiany nie będzie. Ale na to też mają wytłumaczenie i nie jest nim żadna słabość projektu przedstawianego przez liderkę Zjednoczenia Narodowego. - Macron ma wiele osób w kieszeni. Wybory mogą być sfałszowane – mówi Claude, przybierając poważną minę.
Teorie spiskowe mają się zatem całkiem dobrze. A może to tylko reakcja na gorsze sondaże rywalki Macrona?
Z Henin-Beaumont Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski