Społeczeństwo"Ten, który kazał zamknąć sprawę był dyletantem, ja byłem fachowcem". Powraca sprawa zabójstwa sprzed 20 lat

"Ten, który kazał zamknąć sprawę był dyletantem, ja byłem fachowcem". Powraca sprawa zabójstwa sprzed 20 lat

Pierwszy strzał dostał w potylicę Robert. Kula wyszła tuż nad oczodołem. Chłopak, na oczach swojej dziewczyny przewrócił się, upadł na plecy i dostał druga kulę w czoło. Trzecia kula trafiła Annę w głowę, też w czoło. Po 20 latach od zabójstwa studentów, poznaliśmy szczegóły prywatnego śledztwa w tej sprawie.

"Ten, który kazał zamknąć sprawę był dyletantem, ja byłem fachowcem". Powraca sprawa zabójstwa sprzed 20 lat
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne/ Janusz Bartkiewicz
Nina Harbuz

03.11.2017 | aktual.: 03.11.2017 17:38

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Mamy podwójne zabójstwo i to w takim miejscu, że na świadków raczej liczyć nie możemy – usłyszał 20 lat temu Janusz Bartkiewicz, dziś emerytowany oficer Centralnego Biura Śledczego. To jemu przypadło rozwiązanie zagadki tajemniczego zabójstwa pary studentów, którzyzginęli na szlaku turystycznym od strzałów w głowę.

Świadkowie się jednak znaleźli i byli nimi 13-letni chłopiec, który spędzał z rodzicami wakacje w górach, kobieta zbierająca z synem jagody na szlaku i dwaj mężczyźni z Wrocławia, którzy wybierali się na skałę Narożnik, przy której 10 dni po zabójstwie znaleziono rozkładające się już ciała Anny Kembrowskiej i Roberta Odżga. Oboje mieli opuszczone spodnie. Świadkowie zapamiętali odgłos strzału, przeraźliwy krzyk kobiety, kolejny strzał, znów krzyk kobiety i strzał, po którym zapadła cisza.

Obraz
© Archiwum prywatne/ Janusz Bartkiewicz

Anna Kembrowska i Robert Odżga na spacerze

Pierwszy strzał dostał w potylicę Robert. Kula wyszła tuż nad oczodołem. Chłopak, na oczach swojej dziewczyny przewrócił się, upadł na plecy i dostał druga kulę w czoło. Trzecia kula trafiła Annę w głowę, też w czoło. Od samego początku, dla Bartkiewicza ta sprawa była wyjątkowa. – Po pierwsze, nie było żadnego motywu zbrodni, bo ofiarami byli studenci, miłośnicy przyrody, mający masę przyjaciół, nie związani ze środowiskiem przestępczym, nigdy nie karani, a po drugie, zabójstwo zdarzyło się na szlaku, czyli w miejscu, gdzie każdy powinien czuć się bezpiecznie – mówił inspektor.

Sprawę ocenił jako pechową od samego początku. Od sierpnia do listopada pracowaliśmy na miejscu i w okolicach zbrodni, a bazę mieliśmy w Dusznikach – opowiada były policjant. – Jakieś 1000 metrów od zwłok znaleźliśmy plecaki Anny i Roberta. Zginął aparat fotograficzny Anny i dziennik podróży, w którym dziewczyna opisywała odwiedzone miejsca, wklejała pamiątkowe zdjęcia. Sprawcy skradli też zegarek i dokumenty młodych. Udało nam się zdjąć linie papilarne sprawców, ale nie mieliśmy nic poza tym. Wiedzieliśmy tylko, że zabójca nie działał sam, było ich trzech. Dziś wiem, że strzelały dwie osoby.

Pechowy okazał się też czas, kiedy prowadzono dochodzenie. Zbiegło się to z reformą administracyjną Polski, wchodzącą w życie od 1 stycznia. - Od lutego cała komenda w Wałbrzychu była zajęta niemal wyłącznie przygotowaniami do likwidacji jednostki – wspomina Bartkiewicz. – Trzeba było przejrzeć tysiące dokumentów, zdecydować co należy zarchiwizować, co zniszczyć, ludzie odbierali zaległe urlopy. Sprawa umarła z braku dowodów, czasu i ludzi, którzy mogli przy niej węszyć – dodaje. Po pół roku sprawa została umorzona z powodu niewykrycia sprawców. Teczki przeniesiono do wydziału kryminalnego we Wrocławiu. Przeleżały tam blisko rok.

W 1999 roku Bartkiewicz zaczął pracę w CBŚ, w wydziale ochrony świadka koronnego. Nie bardzo mu się tam podobało, więc gdy rok później ponownie zaproponowano mu zajęcie się sprawą zamordowanych studentów, przystał na nią z ochotą. Tym bardziej, że niewyjaśniona zagadka nie dawała mu spokoju. – Trafiłem wówczas na grupę neonazistów, która w tym samym czasie, kiedy Anna i Robert wędrowali po górach Stołowych mieli doroczny zlot w Dusznikach-Zdroju. Zabójstwa młodych dokonano dokładnie w 10. rocznicę samobójczej śmierci hitlerowskiego zbrodniarza Rudolfa Hessa, guru neonazistów. To był bardzo dobry trop, dotarliśmy do 10 osobowej grupy osób, wśród których na pewno byli zabójcy Anny i Roberta. Mieliśmy mocne poszlaki, na które już tylko trzeba było znaleźć dowody ale nastąpił kolejny zwrot akcji w spawie – opowiadał Bartkiewicz.

W marcu 2013 roku naczelnik nakazał zamknąć sprawę i złożyć akta w archiwum. – Byłem wściekły, bo wiedziałem, że wreszcie jestem na dobrym tropie, że sprawcy są na wyciągniecie ręki – wspominał oficer. – Ale ten, który kazał zamknąć sprawę był dyletantem, ja byłem fachowcem.

Rok później Bartkiewicz przeszedł na emeryturę. Dawna sprawa nie dawała mu spokoju. – Jestem fachowcem od zabójstw, więc węszyłem na własną rękę, jeździłem, rozmawiałem z ludźmi, aż w końcu jedna informacja zelektryzowała mnie. Odnalazłem konkretne osoby, rozpracowałem ich życiorysy, powiązałem z informacjami, które pozwalają dotrzeć do dowodów, a do tego pasują do sporządzonych portretów psychologicznych zabójców. Wiem, że zbrodnia została dokonana na tle seksualnym, sprawcy nigdy wcześniej ani później nie byli karani i byli tylko trochę starsi niż ich ofiary. Pochodzili z miasta położonego na Dolnym Śląsku, z którego niedługo po zbrodni wyjechali za pracą. Anna i Robert byli całkowicie przypadkowymi ofiarami. Po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu, w niewłaściwym czasie. 19 czerwca 2017 roku przesłałem owoce mojej pracy do Komendy Głównej Policji, Prokuratury Krajowej i Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Rzecz jasna, to nie były informacje niezweryfikowane, ale gdyby się nie potwierdziły to dostałbym pismo z taką wiadomością. Czekam więc na wezwanie na przesłuchanie – kończy Bartkiewicz.

Komentarze (244)