Telewizja nagrała przyjęcie łapówki przez policjanta
To odprysk osławionej w powiecie chrzanowskim wojny między jedną z firm holowniczych a policją - mówią jedni. - Lepkie ręce i głupota policjanta - twierdzą inni. Jedno jest pewne - 35-letni Krzysztof L. w tym roku mógłby przejść na policyjną emeryturę. Mógłby, gdyby nie zdarzenie sprzed jedenastu miesięcy, przez które nie tylko stracił mundur, ale i dobre imię.
17.02.2006 | aktual.: 17.02.2006 09:25
Nakręcony
Cała Polska mogła obejrzeć wtedy w telewizji Polsat, jak w zamian za niezabranie dowodu rejestracyjnego uczestnikowi kolizji, ten dostarcza w umówione miejsce olej warty 300 złotych. Transakcję sfilmowali dziennikarze i wyemitowali w programie "Interwencja". Byłemu policjantowi grozi za to do 10 lat pozbawienia wolności. Koledzy po fachu Krzysztofa L. przebąkują - to efekt prowokacji firmy holowniczej, z którą policjant pozostawał w konflikcie. Z jego oświadczeń, złożonych przedwczoraj przed obliczem sądu, wynika, że właśnie tę linię obrony przyjął oskarżony. Czy rzeczywiście była to zemsta holowników, czy może lepkie ręce policjanta?
A może - jedno i drugie? 7 marca 2005 roku w rejonie Manisk na drodze wojewódzkiej nr 780 dochodzi do kolizji. Zderzają się dwa samochody. BMW kierowane przez Artura R. i polonez, za kierownicą którego siedział Sebastian W. Na miejsce przyjeżdża patrol ruchu drogowego. Jest w nim Krzysztof L. Sprawcę kraksy policja kara mandatem, ale nie zatrzymuje mu dowodu rejestracyjnego. Z materiału dowodowego wynika, że wówczas Krzysztof L. odstąpił od wykonania tej czynności w zamian za drobną gratyfikację.
Aresztowany
Wedle badającej sprawę olkuskiej prokuratury miał umówić się z Arturem R., (który był przedstawicielem firmy dystrybuującej oleje) na dostarczenie kilku litrów oleju. Miejsce i termin miał być uzgodniony telefonicznie. Krzysztof L. nie wiedział jeszcze wtedy, że ów kierowca o całej sprawie doniesie telewizji Polsat. Nie wiedział też, że rozmowy telefoniczne będą nagrywane. Do transakcji doszło na placu przed restauracją Kafejka na chrzanowskich Kątach. Olej odebrał jego ojciec. Oprócz kierowcy zjawiła się tam też telewizja Polsat. - Byłem na odprawie w komendzie wojewódzkiej policji, gdy otrzymałem telefon od dziennikarza Polsatu, Artura Borzęckiego. Powiedział, że ma dla mnie złe wieści - mówił przedwczoraj w sądzie komendant powiatowy, Marek Gorzkowski.
Szef chrzanowskiej policji usłyszał, że transakcję sfilmowano, i że dziennikarz jedzie z tym materiałem do Prokuratury Okręgowej. - Dlaczego do prokurarury krakowskiej, a nie chrzanowskiej? - spytał. Okazało się, że pokrzywdzony (Artur R.) nie miał zaufania do miejscowych organów ścigania. Dlaczego? Prawdopodobnie miało to związek ze sprawą sprzed dwóch lat, gdy skradziono mu samochód. Nawiązał wówczas kontakt z komendantem powiatowym. Twierdził, że ma wiele do powiedzenia o działaniach miejscowej policji.
Spotkanie odbyło się nocą, w komisariacie w Alwerni. Rozmowa, a właściwie przesłuchanie, bo Artur R. zeznawał do protokołu, trwała trzy godziny. Mężczyzna utrzymywał między innymi, że szef kryminalki zadaje się ze złodziejami samochodów. Wszczęte postępowanie nie potwierdziło jednak tych rewelacji. Umorzono sprawę. Pamiętnego, marcowego dnia Marek Gorzkowski zdołał jednak przekonać dziennikarza, a ten pokrzywdzonego, by złożyli zawiadomienie w miejscowej jednostce prokuratury. Tak też się stało. Krzysztofa L. aresztowano w świetle kamer. Jeszcze miał na sobie mundur, gdy założono mu kajdanki. Nie przyznał się do winy. Trafił do aresztu. Już po emisji programu, w trakcie rozmowy telefonicznej z dziennikarzem, Marek Gorzkowski dowiedział się, że z Borzęckim skontaktował się młody człowiek i zaproponował kontynuowanie programu dotyczącego chrzanowskiej policji. Dodał, że mogą w nim wystąpić właściciele firmy holowniczej braci W. - Borzęcki powiedział, że pachnie mu to prowokacją - wspominał komendant.
Wkręcony?
Koledzy po fachu Krzysztofa L. są podobnego zdania. Zdaniem Marka Gorzkowskiego niektóre szczegóły tamtej sprawy są - w jego ocenie - wielce zastanawiające. Na przykład to, że Artur R. zderzył się ze swym przyszłym szwagrem. Co więcej, Sebastian W. jechał polonezem zakupionym kilka dni wcześniej od braci W. Czy rzeczywiście mogło dojść do sfingowania kolizji? Na to nie ma dowodów. Wiadomo jednak, że nietrudno ustalić, który z policjantów pełni służbę w patrolu drogowym. Zastanawiające są też okoliczności kolizji, w której jakiś czas temu uczestniczył Krzysztof L. Doszło do niej na skrzyżowaniu alei Henryka i ul. Piłsudskiego. Wcześniej oficer dyżurny komendy wojewódzkiej odebrał telefon o tym, że będzie jechał pijany policjant. Wkrótce potem doszło do stłuczki. Krzysztof L. był jednak trzeźwy. Być może ktoś podejrzewał, że będzie inaczej, bo wcześniej siedział w restauracji.
Na miejscu zjawili się holownicy. Sfilmowali zdarzenie. Skoro komendant nie wykluczał, że mogło dojść do prowokacji, dlaczego zwolnił policjanta? - Nawet, jeśli potwierdziłaby się wersja oskarżonego, że za olej miał zapłacić po niższej cenie w późniejszym terminie, jest niedopuszczalne, by w takich sytuacjach wykorzystywał fakt, iż jest policjantem. Takie zachowanie nie może mieć miejsca. Powtarzałem to moim policjantom wielokrotnie - tłumaczył Gorzkowski.
Skonfliktowany
Czym naraził się braciom W. Krzysztof L.? Wedle komendanta, był on postrzegany przez tych holowników za "jego człowieka, ustawionego do zniszczenia ich firmy". - Konsekwentnie egzekwował moje polecenia dotyczące holowników. Wcześniej zdarzały się przypadki, gdy holownicy, walcząc o klienta, blokowali drogi. Takie sytuacje, zwłaszcza na autostradzie, na której nie można się zatrzymywać w dowolnej chwili i miejscu, były niedopuszczalne. Krzysztof L. był jednym z 2-3 policjantów 11-osobowego ogniwa drogowego, który reagował prawidłowo - twierdził komendant.
Inaczej przyczyny konfliktu widzą holownicy, choć i oni nie zaprzeczają, że do sporów dochodziło. Rafał W. zeznał w sądzie, że konflikt datuje się od czasów, gdy zażądał od Krzysztofa L. pieniędzy za holowania. Mianowicie - policjant przed laty skupował u niego samochody po wypadkach. Potrafił sam je zreperować, a potem sprzedawał. - Wielokrotnie holowaliśmy mu auta - wspominał. Konflikt miał rozgorzeć, gdy upomniał się o zapłatę. Bez efektu, więc złożył zawiadomienie do prokuratury o wyłudzenie. Sprawę badała jednostka w Oświęcimiu. Umorzyła ją. Trzej bracia W. - Grzegorz, Rafał i Robert, zgodnie twierdzili przed obliczem sądu, że nic im o próbie wręczenia łapówki nie było wiadomo do czasu emisji programu. Mimo że znali Artura R., bo jest on ich dostawcą olejów.
- Po tej kolizji był jednak bardzo tajemniczy. Dopiero po wyemitowaniu programu powiedział mi o tym. Gdy holowałem mu samochód po kolizji, oznajmił tylko, że dobrze, iż policja nie zabrała mu dowodu rejestracyjnego, bo kosztowałoby go to około 500 zł (koszty przegląd powypadkowego i instalacji gazowej) - relacjonował w sądzie Rafał W. Jego zdaniem uszkodzenia samochodu (stłuczona lampa i kierunkowskaz) wystarczały, by zatrzymać dowód rejestracyjny pojazdu. Artur R. ponoć ujechał tym samochodem dwa kilometry, gdy wylądował na poboczu drogi. Samochód odmówił posłuszeństwa, więc jego właściciel wezwał holownika. Bracia stanowczo zaprzeczali, jakoby któryś z nich mógł inspirować Artura R. do przygotowania prowokacji.
Oblewany?
W środę oskarżony Krzysztof L. przeszedł do ofensywy. Złożył w sumie cztery oświadczenia. W jednym z nich stwierdził, że BMW, odholowane potem przez Rafał W. musiało uczestniczyć w drugiej kolizji, efektem czego były dodatkowe uszkodzenia. Zadał świadkom niemniej pytań niż jego obrońca. Na przykład Roberta W. spytał oimprezę, która miała się odbyć u braci po jego zatrzymaniu. Czy holownicy oblewali aresztowanie nielubianego policjanta? - Pierwsze słyszę - brzmiała odpowiedź Roberta W.
Na rozprawie nie stawili się dwaj świadkowie - Artur Borzęcki i Sebastian W. (nie odebrali wezwań). Próba ich doręczenia zostanie ponowiona. Sebastian W. dodatkowo będzie skierowany na badania psychiatryczne. Chodzi o stwierdzenie, czy jest zdolny do składania zeznań ze względu na stan swego zdrowia. Rozpoznająca sprawę sędzia Katarzyna Rejdych zdecydowała też o powołaniu biegłych z laboratorium kryminalistycznego wKrakowie celem odtworzenia zapisów kasety. Nagrano na nią rozmowę telefoniczną między Arturem R. a Krzysztofem L. Obaj mieli się umawiać co do miejsca i terminu odbioru oleju. W aktach sprawy brakuje protokołu z oględzin tej kasety. Na koniec obrońca byłego policjanta wniósł o zmniejszenie wysokości poręczenia majątkowego swego klienta (10 tys. zł). - Jestem pozbawiony środków do życia, a za dwa-trzy tygodnie czeka mnie operacja - tłumaczył oskarżony. Ciąg dalszy nastąpi już w marcu.
Agnieszk Filipowicz