Tego Jarosław Kaczyński boi się najbardziej?
Czy prezes PiS Jarosław Kaczyński będzie starał się za wszelką cenę uniknąć debaty z premierem Donaldem Tuskiem? Tak twierdzi Małgorzata Kidawa-Błońska, rzeczniczka sztabu wyborczego PO. Zdaniem Tomasza Łysakowskiego, eksperta ds. marketingu politycznego, z którym rozmawiała Wirtualna Polska, Kaczyński nie ma powodu obawiać się starcia z szefem PO. - Wie już, co go czeka i z pewnością przygotuje się lepiej niż przed czterema laty. Ma szansę wygrać. Do debaty z pewnością dojdzie, natomiast PO będzie dalej tę sprawę rozgrywać, by utrzeć nosa prezesowi PiS - komentuje.
- Zaczyna się zabawa, którą znamy z kampanii prezydenckiej. To była ciągła ucieczka Jarosława Kaczyńskiego. Teraz też będziemy słyszeli sto pięćdziesiąt wykrętów, żeby do debaty PO-PiS nie doszło - mówiła w TOK FM Małgorzata Kidawa-Błońska. Łysakowski stwierdza, że wbrew słowom rzeczniczki PO, Jarosław Kaczyński rok temu w potyczkach z Bronisławem Komorowskim pokazał, że potrafi być ciężkim przeciwnikiem. Co prawda, starcie z Tuskiem, w ocenie eksperta, może być poważniejszym wyzwaniem, ale Kaczyński wie, czego się spodziewać i zdąży się przygotować. Ekspert przyznaje, że na debatę będziemy musieli poczekać, ale nie z powodu lęków Kaczyńskiego, lecz strategii wyborczej PO i PiS. - Takie spotkanie ma sens, jeżeli silnie wpłynie na decyzję wyborców. A dojdzie do tego tylko wówczas, gdy debata odbędzie się tuż przed wyborami - wtedy zadziała tzw. efekt świeżości - tłumaczy.
Donald Tusk zaproponował w sobotę PiS cykl debat telewizyjnych w sprawach najważniejszych dla Polski, z udziałem ministrów jego rządu. Debaty miałyby ruszyć w poniedziałek, 29 sierpnia, i odbywać się codziennie; w ostatniej wzięliby udział szefowie PO i PiS. Jego oświadczenie przyćmiło nieco konwencje PiS i SLD. Dlaczego premier zaproponował debaty tylko jednej partii? Zdaniem Łysakowskiego premier stara się pokazać wyborcom, że linia sporu występuje między PO a PiS, że dla tych dwóch partii nie ma alternatywy. SLD Tusk chce zwyciężyć lekceważeniem. Będzie realizował strategię dzielenia sceny politycznej na "dobre PO" i "zły PiS".
- Straszenie powrotem PiS i złem absolutnym w postaci Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku premiera to jedyne wyjście dla PO. Nie może już przecież szerzyć gierkowskiej propagandy i opowiadać o "zielonej wyspie", bo na tej "zielonej wyspie" ludzie niedługo będą jedli trawę. Coraz ciężej przekonać Polaków, że żyje im się dobrze, natomiast zawsze łatwiej postraszyć ich, że może być gorzej - mówi.
Trumny w kampanii
Sobotnią konwencję PiS w Sali Kongresowej rozpoczęła prezentacja filmu ze zdjęciami Lecha i Marii Kaczyńskich i Jarosława Kaczyńskiego ze zwycięskiej dla PiS kampanii parlamentarnej z 2005 r. Również w jej trakcie wiele miejsca poświęcono prezydenturze Lecha Kaczyńskiego oraz kwestii Smoleńska. Zdaniem rozmówcy Wirtualnej Polski, PiS zbyt chętnie sięga po nekromarketing, grę trumną. - Niestety, nasi politycy traktują tragedie instrumentalnie, chcą dzięki nim zaistnieć. To temat atrakcyjny medialnie, dlatego wolą opowiadać o męczeństwie Barbary Blidy czy o Smoleńsku, niż dyskutować na tematy merytoryczne. Ta kampania również upłynie nam pod znakiem trumien, nie tylko dlatego, że w dniu jej inauguracji, w niewyjaśnionych okolicznościach, zginął były wicepremier Andrzej Lepper - ocenia Łysakowski.
Zdaniem dr Agnieszki Kasińskiej-Metryki z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach nekromarketing to ślepa uliczka, ponieważ taki przekaz trafia wyłącznie do twardego elektoratu. Nie przekonuje, np. młodych ludzi, do których PiS kierował swój klip pt. "Chcemy Polski równych szans", w której Jarosław Kaczyński został ukazany jako "wyzwoliciel" młodzieży - człowiek, który przebije dla nich "szklany sufit". Zdaniem Łysakowskiego kontynuowanie tej strategii nie musi jednak negatywnie wpłynąć na notowania partii. - Mimo propagandy Smoleńska, PiS wciąż może mieć wysokie notowania, gdyż głosowanie na tę partię będzie demonstracją braku zaufania do PO - zauważa.
O niedzielnej konwencji SLD rozmówcy Wirtualnej Polski mają zdanie raczej negatywne, nie tylko dlatego, że godzinę przed jej rozpoczęciem konferencję prasową zwołała Platforma Obywatelska, podczas której przedstawiła polityków SLD startujących z jej list. Strategia prezentowania Grzegorza Napieralskiego jako męża stanu budzi ich poważne wątpliwości. Przemiana z polityka-przyjaciela, który rozdaje jabłka pod hutą w męża stanu tuż przed wyborami sprawia, że przekaz przestaje być spójny. A wizerunki polityków nie są z plasteliny.
- Sztabowcy pomyśleli sobie: kryzys się rozpanoszył, potrzebny jest polityk na trudne czasy, maż stanu. To słuszny wniosek, tyle że PR-owcy SLD obudzili się z ręką w nocniku. Zmiana wizerunku jest spóźniona, zbyt radykalna i nagła, a przez to niewiarygodna. Dlatego prędzej stanie się przedmiotem drwin, niż odniesie zamierzony efekt - wyjaśnia dr Norbert Maliszewski z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdaniem Łysakowskiego, Napieralski blado wypada na tle swoich konkurentów, jest mało wyrazisty.
- SLD najwyraźniej brakuje pomysłów. Lansowanie takiego wizerunku to przejaw lekceważenia świadomości politycznej wyborców. Napieralski nie może najpierw fraternizować się, mówić jestem jednym z was, a później pozować na męża stanu. Nie każdy polityk jest mężem stanu - mówi z kolei Kasińska-Metryka.
A jak eksperci oceniają hasło wyborcze SLD "Jutro bez obaw"? Zdaniem Łysakowskiego jest ono nietrafione. - SLD przejedzie się na tym haśle. Mamy kryzys, media w kółko trąbią o recesji, Polakom trudno będzie uwierzyć, że nic im nie grozi - mówi. Podobnie źle ekspert wypowiada się o billboardach, którymi SLD, jego zdaniem, przekonuje wyborców, że jest partią "zadowolonych z siebie, śmiejących się obywatelowi w twarz urzędników". Z kolei zdaniem dr. Norberta Maliszewskiego, błędem SLD jest rezygnacja z wyraźnego odróżnienia się od Platformy, a zamiast tego robienie z siebie Platformy-bis.
Czy partii zaszkodzi rezygnacja Aleksandra Kwaśniewskiego z zaangażowania w kampanię Sojuszu? Były prezydent miał doradzać sztabowi wyborczemu SLD i być jedną z jego twarzy. - Nie sądzę, by miało to duże znacznie. Kwaśniewski wiele stracił na słynnej "chorobie filipińskiej". W poprzedniej kampanii wcale SLD nie pomógł - ocenia Łysakowski.
Brutalnie będzie we wrześniu
"Nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana" - ten cytat z kultowego "Rejsu" to - zdaniem ekspertów ds. marketingu politycznego, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska - doskonałe podsumowanie pierwszych tygodni kampanii wyborczej do parlamentu. Jak przewidują, ciężkie działa zostaną wytoczone dopiero na jesieni: czeka nas nowa kampania wrześniowa. Może być brutalna.
- Partie będą trzymać asy w rękawie do ostatniej chwili. Zastosują strategię uderzeniową - mówi Kasińska-Metryka. A dr Norbert Maliszewski z Uniwersytetu Warszawskiego przewiduje, że na jesieni w kampanię zaangażuje się premier Donald Tusk i wreszcie będzie gorąco. Wtedy też pojawią się elementy kampanii negatywnej, a główną linią sporu nie będzie już Smoleńsk, ale problemy społeczno-gospodarcze.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska