Tatry. Akcja w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Koledzy grotołazów nie zgadzają się, by TOPR odpuszczał
Rozpacz, gniew i rozczarowanie — o tym mówią koledzy grotołazów, którzy utknęli w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Nie zgadzają się na to, co dziś rano ogłosił naczelnik TOPR Jan Krzysztof. Po odnalezieniu pierwszego ciała, ratownicy zakładają, iż obaj grotołazi nie żyją i akcja przestaje być pilna.
- Takie słowa nigdy nie powinny paść. Czujemy wielki gniew i rozczarowanie. Nie wyobrażam sobie, co czuje rodzina drugiego z taterników jaskiniowych. Jak można założyć, że drugi człowiek nie żyje, skoro to przypuszczenia - mówi jeden ze znajomych zaginionych grotołazów.
- Jeden człowiek, o którym jeszcze nic nie wiadomo, został pozostawiony bez pomocy. To draństwo - dodaje inny z taterników.
W Kirach koło Zakopanego od początku akcji przebywa ekipa ratowników jaskiniowych z Polskiego Związku Alpinizmu oraz inni speleolodzy. Przyjechali natychmiast, by wziąć udział w ratowaniu swoich kolegów. Wszyscy mają kompetencje równe ratownikom jaskiniowym TOPR. Szkolili się przez wiele lat i działają w ramach ECRA (European Cave Rescue Association). Mają w ekipie pirotechników i ratowników medycznych.
Pierwszy konflikt pojawił się, kiedy kierujący akcją TOPR Jan Krzysztof odmówił skorzystania z pomocy zaoferowanej przez środowisko grotołazów GRJ, GOPR i kilku zagranicznych organizacji. Przypomnijmy do akcji TOPR w Jaskini Wielkiej Śnieżnej zaangażowano słowackich ratowników, strażaków i kilku górników. Strategia uratowania grotołazów polegała na drążeniu nowej szczeliny prowadzącej w ich kierunku. Rozsadzaniu skał materiałami wybuchowymi, aby metr po metrze dotrzeć uwięzionych.
Dramat w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. My mogliśmy tam dojść
Ratownicy nie zdecydowali się na podążanie drogą, którą przebyli wcześniej grotołazi. Chodziło o to, że te korytarze mają kilka ekstremalnie trudnych przeszkód. To wąskie skalne zaciski, możliwe do przejścia tylko dla wyjątkowo szczupłych i wytrenowanych osób (do takich należeli uwięzieni). Jan Krzysztof ocenił, że ten wariant wydobycia poszkodowanych na powierzchnię byłby trudniejszy i bardziej skomplikowany.
Z takim scenariuszem nie zgadzają się przedstawiciele środowiska taterników jaskiniowych. Wśród nich osoby, które eksplorowały jaskinię.
- Od soboty najlepsi grotołazi, wykwalifikowani ratownicy, byli gotowi zejść do jaskini, pokonać trudne miejsca i zanieść pomoc kolegom. To byłoby najszybsze działanie, w kluczowych pierwszych godzinach. Usłyszeliśmy, że jesteśmy niepotrzebni - mówi jeden z grotołazów. Z trudem powstrzymuje gniew.
Przekonuje, że akcja ratunkowa w Jaskini Wielkiej Śnieżnej powinna wyglądać inaczej. Mieć znacznie większą skalę. Zwłaszcza w pierwszych dobach, kiedy istniały największe szanse na pomoc uwięzionym.
- Zdaje sobie sprawę, że TOPR chce rządzić w Tatrach, ale należało wykorzystać wszelką pomoc, każdą szansę. Tak działa międzynarodowa społeczność ratowników jaskiniowych. Pokazały to głośne akcje ratunkowe w jaskiniach, w Tajlandii, czy w Riesending w Niemczech, gdzie zaangażowano 700 osób - dodaje rozmówca WP.
TOPR: akcja nie toczy się trybie pilnym
W sprawie akcji ratunkowej w Jaskini Wielkiej Śnieżnej wciąż jest wiele niewiadomych. Na ciało jednego z grotołazów ratownicy TOPR natrafili w czwartek wieczorem. Stwierdzili, że nie żyje. - Nie udało nam się bezpośrednio do niego dotrzeć. Z niewielkiej odległości i w bardzo dobrym świetle, mamy jednoznaczne wskazanie, że ta osoba nie żyje. Okoliczności, ułożenie ciała nie budzą żadnych wątpliwości - tłumaczył w piątek rano Jan Krzysztof z TOPR.
- Wszystko na to wskazuje, że nieopodal będzie ten drugi poszukiwany grotołaz - przypuszcza naczelnik. Dodał, że akcja przestaje toczyć się w trybie pilnym. W piątek nie zostanie wysłana kolejna grupa ratowników.
Szczególnie te słowa oburzyły część speleologów, obserwujących akcję. Zapowiadają oni stworzenie anglojęzycznego raportu o akcji ratunkowej w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Chcą przekazać go pod osąd międzynarodowych ekspertów. - Musi być reakcja. Nie możemy tego tak zostawić - dodają w gorzkich słowach.
Nie podano, w jaki sposób zginął pierwszy z grotołazów. Speleolodzy zostali odcięci w korytarzu przez wodę. Poziom wody mógł gwałtownie się podnieść i mogło dojść do zalania korytarza. Wówczas śmierć grotołazów mogła być nagła. Gdyby okazało się, że zginęli w wyniku wychłodzenia, oznaczałoby to, że przez pewien czas, nawet kilka dni, oczekiwali na pomoc.