ŚwiatTak wyglądałaby wojna Chin i USA

Tak wyglądałaby wojna Chin i USA

Potęga Chin rośnie. Część ekspertów sądzi, że Chiny w ciągu kilku dekad będą chciały zdominować sąsiadów i opanować cały region. Odpowiedzią Stanów Zjednoczonych na rozwój chińskich zdolności militarnych jest koncepcja bitwy powietrzno-morskiej. Oto jak prawdopodobnie wyglądałaby wojna Chin i USA.

Tak wyglądałaby wojna Chin i USA
Źródło zdjęć: © US Navy

25.10.2011 | aktual.: 25.10.2011 12:21

Od kilku lat w amerykańskich opracowaniach na temat rozwoju chińskich zdolności militarnych pojawia się pojęcie "strategia antydostępowa". Polega ona na pozbawieniu przeciwnika możliwości dotarcia do stałych elementów infrastruktury wojskowej (takich jak wysunięte bazy) czy też rozmieszczenia wojsk na teatrze działań. Równolegle funkcjonuje także termin "odmowy dostępu do obszaru" (area denial), co oznacza uniemożliwienie drugiej stronie operowania siłami już rozmieszczonymi i stwarzania zagrożenia dla celów ruchomych (głównie okrętów). Rozwój tego rodzaju zdolności jest dla Stanów Zjednoczonych jeśli nie zagrożeniem, to co najmniej poważnym wyzwaniem. Odpowiedzią supermocarstwa ma być koncepcja bitwy powietrzno-morskiej, integrującej działania US Navy i US Air Force.

Hipotetyczne zagrożenie

Gdy w latach 1995 i 1996 doszło do sytuacji kryzysowych związanych z Tajwanem, nazywanym na kontynencie zbuntowaną chińską prowincją Tajpej, Stany Zjednoczone wysłały w ten rejon dwie lotniskowcowe grupy bojowe. Demonstracja siły na morzu mocno ostudziła konfrontacyjne zapędy komunistycznych władz.

Ta bolesna i bez wątpienia odebrana jako upokarzająca lekcja skłoniła Chińską Republikę Ludową do skoncentrowania się na rozwoju morskich sił zbrojnych, w tym także asymetrycznych systemów uzbrojenia i taktyk działania. Aby ograniczyć lub wręcz uniemożliwić działania US Navy, Chiny nie potrzebują jedenastu lotniskowcowych grup bojowych, muszą jednak znacząco zwiększyć polityczne i militarne koszty zaangażowania.

Temu właśnie ma służyć flota ponad pięćdziesięciu konwencjonalnych i nuklearnych okrętów podwodnych, w większości wyposażonych w rakiety przeciwokrętowe, a także rakiety balistyczne zdolne do rażenia lotniskowców, nowoczesne niszczyciele i fregaty rakietowe, myśliwce oraz bombowce uzbrojone w pociski Cruise. Chińczycy mają również rozbudowaną wzdłuż wybrzeży kraju sieć obrony powietrznej, około tysiąca dwustu rakiet krótkiego zasięgu, w większości skupionych w rejonie Cieśniny Tajwańskiej, oraz przeszło setkę pocisków średniego zasięgu. Mogą one razić cele w Japonii, Korei czy na Guam, gdzie znajdują się bazy USA.

Amerykańska obecność na obszarze zachodniego Pacyfiku opiera się na istnieniu kilku kluczowych baz oraz sojuszach z Japonią i Republiką Korei. Nie ma jednak możliwości wejścia w głąb lądu, którą w niewielkim tylko stopniu zapewniają północne obszary Japonii i Australii. Wyłączenie z rozgrywki takich baz, jak Kadena, Misawa, Sasebo, Osan czy Kunsan, wypchnęłoby Amerykanów poza tak zwaną pierwszą linię wysp. Jeśli doszłoby także do zniszczenia baz lotnictwa i floty na Guam, US Navy straciłaby całkowicie zaplecze logistyczne i wsparcie US Air Force w regionie. Jej zdolności działania zostałyby poważnie ograniczone, zwłaszcza gdyby Chińczycy zdecydowali się na podjęcie akcji przeciwko amerykańskim satelitom i na cybernetyczne ataki na sieci C4ISR. Nie ma znaczenia, w jakim stopniu ten scenariusz jest realny. Aby pozostać wiarygodnym graczem, supermocarstwo musi wziąć pod uwagę wszystkie warianty rozwoju wydarzeń.

Tajne prace

Prace nad koncepcją bitwy powietrzno-morskiej ruszyły we wrześniu 2009 roku po podpisaniu wstępnego porozumienia pomiędzy zainteresowanymi rodzajami sił zbrojnych. Usankcjonował je niejako czteroletni przegląd obronny (QDR) z 2010 roku, w którym zalecano opracowanie wytycznych określających, jak pokonać przeciwnika, zwłaszcza uzbrojonego w zaawansowane technologicznie systemy "antydostępowe". Koncepcja ta ma wskazać, w jaki sposób lotnictwo i marynarka powinny zintegrować działania w powietrzu, na morzu i lądzie, w przestrzeni kosmicznej i cyberprzestrzeni, aby utrzymać (a w razie potrzeby przywrócić) swobodę działania amerykańskich sił rozmieszczonych na obszarze zachodniego Pacyfiku. Prace te nie są jawne, jednak z materiałów publikowanych w specjalistycznych periodykach, z oficjalnych wystąpień wojskowych i polityków oraz opracowań wpływowego Center for Strategic and Budgetary Assessments (CSBA) wyłania się ich w miarę szczegółowy obraz.

Bitwa powietrzno-morska nie jest doktryną operacyjną, nie określa założeń ewentualnej kampanii na szczeblu taktyczno-operacyjnym. Ma być raczej narzędziem podtrzymania wiarygodności USA oraz amerykańskich wpływów w regionie poprzez (jak to ujęli analitycy CSBA) demonstrowanie sojusznikom, że nie padną oni ofiarami szantażu ze strony Chin oraz że nie grozi im żadna forma finlandyzacji. Aby osiągnąć ten cel, Stany Zjednoczone muszą zachować zdolność do interwencji w razie konfliktu z ChRL, wliczając w to przystąpienie do wojny konwencjonalnej. Co istotne, koncepcja nie zakłada, że tak się stanie, a samo demonstrowanie zdolności ofensywnych ma być czynnikiem zmniejszającym prawdopodobieństwo zaistnienia takiego scenariusza.

Plan bitwy

Waszyngton przyjmuje, że do konfliktu zbrojnego doszłoby z inicjatywy Państwa Środka. W pierwszej kolejności nastąpiłby wówczas atak na amerykańskie satelity odpowiadające za rozpoznanie i łączność, co spowodowałoby ich fizyczną eliminację bądź zakłócenie działania (cyberwojna). Kolejnym etapem byłyby ataki rakietowe (z użyciem pocisków balistycznych i samosterujących) na amerykańskie oraz japońskie bazy lotnictwa i marynarki, a także na okręty wojenne znajdujące się w odległości do 1500 mil morskich od chińskich wybrzeży. Zadaniem rozmieszczonych wcześniej konwencjonalnych i atomowych uderzeniowych okrętów podwodnych byłoby z kolei przerwanie morskich linii komunikacyjnych (SLOCs), a tym samym uniemożliwienie przesunięcia i zaopatrywania sił amerykańskich. Teatr działań wojennych objąłby obszar od Hawajów po Diego Garcię, odciągając tym samym znaczne siły US Navy z regionu zachodniego Pacyfiku. Efektem takich ataków byłyby: utrata przez siły USA tak zwanych obszarów bezpiecznych (sanctuaries), w których
mogłyby się one w miarę swobodnie przegrupowywać i przygotowywać lub prowadzić operacje militarne; utrata bądź zakłócenie działania sieci łączności i dowodzenia; uniemożliwienie dostępu do rejonu działań wojennych, a w konsekwencji całkowity zanik inicjatywy strategicznej i operacyjnej.

Należy również zwrócić uwagę na sytuację sojuszników Stanów Zjednoczonych - taki rozwój wypadków oznaczałby najprawdopodobniej utratę Tajwanu i Republiki Korei oraz poważne zagrożenie Japonii. Ten ostatni kraj jest kluczowy dla układu sił w regionie, między innymi z uwagi na marynarkę wojenną i lotnictwo stanowiące istotne wsparcie US Navy w zakresie zwalczania okrętów podwodnych, celów balistycznych oraz rozpoznania elektronicznego pola walki.

Podstawowym celem USA, a zarazem początkiem pierwszego stadium bitwy powietrzno- morskiej byłoby przetrwanie ataku przy jak najmniejszych startach własnych, a następnie przeprowadzenie uderzeń w sieć dowodzenia nieprzyjaciela, ograniczenie (eliminacja) jego zdolności do ataków dalekiego zasięgu, a w rezultacie przejęcie i utrzymanie inicjatywy operacyjnej w powietrzu, na morzu, w przestrzeni kosmicznej i cyberprzestrzeni. Drugim stadium (część operacji mogłaby przebiegać równolegle z pierwszym) byłaby kontynuacja kampanii utrzymania inicjatywy we wszystkich tych obszarach, przerwanie morskich linii komunikacyjnych i rozpoczęcie blokady morskiej, utrzymanie własnych zdolności logistycznych oraz (co nie jest już zadaniem stricte militarnym) zwiększenie produkcji zbrojeniowej, zwłaszcza precyzyjnych systemów rażenia.

Prowadząc takie działania, lotnictwo i marynarka mają sobie wiele do zaoferowania. I tak, na przykład, operacje US Air Force przeciwko elementom chińskiej infrastruktury ISR (Intelligence, Surveillance, Reconnaissance) wpłyną na swobodę działania jednostek US Navy. Wyposażone w system Aegis okręty mogą wówczas roztoczyć parasol antyrakietowy nad bazami lotniczymi, a odpalane z jednostek nawodnych i podwodnych pociski Tomahawk znacząco zmniejszyć możliwości chińskiej obrony przeciwlotniczej. Pozwoli to US Air Force na prowadzenie ataków w głębi chińskiego terytorium przeciwko operującym tam wyrzutniom pocisków balistycznych, stacjom radarów pozahoryzontalnych oraz lotniskom. Wyeliminowanie przez lotnictwo US Navy chińskich myśliwców umożliwi przesunięcie bliżej wybrzeży powietrznych tankowców US Air Force, a w dalszej kolejności wykorzystanie bombowców strategicznych do misji wymuszania blokady morskiej, w tym minowania i patrolowania wyznaczonych rejonów.

W ostatnich miesiącach mówi się również o konieczności wpisania w koncepcję bitwy powietrzno-morskiej Korpusu Piechoty Morskiej. Gdyby bowiem w początkowej fazie konfliktu doszło do zajęcia przez ChRL części spornych wysp i archipelagów, ich odzyskaniem musiałyby zająć się Stany Zjednoczone, państwa regionu nie mają bowiem takich formacji jak United States Marine Corps.

Bitwa powietrzno-morska nie byłaby szybką kampanią. Według amerykańskich szacunków sama operacja przywrócenia przewagi powietrznej nad Japonią, kluczowa dla rozpoczęcia dalszych działań, mogłaby potrwać kilka tygodni. Kilkanaście zajęłoby wywalczenie podobnej przewagi nad wodami wewnątrz pierścienia pierwszej linii wysp i uczynienia zeń obszaru "morza niczyjego", na wzór pasa "ziemi niczyjej", znanego z pól I wojny światowej. O kilkumiesięcznej nawet perspektywie mówi się w przypadku działań przeciwko chińskim okrętom podwodnym, trudno również wyobrazić sobie skuteczną, a jednocześnie krótkotrwałą blokadę morską czy gwałtowne (w ciągu kilku tygodni) zwiększenie produkcji zbrojeniowej. Choć w nazwie koncepcji pojawia się słowo "bitwa", jest to całościowa kampania, będąca reakcją post factum na atak nieprzyjaciela.

Scenariusze Waszyngtonu

Chociaż bitwa powietrzno-morska skupia się na opisie działań wojennych, koniecznych do zwycięstwa w konfrontacji militarnej z Chinami, jej podstawowym celem jest niedopuszczenie do takiej sytuacji. Poprzez zademonstrowanie zdolności do zwycięstwa nawet w skrajnie niekorzystnych okolicznościach będzie ona spełniać funkcję odstraszającą, a zarazem uwiarygodni politykę Stanów Zjednoczonych, umocni ich pozycję w regionie i wpłynie na zwiększenie asertywności Japonii, Republiki Korei oraz państw niebędących formalnie sojusznikami USA, a uwikłanych w spory graniczne z Pekinem i obawiających się chińskiej dominacji. To zaś już dziś pozwala Waszyngtonowi snuć scenariusze wykorzystania lotnisk na Filipinach, w Indonezji czy Wietnamie, czyli potencjalnego rozproszenia sił i uczynienia ich mniej podatnymi na zaskakujący atak, co w konsekwencji sprawia, że staje się on jeszcze mniej prawdopodobny.

Rafał Ciastoń dla "Polski Zbrojnej

Autor jest pracownikiem administracji rządowej, członkiem Zespołu Analiz Fundacji Amicus Europae, ekspertem Fundacji imienia Kazimierza Pułaskiego. Absolwent stosunków międzynarodowych uniwersytetu Jagiellońskiego i podyplomowego Studium Bezpieczeństwa Narodowego na uniwersytecie Warszawskim.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)