ŚwiatTajemnicza śmierć rosyjskich generałów. Dwa zawały serca w ciągu 9 dni mogły mieć "drugie dno"?

Tajemnicza śmierć rosyjskich generałów. Dwa zawały serca w ciągu 9 dni mogły mieć "drugie dno"?

• W ciągu dziewięciu dni w Rosji zmarli dwaj generałowie

• Igor Sergun miał 58 lat, był szefem GRU - wywiadu wojskowego

• Aleksander Szuszukin miał 52 lata, był dowódcą wojsk powietrznodesantowych

• Obaj odegrali ważne role podczas wojny w Donbasie i interwencji w Syrii

• Rosyjscy internauci spekulują, że ich śmierć nie była przypadkowa

Tajemnicza śmierć rosyjskich generałów. Dwa zawały serca w ciągu 9 dni mogły mieć "drugie dno"?
Źródło zdjęć: © AFP | Sergei Supinsky
Robert Cheda

Im ostrzejszy kryzys ekonomiczny, tym większe obawy Rosjan o przyszłość. A gdy raz za razem umierają ważni generałowie, tacy jak szef wywiadu wojskowego i operacyjny dowódca wojsk powietrznodesantowych, to rosyjska blogosfera rozpala się do czerwoności. Wśród teorii spiskowych dominują dwie: pacyfikacja antykremlowskiego buntu wyższych oficerów lub usuwanie przeszkód w wolcie polityki wewnętrznej i zagranicznej, wymuszonej kryzysem gospodarki i państwa.

Zagadkowe śmierci

4 stycznia w wieku 58 lat zmarł nagle na serce generał Igor Siergun, szef GRU - Głównego Zarządu Wywiadu Sztabu Generalnego, a trzymając się ściśle obowiązującego nazewnictwa, po prostu szef Głównego Zarządu, bez przymiotnika "wywiadowczy".

Przez długi czas GRU było najbardziej tajemniczą strukturą wywiadowczą ZSRR i Rosji, a w sensie medialnej izolacji pozostaje taką do dziś. Wiadomo jedynie, że wywiad wojskowy należy do najpotężniejszych instytucji tego rodzaju na świecie, a zakres kompetencji wychodzi daleko poza szpiegostwo militarne czy operacje specjalne.

Struktura GRU opiera się na podziale geograficznym (regionalnym) z wyłączeniem NATO, które rozpracowuje odrębna komórka. Ponadto w skład wchodzi wywiad radioelektroniczny, kosmiczny i cybernetyczny.

To GRU odegrało główną rolę w aneksji Krymu, podobnie jak w dezinformacyjnej osłonie operacji syryjskiej. I trzeba przyznać, że obie akcje stanowiły kompletne zaskoczenia dla Zachodu. Za sukcesami stał Igor Siergun, a uznaniem jego zasług był ubiegłoroczny dekret Putina, który awansował dowódcę GRU na kolejny stopień generalski. Zawodowe sukcesy Sierguna docenił także Waszyngton, wpisując generała na listę personalnych sankcji.

W ataku serca dowódcy GRU nie byłoby nic dziwnego, choć trzeba przyznać, że śmierć na takim stanowisku zawsze wzbudza zainteresowanie. Ot, oficer wysokiego szczebla, który podobnie jak setki Rosjan, nie wytrzymał obfitości tradycyjnego zastolia noworocznego (biesiady).

Nie było by pewnie w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że 27 grudnia 2015 r. w identycznych okolicznościach umarł 52-letni generał Aleksander Szuszukin, zastępca szefa sztabu wojsk powietrznodesantowych. O tym wojskowym wiadomo jedynie, że od początku kariery był związany z elitarną formacją, która obecnie stanowi podstawowy komponent nowego rodzaju sił zbrojnych Rosji - wojsk specjalnych.

Szuszukin walczył w Afganistanie, Czeczenii i Gruzji, a od 2011 r. był dowódcą 4 bazy wojskowej w Południowej Osetii. W 2014 r. dowodził oddziałami desantowymi podczas aneksji Krymu, które odegrały główną rolę w blokadzie ukraińskich baz i garnizonów, a przecież to ich neutralizacja przesądziła o strategicznym powodzeniu operacji. Zdaniem rosyjskich analityków, Szuszukin odpowiadał także za udział swoich podkomendnych w wojnie donbaskiej.

Kozły ofiarne

Częstotliwość zawałów serca, wiek zmarłych, wysokie stanowiska, a wreszcie kluczowa rola w wydarzeniach krymskich wzbudziły ogromne zainteresowanie rosyjskiego internetu. Oliwy do ognia dodał komunikat pożegnalny Siergieja Szojgu, w którym minister obrony żegna Sierguna, jako poległego. Zwykłe przejęzyczenie, czy nieopatrzna prawda? Poległ czy polegli? I gdzie? Bo przecież nie podczas wędkowania. Sprawa stała się jeszcze bardziej podejrzana, gdy nekrolog został wycofany ze strony ministerstwa. Także prezydent w oddzielnych pożegnaniach określił generałów, jako bojowych oficerów, którzy nigdy nie przestawali służyć Rosji.

Takie i podobne zagadki, których oficjalnego wytłumaczenia nie doczekamy się zapewne nigdy, doprowadziły do powstania teorii spiskowych, intensywnie omawianych w rosyjskiej przestrzeni internetowej. Pierwsza mówi o likwidacji generałów w odpowiedzi na ich przewinienia służbowe, które pociągnęły za sobą negatywne konsekwencje polityczne dla Kremla.

Trudno się z tym zgodzić, jako że stali za sukcesami na Krymie, a zapewne i w Syrii. Co prawda analityk Andriej Suszczenow z portalu Polityka Zagraniczna uważa, że ukraiński Majdan 2014 r. i strącenie rosyjskiego samolotu przez Turcję należą do największych wpadek rosyjskiego prognozowania wywiadowczego, a powstałe w ten sposób martwe strefy polityki zagranicznej mogą w 2016 r. zaowocować konfrontacją militarną z Zachodem lub Turcją w wymiarze lokalnym.

Jednak z podziału pracy w rosyjskiej wspólnocie wywiadowczej wynika, że za kontrolę sytuacji w tzw. bliskiej zagranicy (obszar b. ZSRR), a więc i na Ukrainie, odpowiada cywilna Federalna Służba Bezpieczeństwa. I to FSB ma przeciwdziałać próbom wyjścia krajów WNP spod rosyjskiej kurateli geopolitycznej. GRU oraz wojska desantowe naprawiały więc raczej skutki pomyłek wywiadowczych.

Drugi wariant teorii spiskowej mówi o likwidacji generałów, jako odpowiedzialnych za strącenie malezyjskiego boeinga pasażerskiego nad Donbasem, co ma szczególne znaczenie w świetle upublicznienia wyników zachodniego śledztwa dziennikarskiego.

Niezależni analitycy ustalili ostatnio nazwiska 20 rosyjskich oficerów, których ewentualne zeznania przed sądami międzynarodowymi lub w ONZ mogą stać niewygodne dla Kremla. Obaj generałowie mieliby zostać także ukarani za niefortunny udział podległych sobie jednostek w wojnie donbaskiej, wraz z kompromitującymi zeznaniami żołnierzy wojsk powietrznodesantowych i oficerów GRU wziętych do kijowskiej niewoli.

Przekonywujące? Raczej nie, a przy tym mocno naciągane. Jeśli chodzi o Sierguna bardziej prawdopodobnym jest uczynienie z generała kozła ofiarnego konfrontacji z Turcją, bo zachowanie Ankary było kompletnym zaskoczeniem dla Moskwy i dlatego wywołuje ogromną nerwowość Putina. W końcu to GRU zapewnia osłonę kontrwywiadowczą syryjskiej grupy wojsk. Na nim leży także odpowiedzialność za kompetentne informacje, będące podstawą reagowania politycznego i militarnego Moskwy.

Może bardziej przekonująca jest zatem wersja zamieszania generałów w politykę, czego Putin i cywilna elita władzy nie lubią oraz konsekwentnie przecinają w zarodku.

Generalski spisek

Rosyjscy samowładcy najbardziej obawiali się własnych Napoleonów Bonaparte, wojskowych, którzy mogliby pokierować zrewoltowanym tłumem. Po wygranej wojnie z Turcją car Aleksander III zazdrościł generałowi Michaiłowi Skobieliewowi społecznej popularności. Jedna z wersji historycznych mówi, że Skobieliew chciał ją wykorzystać do aresztowania cara i zaprowadzenia ustroju konstytucyjnego. Niestety, generał zmarł nagle na zawał serca.

Z kolei Stalin ze strachu wykończył czerwonych marszałków na czele z Michaiłem Tuchaczewskim.

Także współczesna Rosja doczekała się generałów Lwa Rochlina i Aleksandra Liebiedia. Rochlin, zniesmaczony oligarchiczną prezydenturą Borysa Jelcyna, zaplanował marsz na Moskwę, czyli wojskowy zamach stanu. Zginął jednak w lipcu 1998 r. O morderstwo została oskarżona żona Rochlina - Tamara, ale niezależne jeszcze rosyjskie media podważyły oficjalną wersję śledztwa, dowodząc, że generalska małżonka została skutecznie zastraszona przez właściwych egzekutorów ze służb specjalnych i tylko wzięła winę na siebie.

Podobnie skończył generał Liebied, który uczestnicząc w wyborach prezydenckich w 1996 r., utorował drogę kolejnej kadencji Jelcyna. Wykorzystany politycznie przez Kreml został honorowo zesłany do Kraju Krasnodarskiego, gdzie zginął jako gubernator w tajemniczym wypadku helikoptera.

Z kolei Putin, który zainaugurował prezydenturę drugą wojną czeczeńską, zawdzięczał władzę armii. Szczególnie ambitni byli ówczesny szef sztabu generalnego Anatolij Kwasznin i dowódca czeczeńskiej kampanii Władimir Szamanow. Siły zbrojne poparły Putina pod jasnym warunkiem zakończenia upokarzającego traktowania, co w rosyjskim kapitalizmie oznaczało, że generalicja żąda udziału w oligarchicznych zyskach i władzy. Putin poradził sobie sprytnie, wplątując Kwasznina i Szamanowa w cywilne stanowiska i spychając na boczny tor.

Jednak najlepszy pretekst do spacyfikowania generalicji dała wojna gruzińska z 2008 r., która mimo pozornie łatwego zwycięstwa uprzytomniła Kremlowi, że na jego straży stoi w istocie "papierowa armia”. Minister Anatolij Serdiukow bezpardonowo rozprawił się z siłami zbrojnymi, czym wywołał nieopisaną wściekłość wojskowej kasty. Po zakończeniu "brudnej roboty” wyleciał więc ze stanowiska, a Kreml przeznaczył ogromne środki na modernizację wojska.

W latach 2010-2014 deszcz petrorubli zasypał generałów oraz zaprzyjaźniony przemysł obronny. Nagle zaczął się jednak kryzys ekonomiczny, a wraz z nim zaciekła walka okołokremlowskich grup wpływów - w tym armii - o podział kurczących się wciąż strumieni finansowych. Im dalej tym gorzej, dlatego, mimo że siły zbrojne zdały egzamin polowy w Krymie i Syrii, a ich sukcesy stanowią o społecznym poparciu Putina, prezydent zapowiedział ciężkie czasy. Oczywiście publicznie wszystko jest po staremu, ale faktycznie ogromne środki zostały przekierowane na utrzymanie społecznej stabilności, czyli wypłatę płac i emerytur sektora cywilnego.

Zakup kolejnych wojennych zabawek i nowe programy zbrojeniowe zostały przeniesione na nieokreślone "później”, czyli po 2020 r. Co gorsza, putinowskie elity zaczynają pękać w szwach. Podziały, jakie rysują się w kwestii sposobów gospodarczego i politycznego wybrnięcia z trudnej sytuacji, dotyczą rzecz jasna najpierw utrzymania władzy, a dopiero potem dobra Rosjan.

Z tym, że przed bolesnym upadkiem ostrzega już nie tylko antyputinowska opozycja, ale także w pełni lojalni kremlowscy doradcy. Na tym tle mocno brzmi głos Gleba Pawłowskiego, do niedawna prezydenckiego technologa politycznego, a obecnie krytyka Putina. W wywiadzie dla Gaziety.ru Pawłowski twierdzi, że obecny system władzy nie ma nic wspólnego z cywilizowanym aparatem państwowym, podobnie jak Rosja z mianem nowoczesnego państwa, a kluczowym problemem jest to, że Putin unika odpowiedzialności za niezbędne reformy. W związku z tym 2016 r. będzie dla Rosji okresem progowym, który rozstrzygnie, czy Kreml zainicjuje niezbędną modernizację, czy Rosja zawali się z hukiem lub popadnie w stopniowy upadek prowadzący do tego samego finału.

Co ma z tym wspólnego śmierć dwóch generałów? Z braku niezależnego wymiaru sprawiedliwości i pluralistycznego systemu partyjnego, czy wreszcie społeczeństwa obywatelskiego, armia jest chyba jedyną instytucją, cieszącą się powszechnym autorytetem, i w ogóle jakoś funkcjonującą. Czy w głowach generałów nie rodzi to pokusy zapanowania nad pogłębiającym się chaosem? A może jest wręcz odwrotnie - armia która w latach 90. XX w. przeżyła największe upokorzenia, po to aby obecnie osiągnąć apogeum siły i wpływów politycznych, nie zachce tracić systemowych zdobyczy w wyniku niezbędnych reform państwa?

W obu przypadkach kasta oficerska ma wiele do stracenia. Tym bardziej, że jak twierdzi Pawłowskij, "tektoniczne tąpnięcie” wewnętrzne w Rosji poprzedzi kolejny paroksyzm międzynarodowy w jej wykonaniu. Jeszcze jeden zważywszy, że w 2014 r. mieliśmy aneksję Krymu, a 2015 r. zaznaczył się operacją syryjską. Kto lub co będzie celem 2016 r.? Jeśli chodzi o wykonawstwo, to Kreml ma w ręku tylko jeden argument stosunków międzynarodowych - armię, co stawia pytanie o stosunek jej dowódców do planowych na ten rok operacji.

Rzecz jasna wszystko to przypuszczenia, jakie rodzi zamknięty medialnie i nieprzejrzysty decyzyjnie system kremlowskiej władzy. A może zmarli generałowie byli prozaicznie zamieszani w jeden z licznych skandali korupcyjnych, toczących rosyjską armię? Być może obaj polegli zwyczajnie podczas zimowego wędkowania? Być może.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (399)