Wydał pierworodnego na pewną smierć. Zrozpaczony syn rzucił się na druty kolczaste pod napięciem w niemieckim obozie
Pierworodnym synem Stalina był Jakow Dżugaszwili. Tak wspominała przyrodniego brata Swietłana: "Jasza urodził się w 1907 r. z pierwszego małżeństwa ojca z Jekatieriną Swanidze, która umarła bardzo młodo na tyfus. Do 14 lat Jasza rósł w rodzinie Swanidze w Gruzji, a później został wysłany do Moskwy. Ojciec miał z nim trudne stosunki. Kochał mnie i Wasię, maluchy, z których, jak sądził, mógł ulepić, co tylko chciał, a Jasza już był wyrostkiem, chociaż cichym, zgodnym, ale mającym własne zdanie. Był w nim jakiś wewnętrzny żar. Mógł nieoczekiwanie zapalić się, wybuchnąć, nawet dać kuksańców Wasilijowi, gdy ten zachowywał się grubiańsko albo używał przy mnie wulgarnych słów. Również w życiu wszystkie decyzje podejmował sam, nie radząc się ojca i nie postępując zgodnie z jego wolą. Wstąpił do instytutu, pracował jako prosty inżynier, później ukończył akademię artylerii i w pierwszych dniach wojny poszedł na front jako prosty lejtnant. Wtedy stała się rzecz straszna: Jakow dostał się do niewoli".
Ojciec wyrzekł się syna - pozostał wierny swojej formule: "Nie ma jeńców wojskowych, są zdrajcy Ojczyzny". Znane jest jeszcze jedno jego zdanie, dotyczące możliwości wymiany Jakowa na feldmarszałka Friedriecha Paulusa: "Ja żołnierzy za marszałków nie wymieniam!". W niewoli Jakow zachowywał się spokojnie i godnie. Odmówił napisania listu do ojca. W upadek Moskwy nie wierzył, chociaż Niemcy już zbliżali się do stolicy. Najbardziej zależało mu, żeby ojciec nie uwierzył w jego zdradę. Powtarzał, że nie zdążył się zastrzelić - wzięcie do niewoli było zbyt szybkie. Ponadto zwraca uwagę jedno zdanie z protokołu jego przesłuchania: "Wydali mnie niektórzy wojskowi z mojej jednostki". Potwierdza ono, że być może, syna Stalina specjalnie zwabiono w pułapkę zaplanowaną w specjalnej operacji. Wszystko wskazuje na to, że ta tajemnica na zawsze odeszła do historii, ale faktem jest, iż Jakow nie zdradził i zginął w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. W tamtejszym muzeum zachowały się wspomnienia więźniów, którzy widzieli,
jak zginął, rzucając się na druty kolczaste ogrodzenia pod napięciem w 1943 r.
"Kilka razy w czasie wojny i po niej ojciec podejmował rozmowę o Jakowie. Nikt inny nie zaczynał tego tematu, nie zadawał pytań, tylko on sam. Widać było, że jest mu ciężko, że chce jakoś to wypowiedzieć. 'Jaka ciężka wojna - mówił ojciec. - Nie ma ani jednej rodziny, która nie straciłaby ojca, brata, syna'. Być może, już po śmierci syna ujawniły się w nim jakieś ciepłe uczucia wobec niego, poczuł swoją winę za poprzednie nie bardzo dobre stosunki. Tym zapewne można również wytłumaczyć jego niezrozumiałą dla otoczenia troskę o córkę Jakowa Galinę, Gulę, jak ją nazywano w rodzinie. Zwykle był obojętny wobec swoich wnuków. Z ósemki zauważał tylko moje dzieci i Gulę. Ojciec nawet wyraził życzenie, żebym uważała na Gulę. Podobała mi się ta rola 16-letniej cioci. Rzecz w tym, że matkę Guli, Julię Melcer, ostatnią żonę Jakowa, po wszystkim, co się stało, dwa lata trzymali w więzieniu. Tylko ojciec z jego podejrzliwością mógł wymyślić, że ona ma jakikolwiek udział we wzięciu Jaszy do niewoli. Wydaje mi się, że
niesłusznie ojciec nie zgodził się na wymianę Jakowa i wydał go na pastwę losu, a ściślej mówiąc, na pewną śmierć. Było to bardzo dla niego charakterystyczne: odwracać się od swoich i zapominać o nich, jakby ich w ogóle nie było" - wspominała Swietłana.
Dokumentem wieńczącym losy Jakowa Dżugaszwilego jest dekret o pośmiertnym odznaczeniu go Orderem Wojny Ojczyźnianej. Ojciec jednak zrehabilitował syna.