Sztuka na bruku
W sobotę rozpoczyna się międzynarodowy festiwal artystów ulicznych Busker Bus. Już siódmy raz przyjadą do nas komicy, kuglarze, muzycy i klauni z całego świata. A jak się ma rodzima odmiana nietypowej sztuki, której również na co dzień nie brakuje na wrocławskim Rynku?
05.07.2003 | aktual.: 05.07.2003 10:24
Już od kilku lat w centrum Wrocławia można zauważyć nieruchome postacie w dość dziwnych pozycjach. Przebrani i wymalowani mimowie wzbudzają wśród przechodzących przez Rynek żywe reakcje. Szczególnie dzieci zerkają ciekawie w stronę żywych rzeźb, ale i rodzice nie ukrywają zainteresowania.
Sposób na życie
- To i sztuka i sposób zarabiania na życie – mówi Krzysztof Janusz, jeden z pionierów ulicznej sztuki w naszym mieście. To właśnie on był stojącą w pobliżu pręgierza „Statuą Wolności”. - Przez cztery lata mieszkałem we Francji. Różnica między zarobkami we Wrocławiu i Paryżu jest taka, jak różnica między polonezem a mercedesem – dodaje. Najczęściej zwykłych ludzi w niezwykłe rzeźby zamienia potrzeba. W zależności od wieku – utrata pracy lub chęć dorobienia. Ale „zawód”, choć ciężki, daje dużo radości. - Jestem muzykiem, ale nie mam potrzebnego instrumentu. Jestem tu więc z konieczności – wyjaśnia Jerzy Zasadny, stojący przy południowej pierzei Rynku.
Jak z balu w Wenecji
Piękny złoty kostium, w którym można zobaczyć Jerzego Zasadnego, wraz z maską, przywodzący na myśl stroje rodem z balu przebierańców w Wenecji, przygotowała mu mama, artysta plastyk. Choć nie wiąże przyszłości z tym zajęciem, bardzo dużą przyjemność sprawia mu zachwyt przechodniów. Również Paweł Pilipczuk wdział przebranie (pluszak znany z jednej z kreskówek dla dzieci)
, żeby dorobić. Czasem udaje do puszki wpadnie 50, czasem 100 zł. Ale trzeba postać cztery, pięć godzin – mówi, robiąc sobie przerwę i z ulgą zdejmując futrzaną głowę. Nie uważa się za artystę, ma piętnaście lat, zdał właśnie do liceum, a machanie do rozbawionych dzieci na Rynku pozwala mu zdobyć trochę pieniędzy na własne potrzeby. Inaczej traktują sprawę cygańscy muzycy, którzy grają przed ogródkami piwnymi.
Muzyka we krwi
- Cygan ma muzykę we krwi, towarzyszy mu całe życie. To, co robimy, na pewno jest sztuką – zapewnia Andrzej Biczyk, jeden z nich. - Jednak teraz trochę się to zmieniło. Kiedyś była to tylko przyjemność, a teraz i przyjemność, i sposób na utrzymanie. Nie ma pracy, więc to nasze jedyne zajęcie. We wrocławskim festiwalu nie biorą udziału. W tym czasie będą w Niemczech. - Tam ludzie chętniej dają pieniądze – tłumaczy Tadeusz Pankowski.
Uznali za żebraka
- Nadal jest w nas straszliwa zaściankowość pod tym względem – mówi Agnieszka Popłonyk, współorganizatorka Busker Busu. - A prawda jest taka, że artyści, którzy występują za granicą na ulicach, są często lepsi od tych, którzy w Polsce grają na estradach. We Wrocławiu cały czas wygrywa schemat – postawić na Rynku budę i zaprosić lepsze lub gorsze zespoliki. Tylko, że potem z takiego "wydarzenia" pojawiają się nędzne recenzje, a o naszym festiwalu bardzo dobrze piszą na całym świecie. O tym, że z odpowiednim odbiorem artysty ulicznego wciąż jest u nas problem, niech świadczy przygoda Stripey'a Howlinga Hancocka. Brytyjski busker, specjalizujący się w szlagierach musicalowych, zamieszkał we Wrocławiu po ubiegłorocznym festiwalu. Pewnego dnia został wzięty przez strażnika za... żebraka. - Pomogła dopiero interwencja mojego męża – opowiada Agnieszka Popłonyk.
Gazeta Wrocławska
Michał Raińczuk