Szkoda czasu na policję?
Oszustwa, kradzieże i napady zgłaszane na policji to tylko wierzchołek góry lodowej. Ludzie nie informują o wielu przestępstwach, bo twierdzą, że... nic to nie da.
20.12.2003 | aktual.: 20.12.2003 11:09
Przekonała się o tym Joanna L. Do jej mieszkania na łódzkim Olechowie włamywano się w ostatnim czasie dwa razy. Włamywacze byli tak bezczelni, że nie przeszkadzała im jej obecność w domu. Około dwudziestej drugiej kobieta wystraszyła bandytów próbujących dostać się do mieszkania przez balkon.
– Zadzwoniłam na komisariat – opowiada Joanna L. – Policjant żałował, że sama nie złapałam włamywacza... Oczywiście nikt nie pofatygował się na miejsce zdarzenia!
Kiedy więc dwa tygodnie temu pani Joanna wchodząc do mieszkania znów zobaczyła włamywacza, nawet nie pomyślała, by zadzwonić po policjantów. – Szkoda czasu i telefonu! – mówi. – A przecież wiedząc, że są takie włamania, mogliby od czasu do czasu pojawić się w okolicy bloku!
Takich osób jak Joanna L. jest coraz więcej. W ten sposób nakręca się swoista spirala: pokrzywdzony nie zgłasza przestępstwa, więc nie szuka się złodzieja, który bez skrupułów nadal kradnie, wiedząc, że policja i tak się o jego przestępstwie nie dowie. Zresztą nawet jak wie o włamaniu czy kradzieży, to też niewiele robi.
W Łodzi grasują bandy złodziei, które wybijając szyby kradną torby z samochodów czekających na skrzyżowaniach na zmianę świateł. Łodzianki wymieniają między sobą informacje, w których miejscach należy zachować szczególną ostrożność. Mówią o skrzyżowaniach ulic: Wigury i Piotrkowskiej, Kilińskiego z Nawrot i Piłsudskiego, Tuwima i Sienkiewicza, Kościuszki i Zielonej. Niebezpieczna jest też ulica Rzgowska w pobliżu Czerwonego Rynku oraz okolice Parku Poniatowskiego.
– Dlaczego policjanci nie zastawią pułapek na tych złodziei? – pytają łodzianki, które nie czują się bezpieczne nawet w swoim samochodzie. Katarzyna Zdanowska, młodszy aspirant z biura prasowego Komendy Miejskiej Policji w Łodzi, twierdzi, że nie ma ściśle określonych miejsc, gdzie zdarzają się takie kradzieże. Złodzieje wykorzystują po prostu najbardziej ruchliwe skrzyżowania z sygnalizacją świetlną.
Policja nie ma możliwości ustawić posterunku przy każdym z nich. Tym bardziej że złodzieje nie stają tam każdego dnia i zmieniają miejsca. – Łapiemy takie grupy przestępców – zapewnia Katarzyna Zdanowska. – Ale też poszkodowani powinni przyjąć kierowane do nich uwagi. Tyle razy apelowaliśmy, by nie kładli toreb i saszetek na siedzeniu!
Bo były imieniny...
O bezradności policji przekonała się Maria G. W ciągu dwóch miesięcy okradziono ją trzy razy. Teraz żałuje, że poskarżyła się policji, bo straciła tylko czas i nerwy.
Pierwszy raz Marię G. okradziono na skrzyżowaniu w pobliżu parku Poniatowskiego w Łodzi. Młody mężczyzna w szarej kurtce podszedł znienacka do jej samochodu, wybił boczną szybę i porwał torbę ze wszystkimi dokumentami, kartami kredytowymi i telefonem komórkowym. Przerażona kobieta zdołała dojechać do pracy, gdzie koledzy przekonali ją, by zgłosiła napad na policję.
– Zresztą nie miałam innego wyjścia – mówi dziś. – Straciłam przecież dowód osobisty, prawo jazdy i dowód rejestracyjny samochodu. Musiałam więc zgłosić tę kradzież, by potem nie spłacać za kogoś rat, gdyby wziął na mój dowód kredyt albo wykorzystał inny mój dokument.
W komisariacie Marię G. przekazywano sobie z rąk do rąk, ale nikt nie miał czasu spisać protokołu. Policjantom wyraźnie się gdzieś śpieszyło. Tajemnica szybko się wyjaśniła. Maria G., wędrując z pokoju do pokoju, przez uchylone drzwi zauważyła przygotowania do przyjęcia imieninowego... W końcu znalazł się policjant, który znalazł czas, by spisać jej zeznania.
– Weszłam do jego pokoju i oniemiałam – wspomina. – Nie mam pretensji, że biuro było odrapane, stare okna i szafy, bo wiadomo, że policja nie ma pieniędzy. Ale poczułam się jak w... więziennej celi. Ściany w służbowym pokoju policjant obkleił kalendarzami i zdjęciami gołych bab! Jako kobieta poczułam się nieswojo. No, może udekorował pokój z myślą o złodziejach, którzy często tu goszczą. Oni mogli się poczuć jak u siebie w domu...
Palce pokrzywdzonej
Po kilku dniach od wizyty w komisariacie Maria G. odebrała telefon. Gdy usłyszała, że z policji, nie kryła radości. – Pewnie złapali tego bandytę, który na mnie napadł! – ucieszyła się. Radość zaraz jednak prysła. Policjant zapraszał ją na komendę, by pobrać... odciski jej palców. – W ten sposób chcemy ustalić ślady linii papilarnych złodzieja – wyjaśnił.
Maria G. cieszy się dziś, że nie zdążyła pójść na komisariat na pobranie linii papilarnych. Kilka razy odkładała to spotkanie, bo nie miała czasu, aż w końcu dostała zawiadomienie o umorzeniu postępowania w jej sprawie. – Od czasu popełnienia przestępstwa do jego umorzenia nie minął miesiąc – twierdzi Maria G. – Przypuszczam, że policjanci w mojej sprawie nie kiwnęli palcem.
Gdy w międzyczasie Marii skradziono komórkę, to owszem, bardzo się zdenerwowała, ale na policję nie poszła. Szkoda jej było nerwów. – Radioodtwarzacz w samochodzie skradziono mi już po umorzeniu sprawy o napad – dodaje. – Przyjęłam to spokojnie. Wprawiłam szybę w samochodzie, a o tym, by zawiadomić policję, nawet nie pomyślałam!
Umorzone, niezakończone?
Starszy aspirant Krzysztof Gosławski z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Łodzi twierdzi, że na pewno nie jest tak, że w sprawie Marii G. nic nie zrobiono. Wyjaśnia, że po umorzeniu postępowania przez prokuraturę akta przesyłane są do komisariatu właściwego dla sprawy.
– Tam prowadzone są dalsze czynności wykrywcze – dodaje Krzysztof Gosławski. – Napadów, kradzieży dokonują zwykle nie pojedyncze osoby, ale grupy przestępcze. Często też w jednym miejscu zdarza się więcej napadów. "Podejrzany" teren się obserwuje, a potem wyłapuje nie jedną osobę, ale całą grupę.
Policjanci twierdzą, że być może za jakiś czas pokrzywdzeni dostaną kolejne zawiadomienie. Tym razem informujące, że złapano sprawcę. – Naprawdę coraz częściej przestępcy są zatrzymywani – przekonuje Krzysztof Gosławski.
Anna F., podobnie jak Maria G., miała dwa lata temu pechową serię. W kościele pw. św. Teresy w Łodzi ukradziono jej torebkę, potem złodzieje przyszli po jej samochód. Na koniec jeszcze raz straciła torebkę. Tym razem na skrzyżowaniu.
– Minęło tyle czasu i zawiadomienia o złapaniu sprawcy jakoś nie otrzymałam, tylko postępowanie o umorzeniu – mówi. – Nie wierzę, że po takim czasie policja złapie przestępcę!
Bez dalszego ciągu
Nadzieję ma jednak wciąż Amelia G., emerytowana nauczycielka z Łodzi. Na początku września padła ofiarą pary oszustów, którzy powiedzieli, że przyszli, by dołożyć jej 50 złotych do renty. Przy okazji zmierzyli jej ciśnienie, zbadali kręgosłup. Potem dali 100 złotych, ale kazali wydać 50. Kiedy szukała pieniędzy, zabrali starszej kobiecie całą biżuterię i 300 dolarów.
Policjanci szybko zjawili się na miejscu przestępstwa. Przyjechali do domu emerytki, wysłuchali jej i obiecali, że wezwą ją na komisariat, by spisać zeznania. – Minęły już ponad dwa miesiące i cisza – żali się Amelia G. – Codziennie zaglądałam do skrzynki, wyglądałam listonosza i nic! Przypuszczam, że po mojej sprawie nie ma już śladu!
Krzysztof Gosławski twierdzi, że choć nie ma żadnych wiadomości, to na pewno policja interesuje się sprawą. Po każdym zdarzeniu czy wezwaniu musi pozostać ślad. – Trwa rozpracowywanie i poszukiwanie sprawców – uspokaja.
Starsze panie żyją w strachu
Plagą łódzkich ulic są napady na starsze kobiety. Wracają zwykle z banku lub poczty, gdzie odbierają emerytury. Są wcześniej obserwowane. Napastnicy atakują je na klatkach schodowych, w bramach kamienic. Większość napadów odbywa się w centrum Łodzi, między innymi na Piotrkowskiej, Legionów, Więckowskiego, w rejonie placu Barlickiego. Eugenię T. napadnięto w samo południe na klatce schodowej własnego domu przy Piotrkowskiej, gdy wracała z zakupami z pobliskiej "Magdy". – Boję się teraz wychodzić na ulicę! – skarży się starsza pani.
Katarzyna Zdanowska twierdzi, że nie można określić, ile takich napadów jest notowanych w ciągu tygodnia, bo w policyjnych statystykach nie ma osobnej rubryki, gdzie wpisuje się takie napady. Poza tym wystraszone i zestresowane staruszki często nie mają sił, by zawiadomić policję. Żalą się koleżankom i rodzinie.
Krystyna S. dwa razy została napadnięta na schodach kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej. Za każdym razem zgłaszała napad policji. – Po co szłam na ten komisariat? – zastanawia się starsza kobieta, która od lata czeka na jakieś wiadomości o swojej sprawie. – Pewnie mają teraz poważniejsze sprawy, a taką prostą jak moja nikt się nie chce zajmować. A przecież policjanci powinni zdawać sobie sprawę, że takie, wydawałoby, się drobne przestępstwa są najbardziej uciążliwe dla społeczeństwa!
– Ostatnio zatrzymaliśmy dwie grupy przestępców zajmujące się takimi napadami – chwali się Katarzyna Zdanowska.
Trzeba zgłaszać
Nadkomisarz Tomasz Klimczak z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi twierdzi, że policja nie lekceważy żadnego przestępstwa.
– Ale oczywiście zainteresowanie każdą sprawą nie będzie takie samo – wyjaśnia Tomasz Klimczak. – Na pewno więcej sił zostanie zaangażowanych w złapanie zabójcy. Poza tym nie ma kraju na świecie, gdzie byłaby stuprocentowa wykrywalność przestępstw.
Jeden z łódzkich policjantów, pragnący zachować anonimowość, mówi, że ostatnio plagą są kradzieże telefonów komórkowych. Nie ma dnia, by komuś nie skradziono „komórki”. Jednak takich kradzieży próżno szukać w policyjnych meldunkach. Ludzie ich nie zgłaszają.
– Teoretycznie można namierzyć każdą skradzioną "komórkę" – twierdzi policjant. – Ale jest to tak kosztowna operacja, że stosuje się ją tylko przy najpoważniejszych przestępstwach.
Tomasz Klimczak zdaje sobie sprawę, że zgłoszenie przestępstwa zajmuje sporo czasu. Trzeba iść na komisariat, czasem poczekać, spisanie zeznań wymaga cierpliwości. To wszystko trwa nieraz kilka godzin. Zaznacza jednak, że takie procedury obowiązują nie tylko w Polsce. – Powinno się jednak zgłaszać nawet drobne przestępstwa – przekonuje Tomasz Klimczak.
Policjanci zdają sobie sprawę, że tak się nie dzieje. Gdy na przykład odkryją tzw. dziuplę ze skradzionymi częściami samochodowymi, zazwyczaj znajdują w niej radioodtwarzacze, lusterka i kołpaki samochodowe, których kradzieży nikt wcześniej nie zgłosił. – Choćbyśmy chcieli, to nie możemy zwrócić tych części – mówi Tomasz Klimczak.
Maria G. twierdzi, że przestała już wierzyć, że znajdą się jej stare dokumenty, walkman, "komórka". Dalej podtrzymuje zdanie, że policja w Polsce jest stworzona nie po to, by zajmować się "drobiazgami". Choć niedawno słyszała, że przed sądem toczy się sprawa o półtora kilograma zepsutej kiełbasy. Policja wiele razy przesłuchiwała kierowniczkę sklepu, w którym nieszczęsną kiełbasę znaleziono, pobierała jej odciski palców, pytała o rozmiar buta.
– A w tym czasie powinna chodzić po ulicy i łapać złodziei! – oburza się Maria G. Policjanci, gdy słyszą takie zarzuty, rozkładają tylko ręce i mówią, że muszą przestrzegać procedur...
Anna Gronczewska