Zdjęcie ilustracyjne © Pixabay

Szerokiej drogi

Paweł Kapusta

Czasem sobie gadamy. "No, już, panie Edziu, naprawdę… Wszyscy na pana czekają, a pan mi się tu z koszulą opierasz". Albo dodaję otuchy: "Jeszcze tylko buty i może pani ruszać". I tak ich wysyłam, wyszykowanych, w ostatnią podróż.

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.

- Znajomi pracują w firmach, urzędach, szkołach. Wszyscy wśród żywych, tylko ja między zmarłymi. Dla niektórych to może być dziwne, ale mało kto dostrzega, jak potrzebny zawód wykonuję. Sprawiam, że pożegnania stają się lżejsze. Czasem widzę takie rzeczy, o istnieniu których nawet nie chciałbyś słyszeć. A i tak uważam, że praca w zakładzie pogrzebowym to spełnienie moich marzeń.

GŁAZ

Sierpień, cholernie gorąco. Buczący wiatrak nieudolnie próbuje ruszyć w biurze powietrze i dać pracownikom choć namiastkę ukojenia. Całe szczęście, że ostatnio ruch trochę mniejszy. Jak zwykło się w branży mawiać: lekarz na urlopie, to i klientów mniej.

Adam, szczupły brunet pod czterdziestkę, dopiął właśnie formalności przy organizacji jutrzejszej ceremonii, więc w wolnej chwili zerka, co tam ciekawego w sieci. Nagle uchylają się drzwi, do biura wchodzi kobieta. Piękna, młoda, z ciążowym brzuszkiem. W głowie Adama odruchowo pojawia się myśl: czego ona może tutaj chcieć? Pewnie zmarł jej ktoś bliski. Może matka? Albo ojciec?

Dziewczyna rozgląda się po pomieszczeniu i robi kilka kroków w kierunku biurka. Wygląda na skołowaną, zagubioną. W końcu zbiera się w sobie, mówi, a jej słowa okazują się ciężkie jak głaz.

Adam wspomina: - Z żałobą, płaczem, rozpaczą obcuję często. Ale to, co powiedziała mi ta dziewczyna, rozbiło mnie emocjonalnie.

- Co dokładnie?

- A nie domyślasz się?

CHODŹ, POKAŻĘ CI

Tematu śmierci nikt nigdy przed nim nie ukrywał. Rodzina była duża, starszych osób sporo. Stopniowo się wykruszali. Ruszali w ostatnią podróż, a Adam patrzył na to i czuł fascynację. Śmierci był ciekawy od dziecka, czuł do tego pociąg.

Gdy babcia zabierała go do kościoła, najciekawsza była dla niego kaplica. Stała nieopodal, grabarze trzymali w niej stare trumny. Uwielbiał do nich zaglądać. Bał się trochę, jasne, ale fascynacja była silniejsza od strachu.

Scenka. Trwa rodzinny obiad. Rosół, ziemniaki, rozmowy o wszystkim i niczym. A on nagle, nie wiadomo skąd, wypala znad pieczonego kurczaka:

- Kiedyś będę miał zakład pogrzebowy!

Konsternacja. Nikt nie potraktował tego poważnie. "Ty, dziecko? Trumny i trupy?" – i w śmiech. Trudno było im chyba zestawić obraz małego, drobnego chłopczyka ze sztywnymi zwłokami.

- Nigdy nie pomyślałeś, że jest z tobą coś nie tak? – pytam.

- Pomyślałem. I to nie raz. Czy jestem normalny? Czy taki jak inni? Nie byłem pewny odpowiedzi. Dlatego przez pewien czas starałem się te tematy od siebie odsuwać.

Zakład pogrzebowy (zdjęcie ilustracyjne)
Zakład pogrzebowy (zdjęcie ilustracyjne) © East News | PHANIE

To było jednak silniejsze od niego.

Gdy Adam idzie chodnikiem, a w sznurze samochodów jadących ulicą mignie czasem karawan, specyficzne auto zawsze zwróci jego uwagę.

Gdy pracuje w różnych miejscach – najpierw w urzędzie, później w znanej korporacji – siada wieczorami przed komputerem i przegląda oferty pracy w branży. Aż pewnego dnia, ot tak, z bomby, wysyła CV. Dalej wszystko toczy się już błyskawicznie. Rozmowa przez telefon, pogawędka oko w oko z właścicielem. Kolejnego dnia jest pracownikiem zakładu pogrzebowego. Pierwsze trzy miesiące siedzi za biurkiem. Przyjmuje klientów, tkwi w papierach. Ale pewnego razu właściciel pyta:

- Chcesz zobaczyć, jak to się robi?

- No jasne - pada odpowiedź. Od samego początku mówił przecież, że chce przygotowywać zmarłych.

- To chodź. Pokażę ci.

NAJGORSZE SĄ DZIECI

Sierpień, buczący wiatrak, młoda kobieta.

- Co ci powiedziała? - dopytuję Adama.

- "Chcę zorganizować pogrzeb dziecku. Temu w moim brzuchu", tak wtedy wypaliła. A mi wszystko puściło. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Odruchowo tylko spytałem: "ale jak to?".

Dziewczyna była samotną mamą. Partner zostawił ją na bardzo wczesnym etapie ciąży. Zdecydowała urodzić. Wszystko szło dobrze do 34. tygodnia. Wtedy się dowiedziała, że wada genetyczna, że nieuleczalna. Że pewnie nie złapie nawet pierwszego oddechu. W szpitalu było już wszystko umówione, terminy, cesarka, papiery czekały na biurku. Tylko zakład trzeba było jeszcze załatwić. A że sama ze wszystkim była, znikąd pomocy, to z tym ogromnym brzuchem i koszmarem w głowie poszła prosto od lekarza do zakładu.

Już pomoc w wyborze trumienki była dla Adama ciężarem. Zrozpaczonej matce musisz dokładnie wyjaśnić, ze szczegółami, w co będzie ubrane jej dzieciątko, w jakiej trumience zostanie położone. Pomógł jej z każdym szczegółem, nawet z kwiatkami. Gdy wrócił do domu, długo nie mógł się otrząsnąć. A wiedział, że to jeszcze nie koniec. Kilka dni później stał nad stołem i ubierał to dziecko do ostatniej drogi.

"Żyło jeszcze dwie godziny. Oddychało. Miałam czas, by się z nim pożegnać" – słowa matki utkwiły Adamowi w pamięci.

- Jestem empatyczny, jeśli ktoś potrzebuje się wygadać, nigdy tej szansy nie odbieram. Ten przypadek mnie jednak zdewastował. Był najtrudniejszy. Gdy już to wszystko się skończyło, powiedziałem sobie: Nie wiem, czy w przyszłości jeszcze raz dałbym radę coś podobnego przeżyć – przyznaje.

Ciało noworodka różni się od dorosłego. Gdy przygotowujesz je do ostatniej drogi, nie możesz wyrzucić z głowy wrażenia, że ono tylko usnęło, że żyje. I to rozwala najbardziej.

- Jak często się zdarza, że przygotowujesz noworodki?

- Nieczęsto. W zeszłym roku miałem takich przypadków siedem.

- A starsze dzieci?

- Też kilka razy w roku. Na szczęście nie są to wypadki komunikacyjne, utopienia, kopnięcia prądu. Ja takimi przypadkami się nie zajmuję. Poza tym dzieci najczęściej zabierają choroby. Głównie rak. Przy starszych dzieciakach też jest trudno. Nie wiem, czy inni w branży mają podobnie, ale gdy staję przy stole nad zmarłym dzieckiem, od razu przetwarzam to na swoje dzieci. Nie umiem tego wyłączyć. To dla mnie duże obciążenie. Aż trudno mi o tym mówić.

Jeszcze dwie sytuacje.

Pierwsza, powieszenie. Młodziutki chłopak. Wrażliwy. Nikt się nie spodziewał. Miał wielkie plany na przyszłość. Uzdolniony artystycznie. Pewnego dnia siedział normalnie w domu, zjadł obiad, wyszedł na spacer i nie wrócił. Trzy dni go szukano. W końcu zadzwonili do rodziców, że znaleźli go w parku. Ponoć miłosny zawód. Mama potrzebowała się wygadać, Adam nie protestował, wziął na siebie.

Druga, nowotwór. Kobieta, w średnim wieku. Długo chorowała, niby wszyscy się spodziewali. Zostawiła dwójkę dzieci, nastolatków. Adam do dziś pamięta ich rozpacz, gdy żegnali się z mamą. Niby mówi się, że w takich sytuacjach można się na to jakoś przygotować, ale to pusty frazes.

- W tej robocie jest masa trudnych chwil. Żeby nie zwariować, trzeba złapać dystans. Potrafię dźwignąć duży ciężar emocjonalny, ale nic gorszego niż dzieci spotkać mnie tu nie może.

FAIRY, GRANULKI, SZNURECZEK

Za tymi drzwiami trzeba umieć znieść wiele. Jesteś na to gotowy?

Żeby nie było, że nie było ostrzeżenia.

Dobra, chodź, pokażę ci.

Wchodzimy do prosektorium w zakładzie. Charakterystyczna woń. Słodko-gryząco-dusząca. Gdy próbujesz sobie to z czymkolwiek skojarzyć, jedyne co ci przychodzi do głowy: połączenie detergentu, kału, wymiocin i psującego się mięsa.

Na środku metalowy stół i drewniany wózek. Metalowy jest z odpływem, tam się myje ciało. Na drewnianym - przygotowuje po myciu. Ubiera, robi makijaż, układa włosy. Jeśli zmarły jest lekki, do 50 kilogramów, nawet kobieta przeciągnie go sama. Jeśli cięższy - potrzeba pomocy.

Zaczynamy.

Wyjmujesz ciało z worka. Worka, w którym jest wszystko. Krew, mocz, kał. Musisz się z tym zmierzyć.

Przenosisz na stół. Kładziesz pod głowę podpórkę.

Zaczynasz od mycia. Zazwyczaj - płynem do naczyń, który ma w sobie dużo odtłuszczacza. Fairy albo ludwikiem. Ty używasz fairy, bo się lepiej pieni. I nie chodzi o to, że to coś złego, coś niegodnego. Takim płynem możesz po prostu szybciej i skuteczniej usunąć zanieczyszczenia. Na przykład kał. Mydłem tego nie zmyjesz.

Myjesz całe ciało, twarz, włosy, uszy, nos. Nosem często idzie krew. Zdarza się, że podczas przewozu trup zwymiotuje. Musisz wszystko dokładnie wytrzeć, zdezynfekować ciało środkiem na bazie spirytusu. Suszysz ligniną.

Teraz zabezpieczenie wszystkich otworów.

Odbyt. Pęseta, bawełna. Pochwa, to samo. Nie zaszywasz. Penis - podwiązujesz sznureczkiem. Kto idzie w półśrodki, zakłada pieluchę, ale tak robią tylko nieprofesjonalne zakłady. A ty jesteś przecież profesjonalistą.

Największym problemem przy ciałach jest wyciek z ust. Krew, treść żołądka, zebrana woda. Dlatego teraz zabezpieczymy usta. Proszę, zdezynfekuj najpierw język, później wsyp granulki - absorbent podobny do żelatyny. Brawo, bardzo dobrze.

Czasem jest tak, że rodzina nie dostarczy ci sztucznej szczęki zmarłego. Wtedy wypełniasz usta bawełną albo ligniną. Lepsze zakłady pracują na tej pierwszej, jest bardziej elastyczna. A jeśli są zęby, to zabezpieczasz tylko gardło - wpychasz za grdykę bawełnę, później granulki, później znów bawełna. Nos - to samo. Pęseta ma anatomiczny kształt, żadnych chrząstek się nie łamie.

Osoby podłączone pod respirator, często też ludzie starsi, nienoszący na co dzień szczęki (zmienia się wtedy anatomia, wydłuża twarz), umierają z otwartymi ustami. Czasem trzeba więc usta zaszyć, by nie otworzyły się podczas pożegnania z rodziną.

Wbijasz się w przegrodę nosową. Dalej przez podniebienie, w dolną szczękę. Jest tam taki uskok, zakończenie kości, a dalej - mięciutkie. Tam się wbijasz, wracasz, ruszasz sznureczkami, żeby ich nie było widać.

To już za dużo? Musisz wyjść?

Rozumiem.

COŚCIE Z NIM NAROBILI?!

Pożółkłe liście zdążyły polecieć z drzew i przykryć bezkres pomników. Przez podeszwę lakierków ciągnie w stopy chłód betonowego chodnika, w nosie kręci charakterystyczna mieszanina mdłych zapachów: dogorywające znicze, gnijące wiązanki na świeżym grobie, błoto mniejszych ścieżek. Idziesz z Adamem główną, cmentarną aleją.

Dawaj, bo się spóźnimy.

Zeszli się już ludzie z wieńcami, szarfy rozwiewa wiatr, pod cmentarną kaplicę chwilę wcześniej zajechał karawan. Najpierw cisza i szelest folii z kwiatów, chwilę później charakterystyczne drżenie chóru starszych pań.

Smutni faceci w ciemnych płaszczach, trumna na katafalk. Rodzina obserwuje, jak puszczają złote śruby. Wieko w górę.

Nagle dzieje się coś, czego nikt się tu nie spodziewał. Kobieta, żona nieboszczyka, krzyczy, wręcz się wydziera. Nie z rozpaczy. Z przerażenia.

"Co wyście z nim zrobili!? Jezu! Coście najlepszego narobili?! Zamknijcie tę trumnę! Natychmiast zamknijcie!".

Nie wytrzymuje, synowie muszą ją pod rękę wyprowadzić na świeże powietrze.

Porozumiewawcze spojrzenie facetów z zakładu, wieko.

- Kompletnie się jej nie dziwię - mówi Adam. - W trumnie leżał jej mąż, zupełnie do siebie niepodobny. Zakład tak fatalnie przygotował go do pogrzebu, że miał otwarte usta, czarny język. I ból wymalowany na twarzy. Nie wyobrażam sobie, jak ta kobieta przetrwała mszę, pogrzeb. I jak poradziła sobie z traumą. To działo się kilka lat temu, ale nie zdziwiłbym się, jeśli ta pani do dziś nie zapomniała o tym koszmarze.

Cmentarz (zdjęcie ilustracyjne)
Cmentarz (zdjęcie ilustracyjne) © East News | STANISLAW KOWALCZUK

O fuszerce odstawianej przez niektóre zakłady pogrzebowe Adam mógłby napisać nawet nie tyle osobny artykuł, co całą książkę. Książkę-horror.

Mówi: - Do dziś funkcjonują w moim mieście zakłady, które mają wspaniałe strony internetowe, masę klientów, ale gdybyś wszedł do nich na zaplecze, to byś się przeżegnał. Przykład: babka nie ma chłodni, żałuje 50 złotych na dobę, by ktoś przetrzymał ciało w odpowiednich warunkach. Więc trzyma zwłoki na zapleczu zakładu pogrzebowego. Albo w garażu, na podłodze, z włączonym klimatyzatorem. Wiem o osobie, która robi takie rzeczy w sierpniu przy 30 stopniach na dworze. I nie mówię teraz o jakiejś wydmuszce, minizakładziku, którego nikt nie zna, tylko o zakładzie popularnym, często wybieranym.

Rodziny płacą za kosmetykę pośmiertną, a zdarza się, że ubranie jest tylko rzucone na plastikowy worek. Albo zakład ubiera zwłoki, choć wcześniej ich nie umył. Podchodzę do poprawki makijażu i widzę zaschniętą krew, poprzypalane miejsca po wenflonach, wyrywane cewniki.

W środowisku wciąż funkcjonują stare wygi. Mówią: po co ty będziesz zaszywać tę szczękę? Możesz zrobić tak: i bach, ściska facet szczękę z głową. Szczęka naskakuje, dochodzi do przełamania. Albo zabezpieczenie ust: po co masz to robić bawełną, która kosztuje 20 złotych za rolkę, skoro możesz wepchnąć w usta stare szmaty? Albo: po co robisz to pęsetą? Zwariowałeś, chłopie? Wepchnij to końcówką pędzla! Nie wspominam nawet o ciąganiu zwłok za włosy, po podłodze. Zwykłemu człowiekowi może się to wydawać czymś szokującym, niedopuszczalnym. Skandalicznym. Ale to się wciąż dzieje. W szpitalach, gdzie pracują starzy panowie prosektorzy, ale i w pogrzebowych zakładach.

Zakłady często wmawiają rodzinom, że nie muszą się żegnać. Że mogą wejść, potwierdzić tożsamość i koniec. To dlatego, że pracownikom nie chce się robić pewnych rzeczy. Ale tobie, członkowi rodziny, zawsze przysługuje prawo zajrzenia do trumny. Gdy gryzie cię wątpliwość, nie masz pewności, zawsze możesz poprosić chociaż o uchylenie wieka. W takich sytuacjach dochodzi czasem do kuriozalnych, strasznych sytuacji. Trumna jest otwierana, a tam ubranie położone na worku. Ciała nawet nie wyjęto. Albo ktoś dał zegarek, pierścionek. I tego nie ma. Albo kobieta ma założony prawy but na lewą stopę, podarte rajstopy. Warto wybrać z rodziny najsilniejszą osobę. I żeby zajrzała, zweryfikowała, czy zakład nie zrobił cię w konia. Albo czy cię nie okradł.

LALKA

Rozmowa jest w tej branży tak samo ważna jak umiejętności przy stole. I nie chodzi tylko o zdejmowanie ciężaru, bo przecież nie wszyscy chcą się otwierać. Ty po prostu musisz wiedzieć. I to masę rzeczy. Od ludzi dotkniętych stratą musisz czasem na siłę wyciągać ogrom informacji.

Najpierw – podstawa: gdzie jest ciało? Jaki rodzaj pochówku? Urna czy trumna? Jaka trumna? Jaka tabliczka? Czy mamy odebrać ciało? A może ma zostać w szpitalu? Zakład zawsze będzie nalegał na odbiór, bo to generuje dodatkowy koszt. Czy macie wykupione miejsce na cmentarzu? Rodzinny grób? Czy w grobie jest miejsce? Rodzina bardzo często tego nie wie, musisz to brać na siebie, dowiadywać się u zarządców cmentarza.

Na co ktoś umarł? Czy miał w sobie rurki intubacyjne? Odleżyny? To potrzebna wiedza, byś mógł się przygotować do roboty. Jeśli ktoś ma być skremowany, pytasz o wzrost, wagę.

- A po co komu taka wiedza?! - słyszysz czasem irytację.

- Muszę wiedzieć, jaki rozmiar trumny dobrać do ciała. Poza tym nie wszystkie krematoria przyjmują ciała powyżej 150 kilo - odpowiadasz stonowanym głosem.

Dla ciebie to zwykłe, techniczne informacje. Dla rodziny – intymne, powodujące ból sprawy. Podobnych pytań jest więcej. A one są kluczowe. Od odpowiedzi zależy często, jak rodzina zniesie pożegnanie.

Jak mama lubiła się czesać? Czy malowała paznokcie? Może jeszcze za życia przygotowała sobie ubranie, w którym chciała być pochowana? A może miała jakąś ulubioną bluzkę? Buty? Naszyjnik? Pomadkę? Zadbanie o takie detale sprawia, że po pogrzebie słyszysz czasem od rodziny: "Dziękuję, mama w trumnie wyglądała lepiej niż w ostatnich dniach życia. To mi pomogło".

Po myciu, zabezpieczeniu otworów, trzeba nieboszczyka ubrać. Przeciągasz go na drewniany wózeczek. Garnitur, koszula, buty. Grzebień. Na końcu makijaż.

- To nie są takie same kosmetyki, jakich używa się na co dzień – przyznaje Adam. – Są oleiste, tłuste, intensywnie napigmentowane. Kupuje się je w hurtowniach funeralnych. Sam proces też różni się od makijażu osoby żywej. Choćby w przygotowaniu skóry. Do makijażu osoby żywej - musisz ją nawilżyć. Zmarłej - odtłuścić.

Adam miał w tej dziedzinie swojego mentora. Kolegę z innego zakładu. Makijaż pośmiertny robił w sposób wręcz niebywały. To nie było typowe machanie pędzlem. To była sztuka.

- W 10 minut potrafił dokonać wszelkich cudów. Poza wskrzeszeniem! – uśmiecha się Adam. I dodaje: - Ta praca jest dla mnie fascynująca właśnie choćby dlatego, że z obrazu przerażającego trupa: z otwartymi ustami, wyschniętego ciała, możesz zrobić dzieło sztuki. Z przerażającej babci jak z koszmarów możesz zrobić lalkę, której nie przestraszy się rodzina.

RADOŚĆ

W domu już wiedzą, choć rodzinę wtajemniczał stopniowo. Na początku nikt nie zdawał sobie sprawy, że ma cokolwiek wspólnego ze zmarłymi. Przecież miał tam tylko siedzieć za biurkiem. Najpierw powiedział ojcu. Przyjął to gładko. Pojawił się jednak problem z resztą bliskich. To było dla nich odrzucające.

- Przez te wszystkie wcześniejsze lata żyłem w pachnącym, pięknym środowisku. Pracowałem w urzędzie, później byłem częścią działu marketingu w naprawdę znanej firmie. A tu? Totalne zaprzeczenie. Moje otoczenie nie było w stanie tego zaakceptować. Moja żona zupełnie nie chciała słuchać o mojej pracy. Gdy miałem ciężki dzień i potrzebę pogadania, próby rozmowy kończyły się jej irytacją. "Ale dziś miałem panią, strasznie śmierdziała. O mały włos nie zwymiotowałem!". Ale gdy widziałem, że nie chce o tym słuchać, odpuszczałem.

- A bliskość fizyczna?

- Nigdy nie było z tym problemu. Pewnie dlatego, że nigdy ode mnie nie było czuć smrodu. Nie mogło tak być, bo bardzo o to dbam: maseczki, rękawice, fartuchy, prysznic po skończonej robocie. Bez tego ani rusz. Czasem, przewracając kogoś na bok, chluśnie coś na dole, pochlapie cię. Trzeba być zabezpieczonym od stóp po głowę.

- Rodzina długo się przyzwyczajała, ale w końcu odpuściła, gdy wszyscy zrozumieli, że ta praca daje mi radość. Poza tym uważam, że wykonuję bardzo ważny zawód. Na dodatek taki, do którego inni ludzie się nie garną. To w jakimś sensie misja i tak do tego podchodzę.

WSZYSTKIEGO DOBREGO

Adam doskonale pamięta pierwszą osobę, którą przygotowywał do drogi. Starszy człowiek, pod 90 lat, bardzo zasłużony. Dużo wycierpiał podczas Powstania Warszawskiego. Miał specyficzne ubranie do trumny: wojskowy mundur. Gdy dotykał tego munduru, miał wrażenie, że trzyma w rękach historię. Rozpadał się trochę, widać było, że był bardzo stary. Człowieka można uhonorować nawet w taki sposób: ubraniem, do którego był przywiązany, które wywołuje wspomnienia bądź wiąże się z najważniejszymi wydarzeniami z życia.

- Czułem dumę, że mogłem uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu tego człowieka - przyznaje.

Pierwszy raz różnił się od kolejnych. Były nerwy, brakowało pewnych ruchów. Doświadczony kolega musiał prowadzić go za rękę. Ale przecież nic w tym dziwnego, bo skąd za pierwszym razem masz wiedzieć przy zaszywaniu ust, jaka jest grubość skóry? Jakiej siły użyć? Dziś jest już doświadczonym specjalistą. Po kursach u najlepszych polskich ekspertów-balsamistów. Pracuje w sporym zakładzie pogrzebowym na południu Polski. Marzy mu się jednak założenie swojej firmy.

Ma też swoje rytuały.

- Czasem sobie ze zmarłymi gadamy. "No, już, panie Edziu, naprawdę… Wszyscy na pana czekają, a pan mi się tu z koszulą opierasz". Albo dodaję otuchy: "Jeszcze tylko buty i może pani ruszać". I tak ich wysyłam, wyszykowanych, w ostatnią podróż.

To takie teksty, które przecież pomagają mi, a nie zmarłemu. Bo na przykład nie mogłem mu zapiąć guzika. Zagadałem, od razu się udało. To rozładowanie atmosfery. Nawiązuję kontakt z ciałem. Absolutnie się tego nie wstydzę. Pomaga mi to w pracy i odciąża psychikę.

Podczas roboty zbliżasz się do tej osoby. Gdy ją czeszesz, gdy poprawiasz jej ubranie, kant w spodniach.

Na koniec klepię w ramię i mówię: szerokiej drogi, powodzenia.

I wychodzę.

Imię na prośbę bohatera zmieniłem.

Napisz do autora: pkapusta-magazyn@wp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (261)