Szef NIK trafiony Robinem?
W solidarnościowo-prawicowym środowisku
Rzeszowa trwa konsternacja po opublikowaniu przez "Wprost"
informacji, że 56-letni Stanisław Sikora, który od 13 lat szefuje
delegaturze NIK w Rzeszowie, był tajnym współpracownikiem SB o
pseudonimie Robin. Miał się złamać i zgodzić na współpracę po
szantażu na tle obyczajowym - donosi "Trybuna".
Sikora zdecydowanie zaprzecza i zapewnia, że jego oświadczenie, które złożył w 1997 r., jest prawdziwe. Nigdy bowiem, jak twierdzi, nie było takiej sytuacji, aby ktokolwiek z SB próbował go werbować. Nie chce zaglądać do swojej teczki ani procesować się z tygodnikiem. Uważa, że jest niewinny i tylko stosowny sąd może to przekonanie podważyć. Choć i teraz bez sądu doświadczył już publicznego napiętnowania i osądzenia.
Sikora w ubiegłym roku wypisał się z listy adwokatów. Odpiera jednak posądzenia, że próbował w ten sposób uciec od zlustrowania. Wyjaśnia, że od 15 lat nie wykonuje tego zawodu, dlatego nie miał powodu, by figurować wśród adwokatów. Ale domysły o zwerbowaniu i współpracy z SB kojarzone są z jego pobytem na Śląsku, gdy prowadził w Bytomiu kancelarię adwokacką i doradzał w latach 80. komisji zakładowej "S" w kopalni Makoszowy - dodaje gazeta.
Dla działaczy pierwszej "Solidarności", jak i ich następców w Rzeszowie, wiadomość, że Sikora mógł współpracować z SB była szokująca. Liczą na wyjaśnienie sprawy. Sikorę kojarzono bowiem zawsze jako osobę bardzo zasłużoną. Za przekonania prawicowe - jak się twierdzi - został pozbawiony pracy asystenta na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Śląskim. Przyjaźnił się z Jackiem Kuroniem. Potem ogromnie pomagał "Solidarności" - opisuje "Trybuna". (PAP)
Więcej: Trybuna - Trafiony Robinem