Szczepionka na rozsądek i zaufanie, czyli rzecz o wadliwych szczepionkach [OPINIA]
Bardzo prawdopodobne, że wskutek zaniedbań organów państwa obywatelom podano 117 600 dawek szczepionki na COVID-19, które miały wady jakościowe, mogące zagrażać zdrowiu pacjentów. I z jednej strony trzeba o tym mówić, zaś z drugiej - nie ulegać antyszczepionkowej propagandzie.
Sprawa wybuchła w ostatnich dniach wskutek wyników opublikowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli.
I zaczęła się jazda bez trzymanki: jedni twierdzą, że to dowód na to, że rządzący chcieli zabijać Polaków, a wszystkie szczepionki są szkodliwe. Drudzy - że szczepionki są bezpieczne, a mówienie w ogóle o wadach jakościowych szczepionek jest szkodliwe i zmniejsza zaufanie do systemu szczepień.
Ja zaś - jak przystało na przebrzydłego symetrystę - stoję pośrodku i uważam, że szkodliwe są obie skrajne narracje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Powolna reakcja
Zacznijmy od faktów. Jeśli ktoś już je zna, śmiało może pominąć najbliższe akapity i od razu przejść do tych, w których się wymądrzam.
Najwyższa Izba Kontroli negatywnie oceniła nadzór Głównego Inspektora Farmaceutycznego nad przechowywaniem i dystrybucją szczepionek na COVID-19. Inspektor, jak wynika z ustaleń NIK, nie wiedział, w których hurtowniach magazynowano szczepionki, zaś informacje o tym czerpał z mediów.
"GIF nie podjął również działań zmierzających do wycofania części szczepionek, w odniesieniu do których stwierdzono wady jakościowe, w tym zagrażające życiu i zdrowiu. W konsekwencji podano 117 600 dawek takich szczepionek" - stwierdziła NIK.
A było to tak, że w kwietniu 2021 r. do Głównego Inspektora Farmaceutycznego trafiła informacja od Europejskiej Agencji Leków, że jest podejrzenie wystąpienia wady jakościowej w serii szczepionek przeciw COVID-19 stosowanych już wówczas u polskich pacjentów. I to wady dość poważnej, bo mogącej zagrażać zdrowiu pacjentów.
Główny Inspektor Farmaceutyczny - ustaliła NIK - przekazał tę informację do Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych dopiero w 2022 r. Inspektor poprosił o podjęcie działań w celu identyfikacji kanałów dystrybucji i powiadomienia odbiorców o zaistniałej sytuacji.
Działania te były już jednak bezprzedmiotowe, gdyż cała seria, czyli 117 600 dawek szczepionki, została podana pacjentom.
I tu wyraźnie podkreślmy: Główny Inspektor Farmaceutyczny, po opublikowaniu informacji przez Najwyższą Izbę Kontroli, twierdzi, że wszystko zrobił w porządku. Zdaniem inspekcji lekowej za wiele działań odpowiadało Ministerstwo Zdrowia i Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych, a nie inspekcja, zaś sama informacja z Europejskiej Agencji Leków nie oznaczała obowiązku wycofania szczepionek z obrotu. A tak w ogóle to Najwyższa Izba Kontroli - w ocenie głównego inspektora - nie ma pojęcia o prawie farmaceutycznym i obiegu dokumentów.
Bez zaufania
Warto zająć się kilkoma wątkami.
Pierwszy: jak to możliwe, że Główny Inspektor Farmaceutyczny, najważniejszy organ od leków w Polsce, przez wiele miesięcy nie przekazywał ważnej informacji?
Odpowiedź dla osób, które zajmują się branżą farmaceutyczną od dawna, jest oczywista: bo jest nieudolny. A komunikacja na linii Europejska Agencja Leków-Główny Inspektor Farmaceutyczny od wielu lat jest bardzo zła.
Tak się składa, że wraz z redaktorem Jakubem Styczyńskim, obecnie dziennikarzem Rynku Zdrowia, ujawniliśmy w mediach kilka wad jakościowych produktów leczniczych. Chodziło o leki na nadciśnienie, na cukrzycę oraz szczepionki. Gdy pytaliśmy o te sprawy inspekcję farmaceutyczną, zazwyczaj dostawaliśmy informację, że nie wie ona o sprawie. Albo że wie niewiele. Reakcja następowała zazwyczaj po naszych publikacjach.
I piszę to nie po to, by się chwalić, lecz uzmysłowić Wam, że już kilka razy Główny Inspektor Farmaceutyczny o tzw. alertach z Europejskiej Agencji Leków dowiadywał się od dziennikarzy.
Ciekawostką jest to, że agencja wysyła alerty do GIF, a nie wysyła ich do dziennikarzy.
Ba, kilka lat temu nawet w inspekcji przeprowadzono "śledztwo", skąd mamy dostęp do alertów z unijnej agencji.
Urzędnicy "umorzyli" to paraśledztwo, gdy zorientowali się, że w normalnie funkcjonujących państwach inspekcje lekowe część z tych alertów po prostu publikują na swoich stronach internetowych. A jeśli nawet nie publikują, to tamtejsi urzędnicy chętnie rozmawiają z dziennikarzami. Uznają bowiem, że możliwie szerokie przekazanie informacji o wadzie danej serii danego leku jest społecznie korzystne.
Mówiąc więc najkrócej: opieszałość Głównego Inspektora Farmaceutycznego mnie nie zaskoczyła.
A jeśli teraz tłumaczy, że nie był niczemu winien, to mu po prostu nie wierzę. Choćby z tego względu, że obecnie sprawująca tę funkcję urzędniczka była już przyłapywana na publicznym kłamaniu.
Bez paniki
Kwestią kolejną jest próba odpowiedzi na pytanie, czy wydarzyło się coś niepokojącego, złego czy tragicznego.
Otóż - jakkolwiek by to nie brzmiało - nie doszło ani do żadnej tragedii, ani rzeczy specjalnie zaskakującej.
Przy ogromnej produkcji leków, w tym ogromnej produkcji szczepionek przeciwko COVID-19, oczywiste dla każdego, mającego jakiekolwiek pojęcie o sprawie, było, że wady jakościowe niewielkiego odsetka tychże produktów się pojawią.
W grudniu 2020 r., na łamach serwisu dziennik.pl, napisałem tekst, w którym wskazałem: "Czym szybciej decydenci wyjaśnią Polakom, że kampania zaszczepienia milionów Polaków to nie jest całkowicie bezbolesna operacja dla zdrowia nas wszystkich, tym lepiej. Popularność ruchów antyszczepionkowych nakręca bowiem głównie przekonanie, że politycy ukrywają prawdę".
Pisałem, że będą zdarzały się niepożądane odczyny poszczepienne, ba - że może ktoś umrzeć w związku z przyjęciem szczepionki.
To po prostu statystyka. Z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego wynika, że jeden niepożądany odczyn poszczepienny występuje średnio raz na 10 tys. podanych dawek szczepionki. Ciężkie przypadki to z kolei promil wszystkich zgłaszanych odczynów poszczepiennych. Statystyki te, mniej więcej, pokrywają się z danymi z innych państw.
Czy zakładałem, że wadliwa okaże się partia ponad 100 tys. dawek szczepionki? Nie.
Czy był to scenariusz nierealny? Też nie.
Zarazem - na szczęście - nic nie wskazuje, by te szczepionki z niefortunnej serii zaszkodziły pacjentom.
I o tym warto głośno mówić. To, że pojawiła się wada jakościowa w serii szczepionek, wcale nie oznacza, że większość szczepionek jest wadliwa. Wprost przeciwnie - przytłaczająca większość nie ma żadnych wad.
Bez ukrywania
Docieramy wreszcie do ostatniego pytania: czy informować publicznie o wadach jakościowych szczepionek, tym bardziej, gdy już doszło do ich podania pacjentom, więc szeroka informacja nie służy ograniczeniu ryzyka podania szczepionki?
To pytanie, które zadają sobie eksperci na całym świecie.
W Polsce zadawano je chyba najgłośniej w 2018 r., gdy wspólnie ze wspomnianym wyżej Jakubem Styczyńskim poinformowaliśmy, że w 2017 r. na terenie województwa lubuskiego kilkuset osobom, w tym głównie dzieciom, podano szczepionki, które zgodnie z prawem trzeba było zutylizować. Chodziło o preparaty m.in. przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B, meningokokom, pneumokokom, tężcowi, gruźlicy, wściekliźnie, ospie wietrznej. Wskutek przerw w dostawie prądu, spowodowanych orkanem, medykamenty nie były odpowiednio schłodzone. Mimo że państwowi urzędnicy nakazali zniszczenie produktów, w kilku szpitalach i przychodniach wstrzykiwano je nadal. Uznano, że szkoda, aby tak drogocenne leki się zmarnowały.
Po publikacji tekstu staliśmy się bohaterami forów antyszczepionkowych, a wielu lekarzy i urzędników odsądzało nas od czci i wiary.
Przykładowo znany lekarz Paweł Grzesiowski, który jeszcze bardziej znany stał się po wybuchu pandemii COVID-19, w ostrych słowach krytykował nas w mediach. Mówił o nieodpowiedzialności, o braku rozsądku, o bezrefleksyjnej pogoni za sensacją.
A to wszystko dlatego, że napisaliśmy prawdę, ale prawdę, która - zdaniem Grzesiowskiego i wielu innych - mogła zaszkodzić zaufaniu do szczepień.
I jakkolwiek szanuję każdy głos w dyskusji, to uważam, że właśnie pełna otwartość i transparentność budują zaufanie. A przynajmniej u tych, którzy są otwarci na argumenty, a nie bezrefleksyjnie wygadują bzdury, że szczepionki i 5G usmażą nam mózgi. Dla tych ratunku już nie ma.
Jeśli podano dzieciom szczepionki, których nie należało podać - trzeba o tym mówić.
Jeśli podano pacjentom ponad 100 tys. dawek szczepionki przeciwko COVID-19, których nie należało podać - trzeba o tym mówić.
Mówić uczciwie, bez przesady, pokazując, że nieprawidłowości to zazwyczaj promil w korzystnej dla populacji całości, ale i bez lekceważenia sytuacji. Choćby po to, by udoskonalać niedoskonały system. Jeśli nie będziemy o tym mówili, czy ktokolwiek będzie wyciągał wnioski z popełnionych błędów? Wątpię.
Od dawna powtarzam, że osoby twierdzące, że nie należy mówić o niepożądanych odczynach poszczepiennych i wadach jakościowych produktów leczniczych, bo obniża to zaufanie do systemu szczepień, zapewne twierdzą również, że nie należy mówić o pedofilii w Kościele, bo obniża to prestiż Kościoła katolickiego.
Szkopuł w tym, że zamknięcie oczu pomaga tylko na chwilę. Po ich otwarciu można dostrzec, że stoi się z odbezpieczonym granatem w dłoni.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl