Szaron użył słowa "okupacja" - ale czy szczerze?
"Nie do wiary" - te słowa były na ustach wszystkich w Izraelu, gdy premier Ariel Szaron, orędownik osiedli żydowskich na ziemiach, z których Palestyńczycy chcą utworzyć niepodległe państwo, nazwał "okupacją" izraelską obecność w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Zdumieni Izraelczycy i Palestyńczycy starają się ustalić, czy ten weteran walk o poszerzenie terytorium izraelskiego naprawdę zmienił stanowisko, czy też tylko wykonał posunięcie taktyczne, aby udobruchać Stany Zjednoczone, głównego sprzymierzeńca Izraela.
Szaron zaskoczył wszystkich w poniedziałek, gdy wystąpił w parlamencie izraelskim w nowej dla siebie roli obrońcy propozycji pokojowych przed atakami jastrzębi, dzień po przyjęciu przez jego konserwatywny gabinet większością głosów międzynarodowego planu pokojowego, przewidującego utworzenie do końca 2005 roku niepodległego państwa palestyńskiego.
"Nie lubimy tego słowa, ale to jest okupacja. Utrzymywanie pod okupacją 3,5 miliona ludzi jest niedobre dla nich i dla nas" - oświadczył premier. "Chcę jasno powiedzieć, że doszedłem do wniosku, iż musimy osiągnąć porozumienie (pokojowe)".
Były generał, 75-letni Szaron rozmaicie nazywał wcześniej Zachodnie Brzeg - biblijną ziemią Izraela, ziemią żydowskich przodków, ale nigdy ziemią "okupowaną". Tego słowa używają Palestyńczycy - położenie kresu "izraelskiej okupacji" jest hasłem palestyńskiej intifady (powstania).
Kancelaria Szarona jeszcze bardziej skomplikowała sprawę, kiedy starając się wyjaśnić użycie przezeń słowa "okupacja", ogłosiła, że miał na myśli "kontrolę nad ludnością palestyńską na spornych terenach".
Tak czy inaczej niewielu Izraelczyków bierze dosłownie to jego nowe określenie. (an)