Bejrut po eksplozji © Getty Images

Syk nieba, huk gromu, płacz Bejrutu

Michał Gostkiewicz

Joe Bou Saab, postawny, uśmiechnięty facet, prawdopodobnie zdążył już dojechać do pożaru w bejruckim porcie i zacząć go gasić, gdy zdarzyło się niewyobrażalne.

"Najpierw niebo zaczęło syczeć.

Zatrzymały się samochody, kelnerzy wyjrzeli z barów, ludzie wyszli na balkony. Wszyscy czuli, że zbliża się coś złego – naprawdę, naprawdę złego. Potem coś huknęło niczym potężny grom i zatrzęsła się ziemia. Cisza. Po chwili drugi huk – i przyszła fala uderzeniowa. Ulice okryła chmura kurzu i szczątków. Gdy te cięższe opadły, nad miastem zawisła chmura gęstego pyłu. Ciszę po chwili wypełniły syreny i krzyki".

Tak eksplozję w Bejrucie opisał Jonathan Dagher, mieszkaniec miasta, który siedział w taksówce jadącej niedaleko miejsca eksplozji.

Dagher miał szczęście – nic mu się nie stało. Z Joe Bou Saabem nie ma kontaktu. Nikt nie widział go od momentu, w którym członek bejruckiej ochotniczej straży pożarnej wyjechał do – jak się wtedy wydawało – pożaru składu fajerwerków w porcie.

Jest jednym z zaginionych po wybuchu. Uśmiecha się ze zdjęcia na instagramowym profilu locatevictimsbeirut, publikującym ogłoszenia nadsyłane przez ludzi poszukujących swoich krewnych i przyjaciół. Dwa dni po eksplozji jego los jest wciąż nieznany.

KTOKOLWIEK WIDZIAŁ...

Charbel Hitti, kolejny strażak-ochotnik. W komentarzach ktoś pisze: znaleziony! Grad pytań: gdzie?! Skąd masz tę informację? Cisza, brak odpowiedzi. "Napisz, rodzina czeka!!". Informacyjny chaos trwa, Bejrut liczy rannych i zabitych, i szuka, szuka pod gruzami żywych. Wiele godzin po wybuchu ratownicy wyciągnęli Issama. Wycieńczony, na noszach, z ulgą słuchał krzyczących radośnie "Issam żyje, Issam żyje!".

„Nasz kolega, Joseph Roukoz, jeśli masz o nim jakieś informacje – zadzwoń”. Numer telefonu. Już niepotrzebny. W komentarzach link do profilu krewnej. "Odpoczywaj w pokoju", zdjęcie człowieka, którego już nie ma, a wczoraj był.

Kapitan Ibn Tire Marwan Shamouni, pozujący z uśmiechem do zdjęcia przy kole sterowym statku, został odnaleziony. Jest w szpitalu, ranny, ale żywy. Cieszy się brat, Radwan.

Amin Al Zahed też został znaleziony żywy. W chwili pisania tego tekstu nie wiadomo, w którym jest szpitalu, ale samo to, że przeżył, zakrawa na cud. Amina znaleziono w wodzie. Nieprzytomnego.

Swojej rodziny poszukuje ranny w głowę, na oko sześćdziesięcioletni pan imieniem – prawdopodobnie – Elie. Jest jeden problem: rany nie pozwalają mu mówić. Po paru godzinach aktualizacja: mężczyzna odnalazł rodzinę. Ludzie piszą: "Bóg jest wielki". "Inszallah wszyscy, których zdjęcia są na tej stronie, zostaną odnalezieni".

Czeka rodzina Sawan – odnalazł się Hussein Sawan, ale jego brat Ali wciąż jest zaginiony. "Niech Bóg sprowadzi Cię wujku z powrotem, nasze serca płaczą za Tobą" - pisze jego krewna.

Hawlo Abbas – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Zgłasza się kolega z pracy: ciało znaleziono niedaleko miejsca wybuchu. Krewna ofiary dziękuje za informację. Marwan Chamouni, poszukiwany, został odnaleziony i przewieziony do szpitala. Jego brat Radwan przekazał, że Marwan będzie operowany w szpitalu Khoury, a jego stan jest stabilny.

Tatiana Hasrouty wciąż jeszcze ma nadzieję. Poszukuje swojego taty, Ghassana. Podejrzewa, że może się on znajdować pod gruzami ogromnego silosu zbożowego, który znajdował się blisko miejsca eksplozji. Znaczna część budowli zawaliła się. O jej rodzinie piszą już media na całym świecie, a jej krewny w telewizji pytał władze, dlaczego wciąż nie rozpoczęły poszukiwań pod gruzami betonowego kolosa w bejruckim porcie.

Nadzieję straciła za to Szirin. Jej narzeczony był jednym ze strażaków wysłanych do pożaru, który spowodował wybuch. W momencie głównej eksplozji mógł znajdować się blisko jej epicentrum. "Jestem zaręczona z najlepszym człowiekiem na świecie" - wciąż widnieje na jej Instagramie. Ale do daty zaręczyn z pierścionkiem i ikonką serca dołączyło drugie serce. Pęknięte. I data - 4 sierpnia, kiedy setkom tysięcy mieszkańców Bejrutu zawalił się świat.

WYBUCH, KTÓREGO DAŁO SIĘ UNIKNĄĆ

Wybuch, który zabił co najmniej 135 osób, ranił ponad pięć tysięcy, zniszczył potężną połać stolicy Libanu. Domu nie ma około 300 tysięcy osób. Bejrucki port, przez który przechodzi większość importowanych do Libanu towarów, został po prostu zdmuchnięty. W miejscu epicentrum wybuchu - magazynu, w którym znajdowała się od kilku lat saletra amonowa - zieje zalany wodami Morza Śródziemnego krater. Ogromny silos, którego ruinę widać na wielu zdjęciach, był głównym magazynem ziarna dla kraju.

Jak wygląda sytuacja w Bejrucie kilka dni po eksplozji, do której nie musiało dojść, gdyby wszyscy odpowiedzialni wykonywali swoje obowiązki?

Specjalistyczne zespoły poszukiwawczo-ratunkowe USAR poszukują ludzi w gruzach zniszczonych budynków. Akcję koordynuje sztab kryzysowy podległy libańskim władzom. Rząd koordynuje też działania organizacji pozarządowych. W koordynacji z libańskim ministerstwem zdrowia i Światową Organizacją Zdrowia (WHO) w Bejrucie działają ratownicy i lekarze Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.

Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM jest na miejscu. Jego zadaniem jest odciążenie przeciążonych rannymi bejruckich szpitali. Sytuacja jest trudna, trzy szpitale zostały zniszczone, dwa kolejne – poważnie uszkodzone.

Po dniu żałoby przyszły w Libanie dni wściekłości - Libańczycy piszą w mediach społecznościowych o chęci zemsty za katastrofę, której można było uniknąć. Trzy tysiące ton azotanów leżały w portowym magazynie od sześciu lat – po tym, jak szemrany rosyjski biznesmen porzucił statek z ładunkiem. Zabezpieczenia? Nie było.

Katastrofa nałożyła się na trudną sytuację Libanu. Kraj, do którego uciekły przed wojną miliony Syryjczyków, boryka się od miesięcy z kryzysem gospodarczym. Do i tak dużej liczby ludzi, którzy są bez pracy i bez pieniędzy, doszły po wybuchu kolejne osoby – pozbawione często nie tylko miejsca pracy, ale i dachu nad głową.

Na Instagramie użytkowniczka Ranooshim pisze, że jest Palestynką i mieszkając w Palestynie widziała smutek, śmierć i zniszczenie, ale ból rozerwał jej serce, gdy tylko usłyszała o wydarzeniach w Bejrucie. Ma nadzieję, że jeszcze nadejdą lepsze dni dla Libańczyków.

W pierwszych godzinach po wybuchu w mieście brakowało prądu i wody. Ale Bejrut już próbuje się podnieść.

- Dzielnica Gemayze, dotychczas tętniąca życiem, nie przypomina już dzielnicy, a gruzowisko – mówi Ewa Grodek, pracownik humanitarny PCPM. - Ale miasto nie zamarło całkowicie. Ludzie organizują się, sprzątają. WGemayze, która ucierpiała najbardziej, ludzie spontanicznie przychodzą w takie miejsca, które były im szczególnie bliskie. Miejsca, do których przychodzili na lunch, na kawę, drinka. Teraz wspólnymi siłami je oczyszczają - dodaje.

Pracownicy humanitarni PCPM pracują w terenie, zabezpieczają drzwi i okna, starają się dotrzeć do rodzin, które najbardziej ucierpiały. Centrum uruchomiło zbiórkę na rzecz poszkodowanych. Ty też możesz pomóc. Środki ze zbiórki przeznaczone są w części na organizowanie schronień. To plandeki, drzwi, folie do zabezpieczenia okien, wszystko, co pozwala jakoś uporządkować to, co zostało i sprawi, że ludzie nie będą musieli spać pod gołym niebem.

APEL: Biuro Fundacji PCPM w Libanie uruchomiło zbiórkę na rzecz rodzin poszkodowanych na skutek eksplozji w Bejrucie. >>> KLIKNIJ, ABY POMÓC

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)