Świetlik: "W wielkim zagrożeniu nie ma miejsca na eksperymenty" [OPINIA]
Dotychczasowe próby nadmiernego "luzowania" kończyły się źle lub bardzo źle. Dlatego dobrze, że zamiast szukać alternatywnych dróg, słuchać antymaseczkowców, miłośników "modelu szwedzkiego" - ale też tych, którzy chcą powrotu do pełnego lockdownu - wyważamy między zdrowiem a gospodarką.
Pozostała nam tylko buchalteria – stwierdził w pewnym momencie Jean Tarrou, bohater "Dżumy" Alberta Camusa. My w gruncie rzeczy też dziś zbiorowo, globalnie, nieustannie zajmujemy się buchalterią.
Liczymy łóżka, respiratory, potencjalne straty gospodarcze, zamknięte lokale, a przede wszystkim chorych i zmarłych. Symboliczne, że środowe sprawozdanie Mateusza Morawieckiego odbywało się w momencie, kiedy dzienna liczba zakażonych przekroczyła w Polsce 10 tysięcy osób, a we Francji 20 tysięcy.
Podczas środowego sejmowego sprawozdania z frontu szef rządu i minister zdrowia szczegółowo opisywali stan przygotowania państwa. Dziesiątki milionów maseczek, pół miliarda rękawiczek, przygotowywane kolejne łóżka szpitalne, respiratory, sprzęt medyczny.
Do tego kolejne linie obrony, już tworzona wielka baza szpitalna na Stadionie Narodowym, a w zanadrzu nawet szpitale polowe. Od tego, czy dojdzie u nas do scen takich jakie poznał Zachód, gdzie wybieranie pacjentów, którym ratuje się życie i tych, których skazuje na śmierć, stało się na pewien czas normą, zależy podstawa oceny skuteczności tej walki. Ale drugą odsłoną będzie jakość gospodarki przy wyjściu z epidemii.
Sejm. Życie po koronawirusie
Premier Mateusz Morawiecki nawoływał w Sejmie do solidarności, ale też nie unikał polemik. Z opozycją, głównie PO, ale także "koronasceptykami" w wersji light, proponującymi brak maseczek, i w wersji hard, negującymi istnienie koronawirusa w ogóle.
Pomimo reprezentacji w parlamencie, zagrożenie ze strony koronasceptyków nie jest problemem przede wszystkim politycznym, a medycznym. Mała grupa społeczeństwa ich słuchająca stanowi zagrożenie dla reszty, nie używając maseczek i radośnie traktując wszelkie środki anty-covidowe.
Ale jest też druga grupa, mająca swoją reprezentację wśród lekarzy, a i zapewne w ministerstwie zdrowia. To zwolennicy całkowitego, ostrego lockdownu, nawet dalej posuniętego niż ten wiosenny.
Rząd wybrał wyjście środkowe. Odrzucił wątpliwą teorię o nabywaniu odporności stadnej, której ma dowodzić przypadek Szwecji, gdzie jednak umieralność w przeliczeniu na milion pacjentów była bardzo wysoka, a koronawirus wcale nie zniknął. Odrzucił także pełny lockdown, przed którym drży biznes.
Dobrą decyzją jest stworzenie ośrodka dla "covidowych" rekonwalescentów w Głuchołazach. To problem, którego skalę dopiero zaczynamy widzieć, a odczuwać ją latami będzie bardzo wielu z nas.
Sejm. Koronawirus. Nie kombinujmy
Polska nie jest dziś nieprzygotowana. Jest na pewno dużo lepiej przygotowana niż Włochy i Hiszpania ponad pół roku temu, także dlatego, że tamte kraje kryzys dopadł wcześniej, ale i Belgia czy Wielka Brytania dzisiaj, bo tamtejsze elity polityczne właśnie eksperymentowały z "alternatywnymi modelami" anty-covidowymi.
Nie zmienia to faktu, że sytuacja przed nami jest nieznana, a prognozy dla całego kontynentu układają się od złych do makabrycznych. W najbliższych miesiącach rząd, ale też lekarze walczący z zarazą, będą działali w warunkach coraz większej frustracji społecznej, co już pokazują badania.
Pierwsza, przedwakacyjna fala budziła poczucie zagrożenia, lecz też aktywizowała społeczeństwo "do walki". Byliśmy jeszcze niezmęczeni pandemią, a za to skupieni na dostosowywaniu się do scenariusza science-fiction, który nas dopadł.
Wakacyjne rozluźnienie zapewne wielu dostarczyło psychicznego odczucia, że to tak naprawdę już koniec, że tak już będzie. Pogłębić je mogła spora dezynwoltura wielu polityków, zarówno rządzących jak i opozycji, a także błąd rządu, jakim było pocieszanie i uspokajanie społeczeństwa, że to "koniec wojny" - zamiast mentalnego przygotowywania go do dalszej walki.
Bo okazało się, że było to zaledwie preludium. W tym momencie Polacy są epidemią zmęczeni, a będą coraz bardziej. Nie mam pełnego zaufania do WHO, urzędników, a nawet profesorów z pisma "Lancet". Zapewne zostaną popełnione jakieś błędy, bo w takich sytuacjach zawsze się zdarzają. Ale na pewno trzymanie się ich porad, a nie rozmaitej maści domorosłych posiadaczy "złotych recept" na COVID-19, daje większe szanse na przeżycie większej liczby osób.
Wiktor Świetlik dla WP Opinie