Świątek: mogło dojść do naruszenia kodeksu wyborczego
- Nieprawidłowości dotyczyły głosujących, którzy przychodzili do komisji i w spisie wyborców figurowali jako bezdomni. Jako adres zamieszkania mieli wpisany Plac Defilad 1, czyli miejsce, w którym znajdowała się OKW. Tymczasem podczas legitymowania takich osób okazywało się, że mają oni w dowodzie osobistym wpisany adres zamieszkania. Zaznaczam przy tym, że te osoby w ogóle nie wyglądały i nie zachowywały się jak bezdomni. Ja widziałem akurat dobrze ubranych mężczyzn. Moje obserwacje rodzą poważne wątpliwości, co do naruszenia kodeksu wyborczego - mówi w rozmowie z WP Krzysztof Świątek mąż zaufania z ramienia Ruchu Kontroli Wyborów oraz dziennikarz "Tygodnika Solidarność".
02.11.2015 | aktual.: 02.11.2015 16:48
WP: Jako mąż zaufania z ramienia Ruchu Kontroli Wyborów obserwował pan przebieg wyborów w komisji nr 28 w Warszawie Śródmieście. Z pana relacji wynika, że mogło tam dojść do sporych nieprawidłowości. Na czym one polegały?
Krzysztof Świątek: Z moich obserwacji wynika, że mogło dojść do poważnych naruszeń kodeksu wyborczego. Chodzi konkretnie o art. 26 par. 7, który odnosi się do osób dopisywanych do spisu wyborców. Procedura jest taka, że osoba głosująca poza miejscem swojego zamieszkania powinna najpóźniej na pięć dni przed wyborami wnieść pisemny wniosek do Urzędu Gminy. Wówczas pobiera się od niej wszystkie dane, łącznie z adresem zamieszkania, które następnie są wysyłane do spisu wyborców przy danej komisji wyborczej. Wynika to z art. 28 par. 1 i 5 kodeksu wyborczego oraz wspomnianego już art. 26 par. 7. Nieprawidłowości dotyczyły głosujących, którzy przychodzili do komisji i w spisie wyborców figurowali jako bezdomni. Jako adres zamieszkania mieli wpisany Plac Defilad 1, czyli miejsce, w którym znajdowała się OKW. Tymczasem podczas legitymowania takich osób okazywało się, że mają oni w dowodzie osobistym wpisany adres zamieszkania. Zaznaczam przy tym, że te osoby w ogóle nie wyglądały i nie zachowywały się jak
bezdomni. Ja widziałem akurat dobrze ubranych mężczyzn. Moje obserwacje rodzą poważne wątpliwości, co do naruszenia kodeksu wyborczego.
WP: Kto przygotował spis wyborców?
- Urzędnicy z miasta stołecznego Warszawy, a w tym konkretnie przypadku z Urzędu Dzielnicy Warszawa Śródmieście. To do nich należało poprawne sporządzenie spisu dla OKW.
WP: Jaką skalę mogły mieć te nieprawidłowości?
- Do spisu było dopisanych ok. 30 takich osób, natomiast na głosowaniu stawiło się ok. 15. Być może byli wśród nich jacyś bezdomni. Jednak ci, których ja widziałem, nimi z pewnością nie byli. Te osoby nawet nie potwierdzały, że są bezdomnymi. Jeden z tych mężczyzn podczas dyskusji odwoływał się nawet do przepisów kodeksu wyborczego. To nie było typowe zachowanie bezdomnego, a wyglądało raczej na działanie człowieka, który ma jakąś określoną misję do spełnienia. Być może moje uwagi sprawiły, że mniej tych osób przyszło. Nie jest to duża liczba w skali kraju, ale do podobnych sytuacji dochodziło w innych komisjach w Warszawie. Jeżeli to wszystko zsumujemy, to skala robi się większa. Dla przykładu warto przytoczyć sytuację z wyborów prezydenckich. O końcowym wyniku zdecydowało ok. 500 tys. głosów. Jeżeli mamy 28 tysięcy obwodowych komisji wyborczych, to wystarczyło sfałszować po 20 głosów w każdej komisji, by odwrócić wyniki.
WP: Czy podjęliście działania mające na celu wyjaśnienie tej sprawy?
- Tak. Dwukrotnie byłem świadkiem telefonicznej rozmowy wiceszefa obwodowej komisji wyborczej z urzędnikiem z Działu Ewidencji Ludności Urzędu Dzielnicy Śródmieście. Urzędnik najpierw odsyłał nas do przepisów odnoszących się do bezdomnych. Gdy wiceprzewodniczący zwrócił uwagę, że nie chodzi o bezdomnych, wówczas urzędnik stwierdził, że adres zamieszkania nie poświadcza zameldowania. Moim zdaniem nie jest to jednak istotne, gdyż przepisy kodeksu wyborczego mówią jasno, że powinien być podany adres zamieszkania.
WP: Miał pan również przejścia z ochroniarzami, którzy nie chcieli wpuścić mężów zaufania do Urzędu Dzielnicy Warszawa Śródmieście.
- To, co się tam działo, śmiało można nazwać skandalem. W nocy z niedzieli na poniedziałek chciałem obserwować jak przewodniczący komisji dostarcza karty i protokoły do Urzędy Dzielnicy Warszawa Śródmieście. Gdy próbowałem wejść na teren urzędu zostałem zatrzymany przez ochroniarza i odmówiono mi wstępu. Moje zdziwienie zrobiło się jeszcze większe, gdy rozpoznałem w nim człowieka, który pojawił się wcześniej w lokalu wyborczym komisji nr 28 jako "bezdomny". On również miał podany adres zamieszkania Plac Defilad 1, tymczasem świadczy usługi ochroniarskie dla Urzędu Dzielnicy Warszawa Śródmieście. Być może ochroniarz też mnie rozpoznał, gdyż od razu po wygłoszeniu swojego monologu schował się w budynku, a jego obowiązki natychmiast przejął kolega.
WP: Czy zgłosił pan tę sprawę do Urzędu Dzielnicy Śródmieście?
- Wysłałem do urzędu zapytanie: czy władze dzielnicy Śródmieście skłaniają podległych sobie ochroniarzy do rejestrowania się jako "bezdomni"? Nie uzyskałem jednak na nie odpowiedzi.
WP: Wybory obserwowało ok. 20 tysięcy osób z Ruchu Kontroli Wyborów. Czy w naszym kraju potrzebne jest aż tak duże zaangażowanie społeczne, by mieć pewność, że przy urnach nie dochodzi do nieprawidłowości?
- Po wyborach samorządowych nasza demokracja znalazła się w takim punkcie, że zaangażowanie społeczne stało się nieodzowne. Wówczas widzieliśmy dużo nieprawidłowości, które najlepiej podsumowuje wynik PSL - najpierw ludowcy w wyborach do sejmików wojewódzkich otrzymali 24 proc. głosów, a teraz ledwo dostali się do Sejmu. Dobrze, że ludzie chcą patrzeć władzy na ręce. Dzięki temu wynik odzwierciedla ich preferencje, niezależnie od tego jakie one są. Jest to dowód na obywatelską aktywność.