Świąteczny karp w wodzie, jak koza w ogrodzie
Co roku przed świętami ekolodzy namawiają
klientów hipermarketów, by kupowali karpie i zwracali im wolność.
Naukowcy alarmują: rzadko która ryba przeżyje takie wybawienie,
pisze "Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska".
- Chcemy doprowadzić do tego, by ograniczyć cierpienia karpi do minimum,tłumaczy Dariusz Gzyra z Empatii. - Przede wszystkim zależy nam, by zaczął obowiązywać zakaz sprzedawania żywych ryb. A w najgorszym razie, by były uśmiercane na miejscu, a nie dusiły się w foliowych torbach w drodze do domu po zakupach.
Klub Gaja co roku wypuszcza karpie na wolność.- Nie można tego jednak robić zupełnie spontanicznie, mówi Jacek Bożek. -_ Trzeba wcześniej mieć zgodę właściciela stawu na wpuszczenie do niego ryb, a poza tym należy je dać weterynarzowi do przebadania. My w tym roku zwróciliśmy wolność 32 karpiom._
Naukowcy nie są zachwyceni takim postępowaniem. Niektórzy otwarcie krytykują ten odruch serca.- Karp odłowiony w stawach w listopadzie zawiera około 20% tłuszczu, bo sposobi się do przetrwania zimy. Zanim trafi do handlu jest odchudzany, tłumaczy prof. Andrzej Witkowski, ichtiolog z Muzeum Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego.
Już podczas odchudzania karpie stłoczone w magazynach ocierają sobie skórę i uszkadzają płetwy. Przez to łatwo mogą zaatakować je grzyby i bakterie. - Tak umęczona ryba wpuszczona do wód otwartych w większości przypadków nie przeżyje zimy, dodaje prof. Witkowski. - Rzeki, jeziora i stawy mają swoich właścicieli. Oni prowadzą właściwą gospodarkę rybacką lub wędkarską. Takie samowolne wpuszczanie karpia z hipermarketu do nich, to jak wpakowanie kozy do wypielęgnowanego ogrodu. (PAP)