Sukces Polaków? W tym kraju jesteśmy wzorcem
Irlandia to już nie ten sam kraj. Gangsterów jak na lekarstwo, nikt nigdzie nie strzela, ogólny spokój i cisza. Nawet przyjezdni nie mordują się nawzajem, jak dawniej bywało. Mało tego, przyjezdni coraz bardziej wydają się być najspokojniejszymi mieszkańcami tej wyspy. Myślę, że świetnie na tym tle wypadają Polacy, (.. ) możemy w zasadzie występować tu jako prawdziwy wzorzec cnót i ostoja moralności. No cóż, moi Państwo. Parafrazując pewien stary dowcip, jaki kraj, takie wzorce. Poza tym naprawdę mogli gorzej trafić - przekonuje Piotr Czerwiński w najnowszym felietonie dla WP. PL.
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Mimo kryzysu, który na dobre zadomowił się w Irlandii, paradoksalnie zmalała w tym kraju przestępczość. Ale tylko ta poważniejsza, bo dla odmiany notuje się coraz więcej drobnych kradzieży. Większe kradzieże nie wchodzą w rachubę, bo wywiezienie z wyspy samochodu, słonia albo pomnika byłoby trudne z powodów logistycznych. A teraz jadziem.
Przejściowy brak gigantycznej mamony - żartobliwie nazywany w Irlandii kryzysem - wyprowadził z równowagi wielu tubylców, którzy musieli przyzwyczaić się do faktu, że praca nie rośnie na drzewach, świadectwo ukończenia podstawówki nie wystarczy do objęcia kierowniczego stanowiska, a pieniądze nie pochodzą ze ściany i bywa, że się kończą, w związku z czym czasami należy je zarobić. Dla wielu był to szok nie do przeżycia i od kiedy nastały te czasy, nic już nie jest takie jak dawniej.
Nie dziwiłoby zatem, że wielu miejscowych zechce w tych warunkach przejść na ciemną stronę mocy i poświęcić się gangsterce. Tymczasem guzik, moi Państwo. Okazuje się bowiem, że największy rozkwit zorganizowanej przestępczości, wszelkiego kowbojstwa z użyciem broni palnej oraz innych wielkokalibrowych czynów, przypadał w Irlandii na okres dobrobytu. Najwięcej morderstw i strzelanin, a także narkotykowo-mafinych porachunków miało miejsce między rokiem 2007, a połową 2008. Irlandzka gospodarka w tym czasie szczytowała, a ze szczytowaniem zwykle tak bywa, że strzałka wzrostu opada dość gwałtownie po fakcie. I także stało się w przypadku zarówno irlandzkiej zbrodni, jak i tamtejszej gospodarki - obie dziedziny, przekroczywszy masę krytyczną, siadły na mieliźnie.
Wygląda na to, że wcale nie trzeba kryzysu, żeby pchało ludzi do złego, a wprost przeciwnie. Im lepiej im się wiedzie, tym większe szaleństwa przychodzą im do głowy. Wraz z kapitulacją gospodarki skapitulowała też najwyraźniej spora część wielbicieli Ala Capone, o ile nie wyjechali za granicę by tam krzewić swoje złe imię i doskonalić swój fach lub wyprać pieniądze. Niewykluczone, że z irlandzką przestępczością może być tak, jak z tym polskim bezrobociem, które po wejściu do Unii nagle zmalało o milion głów. Wcale by mnie to nie dziwiło, a poza tym wszyscy przecież znamy historie z filmów amerykańskich, kiedy to nieustraszony Dżordżu napada na bank, wybija do nogi wszystkich swoich wrogów, następnie ucieka do Meksyku, by tam pędzić spokojny żywot plażowego bumelanta, wydając zrabowane dolary w miejscowym barze.
Wracając na irlandzką ziemię, dziś to już nie ten sam kraj, moi Państwo. Gangsterów jak na lekarstwo, nikt nigdzie nie strzela, ogólny spokój i cisza. Nawet przyjezdni nie mordują się nawzajem, jak dawniej bywało. Mało tego, przyjezdni coraz bardziej wydają się być najspokojniejszymi mieszkańcami tej wyspy.
Myślę, że świetnie na tym tle wypadają Polacy. Od czasu, kiedy polska diaspora okroiła się samoczynnie do tak zwanych normalnych ludzi, zaś reprezentacja tubylców coraz silniej obfituje w przypadki patologiczne, możemy w zasadzie występować tu jako prawdziwy wzorzec cnót i ostoja moralności. No cóż, moi Państwo. Parafrazując pewien stary dowcip, jaki kraj, takie wzorce. Poza tym naprawdę mogli gorzej trafić.
Dla odmiany notuje się coraz więcej drobnych kradzieży. Wspominałem już o tym przy jakieś wcześniejszej okazji, ale warto przypomnieć, że moda na wyrywanie telefonów komórkowych z ręki przeżywa złoty okres na dublińskich ulicach. Tak złoty, że ponoć powołano nawet specjalny oddział Gardy, czyli miejscowej policji, wyłącznie do ścigania komórkowych wyrywaczy. W zasadzie to nie dziwi, że telefony są takie popularne. W epoce smart phone, kiedy taka zabawka kosztuje średnio 500 euro vel sześć sekund strachu, dla wielu ludzi musi stanowić pokusę nie do odparcia. Szkoda tylko, że nagle zaczęli mieć takie pokusy. Kiedyś można było zostawić siatkę z zakupami na ławce i czekać parę sekund, aż ktoś będzie gonił i krzyczał, że zapomniałeś o swojej siatce. Dziś takie sporty już nie wchodzą w rachubę.
Inną wielką pokusę stanowią rowery, a w drugiej kolejności motocykle. Rower - podobnie jak komórka bez karty - jest praktycznie bezpański, przez co ślad po nim urywa się wraz z momentem uprowadzenia i najwyraźniej wiedzą o tym miłośnicy cudzych rowerów. Uziemianie ich za pomocą łańcucha, który łączy koło z barierką przestało być problemem, bo odkręcenie koła zajmuje dwie śrubki, a przy cenach dobrych (choć nieprofesjonalnych) rowerów, które w Irlandii potrafią przekraczać tysiąc euro, najwyraźniej opłaca się zainwestować w nowe koło, by pojazd znalazł się na wtórnym rynku. Coraz więcej widuję przeto pojedynczych kół rowerowych, przypiętych do barierek. Wyobrażam sobie, że ciekawy byłby obraz impresjonistyczny, przedstawiający edwardiańską kamienicę w Dublinie, upstrzoną kołami od rowerów, przypiętymi do balustrady na ganku. Mogłoby na nim nawet występować słońce, by dodawać całości elementu science-fiction. Wyglądałby zawodowo nad sedesem.
Z motocyklami sprawa najwyraźniej jest trudniejsza z powodu rejestracji, ale i tu amatorów przybywa w zastraszającym tempie. Ostatnio głośna była sprawa amerykańskiego motocklisty- obieżyświata, który postanowił na swej trasie zahaczyć o Irlandię, po czym natychmiast po przybyciu do Dublina ukradziono mu jego dwukółkę. Przypomniał mi się wtedy jeszcze jeden polski kawał z czasów szkolnych, o diabełku, który przedstawia się w różnych krajach mówiąc „jestem diabełek, a to mój kubełek”. Po wylądowaniu na Okęciu mówi: „jestem diabełek... o kurde, a gdzie mój kubełek?!”. Wiele wskazuje na to, że dziś te realia w identyczny sposób przyjęły się w Irlandii, Republic Of.
Na całe szczęście moda na złodziejstwo nie obejmuje samochodów, a także wszelkich innych obiektów, których nie dałoby się wywieźć z kraju, przez wzgląd na gabaryty i możliwość identyfikacji. Nikt więc nie ukradnie w Irlandii twojego samochodu, o ile nie chce przejechać się nim przez dwie dzielnice, a następnie podpalić go lub zepchnąć do rzeki, ponieważ to jedyny wyjątek od reguły, zdarzający się, owszem, od czasu do czasu. Oprócz tego jedynym pobliskim rynkiem zbytu na tutejsze samochody byłaby Wielka Brytania, ze względu na rzadkie pokrewieństwo mylnej instalacji kierownicy. Niestety biorąc pod uwagę fakt, że większość irlandzkich samochodów została przywieziona z Wielkiej Brytanii (podobnie jak większość wszystkiego), odwrotny kierunek wydaje się być nieopłacalny.
Wygląda na to, że Irlandia staje się coraz fajniejszym miejscem do życia. Trzeba tylko pilnować portfela i komórki, no ale to przecież mamy w genach, czyż nie. Poza tym na tle innych krajów Europy wszystko tu rysuje się w pięknych barwach: małe szanse na wojny gangów, nikłe szanse na pościgi i strzelaniny. O szansach na zamachy terrorystyczne, odpukać, nikt już nawet nie pamięta. Niewielkie szanse na utratę samochodu, no i w tym roku mieliśmy nawet lato przez dwa tygodnie, a to już naprawdę gratka. A że przy okazji są tu równie nikłe szanse na znalezienie normalnej roboty, to już akurat historia na inny telefon. A poza tym, gdzie ich teraz nie ma?
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com.