Stronie Śląskie miesiąc po powodzi. "Zaraz zima, a jesteśmy bez ogrzewania, brakuje pieniędzy"
- 15 września mówiłam: "Boże, uratowałeś tych na Arce, to może i nas uratujesz". I uratował - tak wielką powódź w Stroniu wspomina jedna z mieszkanek miasteczka. Ludzie starają się cieszyć małymi rzeczami, byle nie myśleć o tym, co stracili, i że zaraz przyjdzie zima.
W Stroniu Śląskim mieszają się zapachy gazu i stęchlizny. W zalanych domach mieszkańcom udało się już oczyścić zalegający szlam i zbić tynki. Teraz trwa osuszanie ścian nasiąkniętych wodą - dlatego zewsząd słychać szum nagrzewnic i pochłaniaczy wilgoci.
Na ulicach robotnicy uwijają się jak pszczoły w ulu, by jak najszybciej naprawić zniszczone gazociągi. Pracują w kłębach kurzu wydobywających się spod kół wypełnionych gruzem ciężarówek. Te jeżdżą tam i z powrotem po prowizorycznie naprawionych drogach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pracom na ulicach Kościuszki i Nadbrzeżnej, głównych arterii Stronia Śląskiego, przygląda się pani Małgorzata. Surrealistyczny widok - kobieta rozwiesza lampki choinkowe na pniu brzozy. Tyle zostało z drzewa i zniszczonego przydomowego ogródka.
- To taka iskierka nadziei - uśmiecha się 62-latka.
"Chciałabym się zwinąć w kłębuszek i obudzić, jak już będzie czysto"
Zbiornik retencyjny Stronie Śląskie na rzece Morawka został zbudowany na początku XX wieku. Jego zadaniem była ochrona przeciwpowodziowa Stronia i Lądka-Zdroju. W czasie wielkich powodzi w roku 1938 i 1997 zbiornik je wypełnił. 15 września 2024 r. nie dał rady. Część ziemnej zapory została rozmyta i gigantyczna fala spiętrzonej Morawki uderzyła w miasto.
- Mnie sąsiadka namówiła na ewakuację już w sobotę. Ma dwóch strażaków w rodzinie, zadzwoniła i powiedziała, że mam spieprzać. Posłuchałam - mówi pani Małgorzata. - W niedzielę córka zdążyła jeszcze podjechać do domu po karmę dla psów. Gdy wracała, właśnie pękła tama.
- Wiedziała pani, co to oznacza dla pani domu?
- Prawdę mówiąc miałam przed oczami rok 1997. Wtedy nie było mowy, że woda dojdzie do domu. Byłam spokojna. Teraz rzeczywistość okazała się tragiczna. Czekamy na komisję, bo cały budynek wygląda nieciekawie, zresztą sam pan widzi. A wszystko miałam w regipsach i płytkach. To trzeba było zerwać, bo pod spodem zaległa śmierdząca gnojówa. A po zerwaniu okazało się, że ściany się rozeszły.
- I gdzie pani teraz mieszka?
- Znajomi przywieźli mi przyczepę kempingową, ale mieszkam na strychu. Synowie mówią, żebym przyjechała do nich, ale na razie mowy nie ma. Tu mieszkam od zawsze i chcę być u siebie - ucina pani Małgorzata i oprowadzam po domu. - Tu był przedpokój, tu salon, a tu kuchnia. W sumie dalej jest, bo w stole wycięliśmy dziurę pod zlew. Tu łazienka. Tron znaczy muszlę klozetową, właśnie zamontowaliśmy. A myję się w miskach.
- Niedługo zima, to może wtedy pójdę do syna. Trudno powiedzieć, co zrobię. Mam piec, na szczęście komputer nie został zalany i powoli zaczynam palić. Jak będzie działać, to może uda się przeżyć zimę... Meble z sypialni skończyłam dopiero spłacać, nic nie zostało.
- Te 200 tys. zł od państwa wystarczy na remont?
- Mowy nie ma. Dostałam 10 tys. zł, złożyłam wniosek o te 200. Miałam ubezpieczony dom, coś już wypłacili. Jak na to wszystko patrzę, to chciałabym się położyć, zwinąć w kłębuszek i obudzić, jak już będzie czysto.
- Ale kwiat już sobie pani powiesiła.
- Z wiszących kwiatów to miałam całą ścianę zrobioną. Uratował się tylko ten jeden, to powiesiłam. I tak sobie tu salon urządziłam. Za psami tęsknię, dwa cane corso sąsiadka przyjęła. Nie odwiedzam ich, bo wiem, że będę płakać.
"Tu nie było powodzi, to było tsunami"
Obok domu pani Małgorzaty stoi spory budynek, w nim apteka, przychodnia, powstający hotel.
- Kotłownię mieliśmy zalaną, zrobiliśmy prowizoryczne ogrzewanie. Mamy dmuchawę na olej opałowy. Mocno huczy, ale w nocy wygrzeją się ściany i za dnia jest ciepło - mówi Sławomir, właściciel nieruchomości.
Gdy mówi o stratach, w jego oczach pojawiają się łzy.
- Woda wypchnęła okna i wszystko wymyło. W hotelu zniszczyła sprzęt, bardzo drogie kabiny z hydromasażami. Pomoc jest w powijakach. Nie dostałem jeszcze obiecanych 10 tys. zł, hotelu nie miałem ubezpieczonego, bo nikt w trakcie budowy nie chciał tego zrobić. Co dalej? Trzeba zacząć od nowa. Tu nie było powodzi, to było tsunami.
Czego brakuje? Pieniędzy!
Po drugiej stronie Morawki stoi pensjonat Willa Akme. W tej chwili nieczynny. Do środka zapraszają pani Grażyna i Ula, jej córka. Na stole ląduje obiad - spaghetti z sosem bolońskim.
- Trudno uwierzyć, ale jest lepiej - na twarzy Uli pojawia się uśmiech. - Pewnie przechodził pan obok apteki, przy nim jest żółty dom z fotowoltaiką. To nasz dom, który teraz jest w stanie kompletnej dewastacji, przeszło przez niego dwa metry wody. Tuż przy nim mama miała gabinet ginekologiczny. Teraz kompletnie zniszczony, wszystkie sprzęty zalane.
- Zanim nadeszła woda po pęknięciu tamy przenieśliśmy się z domu tutaj, do pensjonatu. Tu jest tak zwany wysoki brzeg. W 1997 roku ledwie piwnice zalało. Teraz, jakoś po pierwszej w nocy, zaczęła jeździć straż pożarna, ale przez megafon słychać było tylko bełkot. Ja rozumiałam strzępy słów i jakieś "...acja", "...acja". Domyśliliśmy się, że chodzi o ewakuację. Pojechaliśmy do babci, która mieszka na wysokości tamy. Stamtąd widzieliśmy, jak woda zalewa nasze miasto. Nic się wtedy nie myśli. Może ma się tylko nadzieję, że domy tylko podmyje i nie będzie tak źle - mówi dziewczyna.
- Już po wszystkim przed domem powstała wyrwa głęboka na 1,5 metra. Do środka mogliśmy wejść tylko przez działkę sąsiada. Dom stoi, ale jest mokry. Żeby go wysuszyć, musimy zamontować drzwi i okna, co potrwa około trzech tygodni – dodaje Ula.
- Biznes leży i kwiczy. W gabinecie miałam dwa metry wody, sprzęty zalane. Rzeczoznawca dopiero przyjechał. Samo USG to 100 tys. zł, a reszta urządzeń ze dwa razy tyle. Może przeniosę się do innego lokalu, ale to też zależy od tego czy NFZ odpuści całe wymagane wyposażenie - mówi pani Grażyna.
- Turyści przyjadą?
- Ośrodki narciarskie nie ucierpiały, drogi dojazdowe są. Mamy markę. Nasi goście dzwonią i pytają, czy czegoś potrzebujemy. Jedna ekipa już zarezerwowała nocleg na Sylwestra. To jest budujące - odpowiada Ula. - Żeby być fair, państwo pomaga. Tu ekipy od prądu i gazu są z całej Polski. Na przykład nam gaz uruchamiała wczoraj brygada z Gorzowa Wielkopolskiego. Jest pospolite ruszenie, sensowne, krok po kroku. To, co robi, straż, wojsko, WOT to jest wielkie wow!
- A czego brakuje?
- Pieniędzy. Do tej pory nie dostaliśmy ani grosza. Zapowiadane 10 tys. zł miało być do trzech dni. Dzwoniliśmy do MOPS i usłyszeliśmy, że pula się skończyły i czekają na kasę z województwa. Komisja przyznała nam pełną kwotę 200 tys. zł, ale nie mamy ich na koncie. I to jest problem - mówi pani Grażyna.
- Potrzebujemy nowego pieca do pensjonatu. 35 tys. zł. Można z zaliczką? Nie. Bierzemy z oszczędności, ale zaraz zacznie się debet. Zobaczymy też, jaka będzie postawa ubezpieczalni. Trzeba będzie tego pilnować, bo można spodziewać się żałosnych propozycji. Już o takich czytamy. Tylko tu nie ma czasu na przepychanki. W 1997 roku powódź przyszła w lipcu. W środku lata można było sprzątać i remontować. U nas za chwilę będzie zima, a jesteśmy bez ogrzewania. Jak przeżyć, gdy na zewnątrz są dwa stopnie, a już takie noce były. Nawet babcia, której nie zalało, ale nie ma gazu, musi dogrzewać się farelką – opowiada kobieta.
- Można siąść i płakać albo skupiać się na małych rzeczach. Wczoraj nie było gazu, dziś już jest. Przedwczoraj było pół metra mułu, dziś jest czysto. Trzeba patrzeć do przodu – podsumowuje pani Grażyna.
Ula też szuka pozytywów: - Ocalał przepis z naszym tradycyjnym sernikiem, zbieraliśmy też kubki z miast całego świata, z 50 zniszczyły się tylko trzy. Wyciągam coś z mułu, wydaje się, że to samo ucho, a to cały kubek. Człowiek cieszy się jak dziecko, to daje nadzieję.
Puste zielone bloki z wielkiej płyty
Nadzieję na szybki powrót do domu mają też mieszkańcy zielonego bloku z wielkiej płyty. Gdy cały kraj obiegały relacje ze Stronia, charakterystyczny budynek był tłem dla doszczętnie zniszczonego pawilonu z apteką. Sam też ucierpiał. Po przejściu wody blok wymagał pilnego zabezpieczenia fundamentów, a blisko 700 osób wciąż nie może wrócić do swoich mieszkań.
- W pierwszej wersji mówili, że wrócimy do świąt. Potem, że do 30 października, teraz mowa o listopadzie. Nie ma wody, nie ma kanalizacji, ciepła - mówi starsze małżeństwo, które akurat wchodzi do klatki schodowej. Na szklanych drzwiach wyraźny napis "No Go", ale oni się nim nie przejmują.
- Można wchodzić, już jest bezpiecznie. Przyjechaliśmy do mieszkania, bo podobno prąd włączyli i chcemy zobaczyć, czy nie zostawiliśmy gdzieś włączonego światła, żeby liczniki nie szły - mówi mąż.
Żona dodaje: - Ręce opadają, sąsiadom z parteru prawie wszystko zniszczyło, tylko telewizor przetrwał, bo był wysoko zawieszony. Przyszli szabrownicy i zabrali.
- Jak pękła tama, byliśmy w naszym mieszkaniu na pierwszym piętrze. Nikt się nie spodziewała, że woda zaleje nas z każdej strony. Mówiłam: "Boże, uratowałeś tych na Arce, to może i nas uratujesz". I uratował. Potem ratownicy przyjechali, powiedzieli, że blok może siąść i nakazali nam się ewakuować. Teraz mieszkamy w pensjonacie pod Czarną Górą. Wszystko mamy zapewnione, ale człowiek już tęskni za swoim domem.
Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski