Strażnicy "okrągłego stołu"
Co się kryje za niedawną wojną między wojskowymi i cywilnymi służbami specjalnymi? Dlaczego gen. Marek Dukaczewski, szef Wojskowych Służb Informacyjnych, zablokował generalski awans płk. Mieczysława Tarnowskiego, wiceszefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Dlaczego od kilkunastu lat WSI są państwem w państwie, nie poddającym się cywilnej kontroli? Odpowiedź na te pytania wiąże się z "okrągłym stołem", tajemnicami późnej PRL oraz kulisami narodzin III RP.
Dukaczewski mógł zablokować awans Tarnowskiego, bo tak naprawdę szef WSI jest strażnikiem tajnego archiwum PRL. Realna siła Dukaczewskiego wynika z jego dostępu do najbardziej tajnych dokumentów wojskowych służb specjalnych PRL, w tym teczek personalnych dawnych oficerów i tajnych współpracowników. Podczas gdy wyczyszczono (a przynajmniej mocno przetrzebiono) archiwa cywilnych służb specjalnych i zniszczono (na polecenie gen. Jaruzelskiego) większość protokołów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z lat 80., tajne archiwa dawnego Zarządu II (wywiadowczego) Sztabu Generalnego WP ocalały. Tym należy tłumaczyć wyjątkową pozycję w III RP generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Wiedzą oni po prostu, jaką bronią są teczki WSI i do kogo można z tej broni strzelić.
Tajne archiwum PRL
Ujawnienie najtajniejszych dokumentów wojskowych służb specjalnych mogłoby diametralnie zmienić obraz najnowszych dziejów Polski. Marek Dukaczewski rozumie to aż nadto dobrze, dlatego przekazując te archiwalia do Instytutu Pamięci Narodowej, wiele z nich opatrzył klauzulą "zbiór zastrzeżony szefa WSI". Tak więc chociaż formalnie właścicielem akt jest IPN, to ich faktycznym dysponentem pozostaje szef WSI. W praktyce oznacza to, że historycy i dziennikarze zainteresowani wyjaśnieniem roli sił zbrojnych w historii PRL (np. w okresie inwazji na Czechosłowację w 1968 r. lub podczas stanu wojennego) nie mają dostępu do ważnych źródeł. Instytut Pamięci Narodowej musi odrzucać wszystkie wnioski o udostępnienie dokumentów w celach naukowych lub publicystycznych, jeśli na teczkach widnieje napis "zbiór zastrzeżony szefa WSI". Na tej zasadzie dziennikarz "Wprost" nie mógł obejrzeć akt personalnych gen. Czesława Kiszczaka, który zanim został szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1981 r., od końca II wojny światowej
służył w wojskowych służbach specjalnych. Kiszczak kierował wywiadem wojskowym w 1976 r., gdy obecny szef WSI stawiał pierwsze kroki w działalności szpiegowskiej. Poprzez włączenie akt swojego byłego zwierzchnika do zbioru zastrzeżonego Dukaczewski uniemożliwił wiarygodne wyjaśnienie zagadki metamorfozy potężnego szefa tajnej policji w architekta "okrągłego stołu".
Zaufani akwarium
Chroniąc tajemnice PRL, gen. Dukaczewski chroni również tajemnice własnego życiorysu. W publicznych wypowiedziach nigdy nie wspomniał, że - podobnie jak jeden z byłych szefów WSI, gen. Bolesław Izydorczyk - ukończył w ZSRR kurs GRU (sowiecki i rosyjski wywiad wojskowy), na którym wykładano przede wszystkim przedmioty przydatne w pracy operacyjnej. Wywiad cywilny PRL miał własny ośrodek szkoleniowy w Kiejkutach, więc nie musiał wysłać swoich ludzi na trwające wiele miesięcy kursy u sojuszników. Na pytanie dziennikarza "Rzeczpospolitej", czy był szkolony w Rosji, Dukaczewski miał stwierdzić: "Nie nazwałbym tego kursem. Powiedziałbym raczej, że było to seminarium". Generałowie Dukaczewski i Izydorczyk (do niedawna dyrektor Zespołu Koordynacji Przedsięwzięć Partnerstwa dla Pokoju w NATO)
musieli się cieszyć zaufaniem Sowietów, bo zgodzili się oni, by zostali starszymi grupy kursantów. A starsi grupy utrzymywali ściślejszy kontakt z nadzorcami z tzw. akwarium (potoczna nazwa centrali GRU pod Moskwą) niż pozostali
adepci.
Wykształcony przez Sowietów generał otoczył się oficerami wywiadu wywodzącymi się tak jak on z Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Wybrał ludzi, o których wie niemal wszystko. Zastępcą szefa WSI został płk Cezary Lipert, który za rządów premiera Włodzimierza Cimoszewicza kierował Zarządem Wywiadu WSI. W tamtym okresie w nie wyjaśnionych do dziś okolicznościach któryś z oficerów nagrał na dyskietkę ściśle tajne dane o całej siatce polskiego wywiadu wojskowego. Sprawa prawdopodobnie nie wyszłaby na jaw, gdyby dyskietka nie została przypadkiem znaleziona w polskim kontyngencie ONZ (SFOR) w Bośni. Płk Lipert krótko po tym zdarzeniu wyjechał jako attache wojskowy ambasady Polski do Wiednia. Prokuratura wojskowa, którą WSI zawiadomiły o aferze z dyskietką, nawet nie przesłuchała pułkownika. Dotychczas nie ustalono, czy dyskietki nie wywieziono, żeby sprzedać ją obcemu wywiadowi.
Operacja "Gwiazda"
Szarą eminencją przy gen. Dukaczewskim jest płk Jan Maria Oczkowski, przywrócony do służby stary oficer wywiadu, który objął kierownictwo Biura Bezpieczeństwa WSI (komórka zajmująca się m.in. tropieniem szpiegów we własnych szeregach). Oczkowski wkupił się w łaski szefa, stając na czele kilkudziesięcioosobowej komisji, która szukała haków na poprzednie kierownictwo WSI (z gen. Tadeuszem Rusakiem), nakłaniając oficerów do składnia fałszywych zeznań obciążających Rusaka i jego współpracowników (powiadomiono o tym prokuraturę). Płk Oczkowski wykorzystywał swoje służbowe uprawnienia do zwalczania kolegów ze służb, z którymi pokłócił się o pieniądze z prywatnej wyższej szkoły biznesu, założonej przez oficerów WSI. Oczkowski po prostu zlecił swoim podwładnym operacyjne rozpracowanie konkurencji.
Gdy Oczkowski stanął na czele Biura Bezpieczeństwa WSI, zaniechano tajnej operacji o kryptonimie "Gwiazda". Prowadziło ją poprzednie kierownictwo biura, zwolnione przez gen. Dukaczewskiego. Celem operacji "Gwiazda" było ujawnienie związków oficerów WSI z wywiadem Rosji. Według jednego z naszych rozmówców z WSI, płk Oczkowski dysponuje niezwykle cennym dla gen. Dukaczewskiego atutem - listą oficerów WSI na niejawnych etatach. Chodzi o grupę kilkudziesięciu osób, które pracują w biznesie, nauce, ministerstwach. WSI odziedziczyły ich w większości po swych komunistycznych poprzedniczkach. O istnieniu niektórych oficerów "N" mogli nie wiedzieć kolejni szefowie wojskowych służb. Przykładowo, jeden z tych ludzi (o inicjałach K.L.), w latach 70. przeszkolony w tajnej Jednostce Wojskowej 2000, należy do współzałożycieli jednego z największych polskich banków. Zasiada w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych, jednocześnie od lat pracując w wielkiej międzynarodowej instytucji na stanowisku dobrze opłacanym przez
polskich podatników.
Jarosław Jakimczyk