Strachu nie może pokazać nigdy. "Takich obrazów się nie zapomina"
Kazik wsiadł do samochodu i wcisnął się między kolegów. Przywitał się i zaczął kompletować sprzęt. Tarcza, przyłbica, nakolanniki i reszta. Za każdym razem wychodzi z domu ze szczoteczką do zębów i kompletem bielizny, bo nigdy nie wiadomo, kiedy wyląduje w szpitalu. Do celu jeszcze kawałek, więc rozmawia z resztą i ustalają plan działania. Nie wiedzą jeszcze, co ich czeka na miejscu. Każdy się boi. Najbardziej ci młodzi, którzy jadą pierwszy raz. Kazik sprawdza ich wyposażenie: czy jest pod ręką i dobrze przymocowane. Pociesza, że wszystko będzie dobrze.
22.12.2016 | aktual.: 22.12.2016 10:51
Teoria mówi, że każdy młody policjant pierwsze trzy lata pracy powinien spędzić w oddziale prewencji. Tu nauczy się podstawowych czynności, zgrania i pracy w zespole. - Ja też przyszedłem do prewencji z myślą, że popracuję tu trzy lata. Zostałem dwadzieścia - opowiada Wirtualnej Polsce Kazik. Na początku nie miał wyboru, bo jest w rodzinie pierwszym funkcjonariuszem. Żadnych znajomości i żadnych szans na awans. A później? - Poznałem w tej służbie przyjaciół, z którymi ciężko byłoby mi się rozstać. Zawdzięczamy sobie życie. Ten moment, kiedy trzeba wejść w tłum i świadomość, że jeden drugiego nie zostawi, ma znaczenie. Niebezpieczne momenty jednoczą ludzi jak nic innego - mówi.
Kazik pracuje dwadzieścia lat w kieleckim oddziale prewencji. Nie chce podawać swojego nazwiska. Demonstracje, które od kilku dni trwają przed Sejmem, tym razem śledzi z doniesień medialnych. Nieraz jednak zdarzało się, że stawał naprzeciw ludzi, z których poglądami się utożsamiał. Ale w pracy musi być apolityczny. Opowiada o tym, jak manifestacje wyglądają oczami policjanta z prewencji.
Na rozkaz
Kazik wysiada z policyjnego wozu i musi ufać tylko temu co widzi zza kasku. Na temat sytuacji na miejscu zwykle nie dostaje żadnych informacji. Nie ma na to czasu. Na miejscu ustawia się w szpaler i czeka na rozkazy dowódcy. Stoi między młotem a kowadłem. - To są potężne emocje. Tłum rządzi się swoimi prawami i psychologią. Zdarza się, że ludzie tracą nad sobą kontrolę. Wtedy robi się groźnie. Jestem znieważany na wszelkie możliwe sposoby. Czasem rzucają we mnie wszystkim, czym się da. Ale nie mam do nich o to żadnych pretensji. Wiem, że wyszli na ulicę z konkretnego, ważnego dla nich powodu - opowiada.
Najgorsze słowo jakie o sobie usłyszał? "Morderca". Kazik wraca z akcji do domu i w nocy, kiedy żona i dzieci już śpią, odtwarza klatka po klatce wszystkie swoje działania. Analizuje, ocenia. Czy mógł coś zrobić inaczej, lepiej? - Każdy z nas jest przecież człowiekiem. Takie rzeczy nie spływają po nas jak po kaczce - mówi.
Na akcji ma przy sobie pistolet. Broń gładkolufową z gumowymi pociskami. Czy strzelał kiedyś do ludzi? Wiele razy. I zawsze na rozkaz przełożonego. - Wykonanie polecenia użycia takiej broni, czyli po prostu strzelanie do ludzi, jest niezwykle ciężkie. To nie przychodzi tak łatwo, jak się wszystkim wydaje. Jeśli takie polecenie pada, to oznacza, że sytuacja jest już dramatyczna. Użycie broni to dla policjanta dramat. Jeśli już dostajemy rozkaz pociągnięcia za spust, zdajemy sobie sprawę, że właśnie rozpoczynamy walkę nie tylko o nasze zdrowie, ale często też o życie. Swoje i ludzi wokół nas. Proszę mi wierzyć, to nie jest łatwe - opowiada Kazik.
"Najgorsza jest niepewność"
Strachu nie może pokazać nigdy. Ani przełożonemu, ani ludziom, napierającym na jego tarczę. - Nie powinniśmy mieć wątpliwości podczas podejmowania decyzji, bo nawet ułamek sekundy, chwila zwłoki, może zagrozić życiu albo mojemu, albo kolegi, z którym stoję ramię w ramię. Każda decyzja musi zostać podjęta we właściwym momencie. Jeśli pozwoli się na to, by sytuacja wymknęła się spod kontroli, będzie za późno - mówi Kazik.
Policjanci prewencyjni pełnią służbę alarmową. Muszą być gotowi do działania przez całą dobę. Kazik obudzony w środku nocy ma być gotowy do przeszukania terenu, poszukiwań zaginionego dziecka czy opanowania sytuacji podczas spontanicznej demonstracji. - Najgorsza jest niepewność przed tym, co zastaniemy na miejscu - mówi Kazik.
Przyjaźni się niemal wyłącznie z samymi policjantami. Nie dlatego, że tworzą szczelną klikę. Inne znajomości, te niepolicyjne, po prostu wygasły. - Pracujemy w święta i weekendy. Ileż więc razy można zapraszać na grilla człowieka, który zawsze odmawia, bo ma właśnie służbę? Dlatego zwykle przyjaźnimy się we własnym gronie - opowiada. Ale samotny nie jest. Ma trójkę dzieci i żonę, która za każdym razem, gdy Kazik wychodzi do pracy, boi się, że kolejny raz zobaczy go na szpitalnym łóżku.
"Zomowiec"
Tak już się zdarzało. Przed 20 lat pracy w prewencji cudem byłoby nie dostać cegłą w głowę. Kazik chwilę się zastanawia i opowiada o jednej z akcji. - Zabezpieczaliśmy w Zabrzu przejście 600 kibiców Legii. Zaatakowała ich bojówka 200 kibiców Górnika. Okazało się, że na miejscu byliśmy tylko we trzech. Niedaleko stał kontener z gruzem. Siedziało w nim 50 kibiców, którzy z furią w oczach rzucali w nas cegłami i kamieniami. Teoretycznie nie mieliśmy żadnych szans. Powiedziałem do kolegów, że musimy ten kontener odbić, bo za chwilę cały gruz wyląduje na nas. Ruszyliśmy na nich z okrzykiem. Zgłupieli. Pomyśleli, że jest nas więcej. Udało się i rozgoniliśmy towarzystwo.
Później odrobinę przycisza głos i o kolejnej podobnej akcji mówi niewiele. Pada liczba 33 rannych kolegów z pododdziału. - Jeden z nich nie wrócił już ze szpitala - wspomina. Opowiada o nienawiści ludzi. Nie ma żalu, ale nie może zrozumieć skąd ona się bierze. - To żadna przyjemność, kiedy człowieka wyzywają od zomowców, gestapowców. A przecież to my, policjanci oddziałów prewencji, jako pierwsi jedziemy na miejsce katastrof, klęsk żywiołowych i pomagamy ludziom - mówi Kazik.
Między młotem a kowadłem
Zza szyby swojej przyłbicy widzi zwykle rozkrzyczany, czasem wściekły tłum. Znajduje się w oku cyklonu i myśli sobie, że mógłby być teraz z rodziną. I że znów o zaplanowanej akcji nie powiedział żonie. Wie, co przeżywa i czasami chce ją oszczędzić. O swojej pracy nie opowiada też dzieciom, ten obowiązek przejęła żona. Kazik ma w sobie zbyt wiele emocji.
- Takie rzeczy zostają w człowieku na całe życie - mówi. Ale wspomina też przyjemne chwile. Chociażby te, gdy po manifestacji napięcie wśród ludzi opada. Demonstranci w policjantach zaczynają widzieć ludzi. I zdarzają się takie sytuacje, jak chociażby ta z wtorku pod Sejmem. - Ktoś krzyknie przez megafon, żeby nakarmić policjantów, bo stoją już tam kilkanaście godzin bez przerwy. Takie chwile pobudzają nadzieję - przyznaje Kazik.
- Mam nadzieję, że Polacy z czasem nauczą się rozmawiać. Wtedy na nas, stojących między młotem a kowadłem, nie będzie kumulować się cała złość - dodaje.