PolskaStrach w wiosce - zabójca małej Oli wychodzi z więzienia

Strach w wiosce - zabójca małej Oli wychodzi z więzienia

Robert B., zabójca Oli Bielewskiej z Biadaszek pod Wieruszowem wyjdzie z więzienia.
Zarówno matka zamordowanej dziewczynki, jak i mieszkańcy wsi zastanawiają się, czy mężczyzna odważy się wrócić do wsi. Wszyscy są przerażeni.

02.04.2010 | aktual.: 02.04.2010 11:03

- Za zabicie dziecka powinien dostać karę dożywocia. Już teraz ludzie mówią, że jak wróci do wsi, będą pilnować swoich dzieci, żeby nic im się nie stało, a po zmroku sami będą się bać wychodzić z domu. Nie wiadomo przecież, co takiemu człowiekowi może strzelić do głowy. Na szczęście mieszkam 10 km od Biadaszek i nie chcę widzieć tego bandyty. Nigdy nie miał nawet odwagi powiedzieć, w jaki sposób tak naprawdę zabił moją kochaną córeczkę - mówi zalana łzami Dorota Bielewska.

Ola zaginęła 14 czerwca 2002 r. Dziewczynka po powrocie ze szkoły w Biadaszkach poszła do domu państwa B., gdzie zawsze zostawiała tornister i czekała na autobus do domu. Trzy miesiące wcześniej jej rodzice przeprowadzili się z Biadaszek do odległej o 10 km Osowej, więc dziewczynka musiała dojeżdżać. Miała wrócić do domu o godz. 15. Zaniepokojona matka czekała na nią na przystanku do godz. 19. Później wraz z mężem pojechała szukać dziecka do Biadaszek, ale ślad po niej zaginął. Po godz. 23 rodzice zawiadomili o zaginięciu dziewczynki policję. Przez kilka następnych dni okolice, lasy i stawy przeczesywali bliscy Oli, sąsiedzi, strażacy i policja. Bez skutku. Nie pomogły psy tropiące ani włączenie w poszukiwania detektywa Rutkowskiego.

W pierwszych dniach śledztwa cień oskarżenia padł na ojca dziewczynki. Jeździł tirami za granicę. Miał dobry kontakt z Olą i gdy nie chodziła do szkoły, zabierał ją czasami w podróż. Ta wersja szybko okazała się nieprawdziwa. Śledztwo trwało już niemal rok, gdy badanie poligraficzne wykazało, że w sprawę zniknięcia Oli zamieszany jest sąsiad Robert B. Początkowo przyznał się do zabójstwa i na wizji lokalnej powiedział, że w stodole, gdzie pracował, zrzucił przypadkiem na Olę 50-kilogramowy worek ze śrutą, bo jej nie zauważył. Jak zeznał, przeraził się, gdy zobaczył zakrwawioną, leżącą na ziemi dziewczynkę. Włożył ciało Oli do taczki, przykrył je sianem i wywiózł za stodołę.

Po kilku dniach od zaginięcia Oli do domu Roberta B., wprowadziła się niczego nieświadoma Dorota Bielewska, która uważała go za przyjaciela. Uznała, że skoro Ola zaginęła w Biadaszkach, to właśnie tu będzie na nią czekać. Zwierzała się Robertowi ze wszystkich tropów i ustaleń policji, a on słuchając jej żalów, układał w myślach dalszy plan. Po sześciu dniach od zaginięcia Robert B., wystraszył się, że z powodu zbliżających się żniw, ktoś może odnaleźć ciało dziewczynki. Postanowił się go pozbyć. Rozkładające się ciało Oli zapakował w worek, polał kwasem i bezskutecznie próbował podpalić. Następnego dnia na zwłoki położył gumę, by paląc się, zamaskowała zapach palonych kości. I rzeczywiście, wkrótce natrafiono na ciemnoblond włosy i jutowy worek, w który prawdopodobnie były owinięte zwłoki dziecka. Jednak w trakcie procesu Robert B. nie chciał składać wyjaśnień, a treść zeznań za każdym razem była inna. Raz Ola miała zginąć w wyniku nieszczęśliwego wypadku w pracy w gospodarstwie. Innym razem oskarżony
podawał, że dziewczynkę udusił. Potem twierdził, że wersja o duszeniu została wymuszona przez policjantów. W 2004 r. Sąd Okręgowy w Sieradzu skazał go na 7 lat więzienia. Po apelacji obu stron wyrok uchylił łódzki Sąd Apelacyjny. W 2006 r. Robert B. został skazany na 25-lat więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci i celowe zbezczeszczenie zwłok. Obrona żądała jednak uniewinnienia. Zdaniem adwokata, nie było wystarczających dowodów winy, a zebrany materiał to jedynie poszlaki, bo jedynym śladem po zaginionej Oli są włosy znalezione w miejscu, gdzie miało być zakopane ciało dziewczynki. Sprawa znów trafiła na wokandę. Sąd Apelacyjny w Łodzi podtrzymał 7-letni wyrok. Badania DNA potwierdziły, że kosmyki włosów, które znaleziono, należały do Oli.

- Ponoć bliscy namawiają Roberta B., by wyjechał za granicę do siostry, aby we wsi nie doszło do linczu. Ludzie przecież go nienawidzą - mówi mieszkanka Biadaszek.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (68)