Strach przed Chinami i Koreą Północną napędza zbrojenia Japonii. Rekordowy budżet obronny
Japonia piąty rok z rzędu zwiększa wydatki na obronność. Tokio przygotowuje się na najgorsze, bo na horyzoncie majaczy potencjalny konflikt z Chinami oraz zagrożenie ze strony Korei Północnej.
22.12.2016 | aktual.: 22.12.2016 13:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nowy budżet obronny podpisany przez premiera Shinzo Abego wynosi 5,13 bln jenów, czyli ok. 43,6 mld USD. Będzie musiał zostać jeszcze zatwierdzony przez parlament, ale to jedynie formalność. Tak czy inaczej to rekord w powojennej historii Japonii i piąty rok z rzędu, gdy rosną wydatki na wojsko. Wszystko przez agresywną politykę Chin i zagrożenie ze strony Korei Północnej.
W ostatnich latach te dwa zagrożenia napędzają politykę bezpieczeństwa Tokio. Japończycy toczą z Pekinem spór o archipelag Senkaku (przez Chińczyków nazywany Diaoyu) na Morzu Wschodniochińskim. W rejonie wysp regularnie dochodzi do incydentów i demonstracji siły, na razie z udziałem przede wszystkim jednostek straży przybrzeżnych obu mocarstw. Dlatego też w nowej ustawie budżetowej rząd Abego przewiduje istotne zwiększenie nakładów na tę formację.
Z kolei w przypadku Korei Północnej sen z powiek władzom w Tokio spędzają nieobliczalne programy zbrojeniowe reżimu - rakietowy i nuklearny. Marzeniem Kim Dzong Una jest miniaturyzacja ładunku jądrowego i umieszczenie go na pocisku balistycznym. W przeszłości nad japońskimi terytoriami lub w ich pobliżu nie raz przelatywały i spadały północnokoreańskie rakiety, więc zaniepokojenie chorymi ambicjami komunistycznego satrapy jest ze wszech miar uzasadnione.
Złagodzenie pacyfizmu
Oficjalnie Kraj Kwitnącej Wiśni nie ma sił zbrojnych, a po II wojnie światowej został zdominowany przez radykalny pacyfizm, który stał się częścią tożsamości jej mieszkańców, a nawet przedmiotem narodowej dumy. Choć pisana pod dyktando Amerykanów powojenna konstytucja formalnie zabrania posiadania wojska, nie przeszkadza to Japonii w utrzymywaniu "sił samoobrony", które poza nazwą niewiele różnią się od pełnoprawnej armii.
W ostatnich latach Tokio jednak powoli odchodzi od skrajnego pacyfizmu, do czego zresztą jest usilnie namawiany przez USA, które zachęcają Japończyków do wzięcia większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo w regionie. Pod rządami premiera Abego, pierwszego szefa rządu urodzonego po wojnie, sukcesywnie zwiększane są wydatki na obronność, zniesiono restrykcyjny zakaz eksportu uzbrojenia oraz zinterpretowano pacyfistyczne zapisy konstytucji tak, by japońska armia mogła walczyć poza granicami kraju w ramach pomocy zaatakowanym sojusznikom.
Ten ostatni krok wzbudził zresztą największe kontrowersje. Przez cały kraj przetoczyła się fala protestów, a w parlamencie doszło nawet do awantury i bójki, co najlepiej pokazuje jak silne jest przywiązanie części społeczeństwa do powojennego pacyfizmu. Mimo wszystko, jak pokazały badania opinii publicznej, ponad połowa Japończyków poparła decyzję rządu.
Strategiczne odstraszanie
Coraz więcej mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni zdaje sobie sprawę, że ich najbliższe otoczenie międzynarodowe się zmienia - i to na niekorzyść bezpieczeństwa Japonii. Dlatego popierają bardziej asertywną politykę Abego i wzmacnianie zdolności obronnych kraju, które prowadzone są dwutorowo.
Z jednej strony Tokio inwestuje duże środki w rozwijanie własnej tarczy antyrakietowej, opartej o wyrzutnie Patriot z najnowocześniejszymi pociskami PAC-3 (tymi samymi, które planuje nabyć Polska) oraz morski system antybalistyczny Aegis. Program ten ma skontrować rakietowe zbrojenia Korei Północnej.
Z drugiej strony Japonia przygotowuje się do starcia zbrojnego z rozpychającymi się w regionie Chinami. W tym celu w ostatnim czasie m.in. mocno rozbudowuje flotę okrętów podwodnych, zwiększa nakłady na nowe pociski przeciwokrętowe, kupuje w USA najnowocześniejsze myśliwce F-35. Jednocześnie rozwija mobilne jednostki amfibijne, których zadaniem miałoby być odbicie spornych wysp, gdyby wpadły w ręce Chińczyków.
- Główną strategią Japonii jest odstraszanie Chin. Żeby zapobiec wojnie, chce stale pokazywać Chinom, że pochopne kroki będą je drogo kosztować - wskazywał emerytowany japoński wiceadmirał Toshiyuki Ito, cytowany przez agencję UPI.
Mimo że Państwo Środka posiada znaczącą przewagę liczebną i wydaje na siły zbrojne kilkakrotnie więcej pieniędzy, Japonia wcale nie jest na straconej pozycji. Braki ilościowe Tokio nadrabia jakością. Japońskie Siły Samoobrony należą do najnowocześniejszych i najlepiej wyszkolonych armii na świecie. Przy umiejętnym wykorzystaniu sprzyjających uwarunkowań geograficznych, mogą skutecznie szachować i odpierać agresywne ruchy Pekinu.