Stolica grzęźnie w urzędniczej paranoi
Stolica grzęźnie w urzędniczej paranoi - wytyka "Życie Warszawy". Żeby przywrócić zieloną strzałkę, wystarczy często zdjąć worek z sygnalizatora. Ale trzeba do tego sześciu tygodni: na projekt organizacji ruchu, analizy i opinie.
W sobotę ruszyła akcja przywracania strzałki do warunkowego skrętu w prawo. Tego dnia weszło w życie odpowiednie rozporządzenie ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka z PO. Naprawił on błąd Marka Pola z SLD, który pięć lat temu kazał strzałki likwidować.
W tym tygodniu "skręty" mają wrócić na 12 stołecznych skrzyżowań, a w czerwcu na kolejnych 11. Zarząd Dróg Miejskich chwali się listą na swojej stronie internetowej. Na jej widok specjaliści zaśmiewają się do łez. Drogowcy "uruchomili" zielone strzałki także na skrzyżowaniach, na których te już dawno działają - wskazuje Wojciech Tumasz ze Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji. U zbiegu Sokolej z Zamoyskiego i al. Wilanowskiej z Lotników kierowcy sami je sobie włączyli - wyjaśnia.
Jak to możliwe? Poirytowani warszawiacy ściągnęli worki. I to wystarczyło: pod nimi cały czas paliły się przecież strzałki. W ten sposób przywracali warunkowe skręty, które tylko w dokumentach nadal... nie działały.
Na tym nie koniec absurdów. Zielona strzałka nie wróci np. na skrzyżowanie obok Galerii Mokotów. Zabraknie więc warunkowego skrętu w prawo z ul. Marynarskiej w Rzymowskiego - wzdłuż obwodnicy centrum. Powód - w prawo można tam jechać z dwóch pasów. A według miejskiego inżyniera ruchu Janusza Galasa, przepisy uniemożliwiają mu w takiej sytuacji wydanie zgody na strzałkę. (PAP)