Starcia w Gabonie. Trzy osoby nie żyją, setki aresztowanych po starciach w stolicy
• Drugi dzień gwałtownych starć w Libreville
• Są ofiary, setki aresztowanych
• Opozycyjny kandydat Jean Ping powiedział, że siedziba jego sztabu została zbombardowana
• Mieszkańcy mówili, że odcięto łączność telefoniczną i internet
W stolicy Gabonu, Libreville, drugi dzień z rzędu dochodziło w czwartek do gwałtownych starć z powodu kontestowanego wyniku wyborów prezydenckich. Zginęły co najmniej trzy osoby, a około 1,1 tys. osób aresztowano - poinformował szef MSW Pacome Moubelet-Boubeya.
Wcześniej opozycja informowała, że co najmniej dwie osoby zginęły, a wiele zostało rannych w operacji sił bezpieczeństwa wymierzonej w sztab wyborczy opozycji w stolicy.
Opozycyjny kandydat Jean Ping powiedział agencji AFP, że siedziba jego sztabu została zbombardowana w nocy przez śmigłowce, a następnie zaatakowana przez funkcjonariuszy policji. Z kolei władze podawały, że siły bezpieczeństwa weszły do budynku w poszukiwaniu sprawców podpalenia gmachu parlamentu w środę wieczorem, i dementują, by ktokolwiek zginął.
W czwartek starcia trwały w co najmniej dziewięciu dzielnicach Libreville - podał Reuters za świadkami i źródłem w policji. Jeden ze świadków relacjonował, że w dzielnicy Nkembo niedaleko centrum miasta słychać było strzały i wybuchy, a w innej demonstranci rabowali sklepy, wywracali kosze na śmieci, by blokować ulice, oraz rozbijali samochody.
Mieszkańcy mówili, że odcięto łączność telefoniczną i internet. Reuters przypomina, że kilka dni temu urzędnicy celni konfiskowali telefony satelitarne, jako powód podając, że zostały rzekomo nielegalnie sprowadzone do kraju.
Starcia wybuchły w środę, gdy minister spraw wewnętrznych Moubelet-Boubeya podał - z jednodniowym opóźnieniem - ostateczne wyniki wyborów prezydenckich, zgodnie z którymi Ali Bongo dostał 49,8 proc. głosów, a Jean Ping 48,2 proc. Różnica między kandydatami to niecałe 5,6 tys. głosów na 628 tys. uprawnionych do głosowania. Tym samym Bongo został wybrany na kolejną siedmioletnią kadencję.
Szef francuskiej dyplomacji (Gabon był francuską kolonią) Jean-Marc Ayrault w czwartkowym komunikacie wyraził najwyższe zaniepokojenie stosowaniem przemocy w Gabonie po wyborach i wezwał "wszystkie strony do umiarkowania i uniknięcia dalszych ofiar".
O umiarkowanie apelowały także Unia Europejska, ONZ i Stany Zjednoczone.
Ping i opozycyjni członkowie centralnej komisji wyborczej nie uznali podanych oficjalnie wyników. Ich zdaniem doszło do fałszerstw i nadużyć w trakcie wyborów i po nich. Opozycja żąda ponownego przeliczenia głosów.
Ping powiedział w czwartek francuskiej stacji BFM TV, że jedyny sposób na wyjście kraju z obecnego kryzysu to "uznanie przez Alego Bongo, że poniósł porażkę, że został pokonany". Zapytany, czy będzie odwoływał się od wyborczego wyniku do trybunału konstytucyjnego, Ping odparł, że byłoby to bezcelowe, bo "trybunał, podobnie jak gabońska komisja wyborcza, jest narzędziem w rękach władz i robi, co mu każą".
Ali Bongo objął prezydenturę w 2009 roku, kiedy to powyborcze protesty spustoszyły gospodarczą stolicę kraju, Port-Gentil. Doszło wtedy do zabójstw, plądrowania budynków i podpalenia francuskiego konsulatu. Wcześniej Gabonem rządził jego ojciec Omar, który urząd prezydenta piastował ponad 40 lat. (PAP)
akl/ mc/