Stan wojenny w Tajlandii. "To nie pucz"
W związku z wprowadzeniem przez tajlandzką armię stanu wojennego rząd tego kraju zbierze się na specjalnym posiedzeniu, aby omówić zaistniałą sytuację - poinformował doradca premiera. Miejsce posiedzenia nie zostało ujawnione.
- Premier zwołał wyjątkowe posiedzenie rządu, aby omówić obecną sytuację. Odbędzie się ono w bezpiecznym miejscu, którego dokładna lokalizacja nie może być ujawniona - poinformował jeden z doradców p.o. premiera Niwattumronga Boonsongpaisana.
Przedstawiciele rządu podkreślają, że nie byli informowani o planach wojskowych.
Wcześniej armia poinformowała, że dla zaprowadzenia porządku w kraju 10 stacji telewizyjnych musi przestać nadawać program. Dotyczy to zarówno kanałów prowadzonych przez zwolenników, jak i przeciwników obecnych władz.
Telewizje mają przestać nadawać
"Wojsko poprosiło nadawców telewizji satelitarnych, aby przestali nadawać sygnał, w ten sposób można uniknąć chaosu informacyjnego, który w konsekwencji może doprowadzić do nieporozumień" - napisała armia w oficjalnym oświadczeniu.
Armia ogłosiła wprowadzenie stanu wojennego we wtorek rano.
- To konieczne, by przywrócić w kraju pokój i porządek - oświadczył w telewizyjnym wystąpieniu dowódca armii, generał Prayuth Chan-ocha. Wojskowi zapewniają, że nie jest to pucz.
Wojsko w centrum Bangkoku
Generał Prayuth wezwał swych rodaków, by nie wpadali w panikę, lecz dalej normalnie żyli. Rzecznik armii zapewnił, że nie jest to przewrót wojskowy i rząd funkcjonuje normalnie.
Armia nakazała także zwolennikom i przeciwnikom rządu zgromadzonym w Bangkoku pozostanie na swoich miejscach.
Agencje informują, że życie w mieście toczy się normalnie. Uzbrojonych żołnierzy i wozy opancerzone rozmieszczono w centrum Bangkoku, m.in. przed hotelami i stacjami telewizyjnymi, a także na przedmieściach stolicy, gdzie skupili się zwolennicy rządu.
Długie, krwawe protesty
Wojsko zdecydowało się na wprowadzenie stanu wojennego po wielu miesiącach antyrządowych protestów, głównie w Bangkoku, w których zginęło 28 osób, a setki zostały ranne.
W ostatnich miesiącach generał Prayuth, który za kilka tygodni ma przejść na emeryturę, wielokrotnie odrzucał możliwość przewrotu wojskowego. Ostatnio jednak - po kolejnych aktach przemocy i ofiarach śmiertelnych - zagroził bardziej zdecydowanymi działaniami armii.