Pozorowane egzekucje dla zabawy
Aby złamać opór więźniów, pokazywano im, że przesłuchujący mogą zrobić z nimi wszystko, również w każdej chwili odebrać im życie. Podejrzanych wyprowadzano z celi i pozorowano egzekucję np. celując w głowę z nienaładowanego pistoletu. Poza funkcjonariuszami UB, robili to również strażnicy więzienni, nie tylko aby wymusić zeznania, ale także dla zabawy.
O stosowanie takich metod byli więźniowie oskarżali m.in. Tadeusza Szymańskiego, który w latach 40. i 50. był strażnikiem w więzieniu na warszawskim Mokotowie. W III RP sąd skazał go za znęcanie się nad więźniami na 5 lat więzienia. Według innych strażników, Szymański odznaczał się wyjątkowym sadyzmem, dlatego stanął przed sądem jeszcze w PRL - w 1956 roku. - Szymański chełpił się tym, że jest dla więźniów ostry - ubliżał im, samowolnie przedłużał ich pobyt w karcerze, robił rewizje w celach, zalewał je wodą. Pytałem go nawet, czemu taki jest. Odpowiadał mi: "ja z nimi inaczej nie mogę, bo to są wrogowie" - mówił w 1957 roku Jan Sadowski, oddziałowy z tego więzienia.
Przeczytaj też:
Na zdjęciu: badanie lekarskie Tadeusza Szymańskiego przed procesem w warszawskim sądzie rejonowym, 20 sierpnia 2001 roku.