Sprawcy zbrodni katyńskiej są nie do odnalezienia. Mogą mieć związek z rosyjskimi elitami
Sprawcy zbrodni katyńskiej najprawdopodobniej wciąż żyją w Rosji. Nie można ich jednak ścigać. Dlaczego? - Władze Rosji odmawiają współpracy - mówi wiceprezes IPN Mateusz Szpytma. I nic dziwnego, bo to mogłoby uderzyć w oficjeli tego kraju.
12.04.2017 | aktual.: 30.03.2022 11:30
- W Rosji, podobnie jak w Niemczech, wciąż mogą żyć sprawcy zbrodni popełnianych na polskich obywatelach - mówi wiceprezes IPN Mateusz Szpytma. Ściganie ich jest jednak utrudnione, ponieważ polskie instytucje wciąż nie mają dostępu do archiwalnych rosyjskich materiałów dotyczących zbrodni katyńskiej. - Chodzi m.in. o dokumentację rosyjskiej prokuratury wojskowej, prowadzącej do 2004 r. śledztwo w sprawie zbrodni NKWD na polskich obywatelach, w której istotna jest m.in. konkluzja umarzająca to postępowanie - powiedział Szpytma.
Przypomniał, że łącznie to 35 tomów akt, które pozostają w rękach rosyjskich władz z klauzulą utajnienia. - Co tam może być tajnego? Co prawda pojawiają się sygnały, że w tych dokumentach wymieniani są rodzice lub krewni osób, które w dzisiejszej Rosji należą do elit politycznych lub biznesowych. I być może dlatego nie mogą wyjść na jaw. Zastrzegam, że są to jedynie spekulacje, niemniej jednak warto byłoby je sprawdzić - tłumaczył.
Rosjanie nie chcą pomóc
Wiceprezes IPN twierdzi, że wciąż żyją ludzie, którzy mogli być świadkami zbrodni katyńskiej, jak np. konwojenci z wojsk NKWD czy osoby, które ukrywały zwłoki Polaków w dołach śmierci albo nawet kaci. - Nie ma w tym nic nieprawdopodobnego, skoro wciąż żyją i są pociągani do odpowiedzialności strażnicy niemieckich obozów koncentracyjnych np. z Auschwitz. Uważam, że niektórzy sprawcy zbrodni katyńskiej żyją - podkreślił.
Obecnie IPN nie współpracuje z Rosją, zwłaszcza w obszarze ścigania potencjalnych sprawców z NKWD. - Po tamtej stronie nie ma dobrej woli. Proszę zwrócić uwagę, że różnimy się z Rosją nawet w sprawie tak zasadniczej, jak przyjęta kwalifikacja prawna zbrodni, która dla rosyjskich władz jest jedynie pospolitym przestępstwem, a dla nas ludobójstwem, nigdy nie ulegającym przedawnieniu - mówił Szpytma.
Wciąż brakuje informacji o tzw. białoruskiej liście katyńskiej, na której powinny znajdować się imiona i nazwiska ok. 3870 polskich więźniów, którzy najprawdopodobniej zostali zamordowani przez sowieckie NKWD w Mińsku. - To jest zupełnie fundamentalna sprawa, dotycząca ponad 15 proc. ofiar, która przez polskie władze i polskich historyków wciąż nie jest rozpoznana - podkreślił.
Odpowiedzialność Sowietów jest jasna
Białą plamą w polskiej historiografii jest również wiedza o wszystkich miejscach ukrycia zwłok ofiar z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. Szpytma przypomniał, że Bykownia pod Kijowem to miejsce spoczynku co najmniej 1980 osób (z grona 3435 zamordowanych z tej listy), ale ustalono tożsamość tylko ośmiu - dzięki pracom archeologicznym prof. Andrzeja Koli.
- Przy tej okazji warto zaznaczyć, że sformułowania o tzw. białoruskiej czy ukraińskiej liście katyńskiej są umowne, na co zwracają nam uwagę Białorusini i Ukraińcy; to sformułowania, które po prostu przyjęły się już w polskiej historiografii, choć jasnym jest, że to Sowieci odpowiadają za zbrodnię katyńską - dodaje historyk.
Wiele lat obarczali winą III Rzeszę
W czwartek miną 74 lata od oficjalnego ogłoszenia przez Niemców w Berlinie informacji o odkryciu masowych grobów w Lesie Katyńskim. 13 kwietnia to symboliczna rocznica zbrodni NKWD na polskich obywatelach i Dzień Pamięci o Ofiarach Zbrodni Katyńskiej.
Do zbrodni katyńskiej, w wyniku której zamordowano ok. 22 tys. polskich obywateli, m.in. oficerów Wojska Polskiego, policjantów i osób cywilnych należących do elit II Rzeczypospolitej, doszło wiosną 1940 r. z polecenia najwyższych władz Związku Sowieckiego, z Józefem Stalinem na czele, masowych zabójstw m.in. w Lesie Katyńskim, w Kalininie (obecnie Twer), Charkowie dokonali funkcjonariusze NKWD. Przez wiele lat władze sowieckiej Rosji wypierały się odpowiedzialności za mord, obarczając nią III Rzeszę Niemiecką.
Przeczytaj także: Smoleńsk przykrył Katyń. Tak słabej delegacji nie było tam od lat