Spóźnił się, ale jest. Brytyjczycy mają następcę tronu
Długie oczekiwanie, rosnące emocje. Ale w końcu jest! Operacja pod nazwą "Royal Baby" znalazła swój finał, w londyńskim szpitalu St Mary's urodził się następca brytyjskiego tronu.
22.07.2013 | aktual.: 23.07.2013 13:27
- Uff, nareszcie. Już nie mogłam się doczekać, zaczęłam nawet podejrzewać, że są jakieś kłopoty z ciążą - przyznaje nauczycielka Sarah Fox, którą spotkaliśmy na londyńskiej ulicy.
Atmosfera oczekiwania udzielała się Brytyjczykom od kilku dni. Również królowej Elżbiecie II, która zapytana w ubiegłym tygodniu, czy wolałaby wnuka, czy wnuczkę, odpowiedziała krótko: - To nie ma znaczenia, ważne, żeby dziecko się pospieszyło i przyszło na świat jak najszybciej. Jeszcze przed moim wyjazdem na wakacje do Szkocji.
Kolor włosów, niemowlak na progu
Szpital St Mary's w londyńskiej dzielnicy Paddington - ten sam, gdzie obu synów urodziła księżna Diana, do której często porównywana jest Kate Middleton. A przed budynkiem tłum koczujących fotoreporterów. Ten obrazek przewijał się w mediach od kilkunastu dni. Czasu nie tracili też producenci pamiątek i gadżetów, właściciele sklepów, a także bukmacherzy.
Ci ostatni oferowali szeroką gamę zakładów. Można było postawić pieniądze na to, kiedy urodzi się dziecko, jakiej będzie płci, jakie przyjmie imię. Ba, w grę wchodził nawet kolor włosów, a także to, czy świeżo upieczeni rodzice pojawią się z niemowlakiem na ręku na progu szpitala.
- Postawiłem 50 funtów, że to będzie dziewczynka. Niestety, przegrałem, ale to nie ma żadnego znaczenia. Razem z rodziną wypiję toast za zdrowie chłopca - mówi pracownik banku Liam Fury, dodając, że to historyczna chwila. - Monarchia jest wyróżnikiem Wielkiej Brytanii, elementem utrzymującym narodową ciągłość i tradycję. Każdy kraj musi mieć coś, co go spaja, wokół czego można się jednoczyć. W naszym przypadku jest to właśnie rodzina królewska - tłumaczy Fury.
Zgodnie z zasadami dziedziczenia, syn Williama i Kate będzie sukcesorem tronu. Trzecim z kolei - po noszących książęce tytuły dziadku Karolu i ojcu Williamie.
Lotem błyskawicy
Prażące słońce, parno i duszno. Takich upałów nie było w Londynie od lat. Nic dziwnego, że wiele osób w weekend wyjechało poza miasto, szukając odpoczynku na łonie natury. Byli jednak i tacy, którzy zostali w stolicy specjalnie po to, by tu powitać narodziny książęcego potomka. Z tej okazji zapowiedziano bowiem oficjalne uroczystości, łącznie z 62. salwami armatnimi odpalonymi z Tower of London oraz 41. strzałami z armat, które rozmieszczono na terenie Green Parku, w pobliżu Buckhingam Palace.
Według prognoz, dziecko miało przyjść na świat w połowie lipca, chociaż oficjalnie nigdy nie zostało to potwierdzone. Ostatecznie Kate urodziła dopiero w poniedziałek. Przed 6 rano została przewieziona do szpitala, z oddalonego o kilka minut pałacu w Kensington, a rozwiązanie nastąpiło o 16.24, przy czym informację do publicznej wiadomości podano cztery godziny później.
I zaczęło się. Toasty, strzelające korki szampanów, narodowe flagi. To wydarzenie poruszyło nie tylko Brytyjczyków, wiadomość lotem błyskawicy rozeszła się po całym świecie, co skrzętnie pokazują tutejsze stacje telewizyjne.
Może kiedyś miało to sens...
- Super, bardzo się cieszę. To wielkie wydarzenie, porównywalne z ubiegłorocznym jubileuszem 60-lecia wstąpienia na tron Elżbiety II. Jestem tylko ciekawa, czy Kate udźwignie ciężar bycia wzorową matką, co nie zawsze udawało się księżnej Dianie - zastanawia się mieszkająca od czterech lat w Londynie Sylwia Skrobecka.
Jednak nie wszyscy są pod wrażeniem narodzin królewskiego sukcesora. - Nie interesuje mnie to całe zamieszanie. Moim zmartwieniem jest, jak zapewnić byt rodzinie, tym bardziej, że niedawno straciłem pracę - mówi robotnik budowlany Derek Willis. Jak ocenia brytyjską monarchię? - Nijak. Może kiedyś miało to sens, ale obecnie jej utrzymywanie, na co idą grube miliony, mija się z celem. Te pieniądze powinny zostać przeznaczone na bardziej konkretne sprawy - uważa Willis.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki