Spłonęło jej mieszkanie. Posłanka PO Marzena Okła-Drewnowicz zabrała głos
Przeżyła koszmar. Kiedy była w Warszawie na marszu pamięci dla Pawła Adamowicza, zadzwonił telefon. Płonął jej dom i nie mogła skontaktować się z synem. Na szczęście nikt nie ucierpiał, a dziś posłanka Marzena Okła-Drewnowicz mówi, że to, co się stało, "oczyściło jej życie".
Informacja o pożarze, do którego doszło 14 stycznia, obiegła media. Sama Marzena Okła-Drewnowicz nie chciała jednak odnosić się do sprawy. "W obliczu osobistej tragedii, jaka spotkała mnie i moją rodzinę, bardzo proszę media - w tym przypadku TVP Kielce - o nienachodzenie mnie w resztkach mojego spalonego domu. Wszystkim bardzo dziękuje za wsparcie" - napisała na Twitterze. Ostatecznie zdecydowała się na komentarz.
- Mieszkanie było zalane, śmierdzące, całe czarne. Pokój syna, który znajdował się na drugim poziomie, na poddaszu, spłonął doszczętnie. Tam nie ma kompletnie nic. Przez to pierwszy poziom nie ma sufitu, bo jest przepalony. Nie ma dachu. Najbardziej ucierpiał mój syn, bo on stracił wszystko, wszystkie pamiątki. W tym roku zdaje maturę, wszystkie testy, zeszyty spłonęły - opowiada w rozmowie z portalem natemat.pl.
Podkreśla jednak, że dziś jest silna jak nigdy. - Nagle zobaczyłam jak wielu mam przyjaciół - zaznacza. Nie tylko otrzymała mnóstwo wsparcia w postaci wiadomości, ale na miejsce pożaru przyjechali ludzie i pomagali bezinteresownie.
"Pożar oczyścił moje życie"
- Nagle ktoś się pojawił z busem i robotnikami i wynosili resztki moich rzeczy ze spalonego mieszkania. Koledzy mojego syna przekopywali zgliszcza. Założyli rękawiczki i przekładali gruz po gruzie. Mikołaj miał niedawno 18. urodziny. Dostał pieniądze, których nie zdążył wpłacić na konto. Część schował do puszki. Nagle ktoś krzyczy: "Proszę pani, my już znaleźliśmy 600 zł!. "Znaleźli dokładnie 980 zł - wspomina posłanka.
Wiele osób oferowało jej zbiórki pieniędzy, ona jednak odmawiała. Tłumaczyła, że źle by się z tym czuła. - Ja niczego nie potrzebuję. Mam rodzinę, wszyscy żyją, to jest najważniejsze - tłumaczy. Posłanka za to apelowała, by zasilać ostatnią puszkę Pawła Adamowicza dla WOŚP.
W momencie wybuchu pożaru była w Warszawie na marszu pamięci dla prezydenta Gdańska. - Dostałam telefon. Była godzina 19.15. Dzwoniłam do syna, który zawsze odbiera telefon, a teraz nie odbierał. To był najgorszy koszmar. Na szczęście, nie było go wtedy w domu - mówi Okła-Drewnowicz. I jednocześnie dodaje: - Ten pożar oczyścił moje życie. Pokazał mi, że najważniejsza jest rodzina.
Źródło: natemat.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl