Spacey oskarżony o molestowanie. Karolina Korwin-Piotrowska: Ach, Kevin…
Kiedy zaczęła się akcja #metoo, niemal od razu pojawiły się głosy, że czas teraz poruszyć inne tabu: pedofilię w Hollywood. To, co zamiatano pod dywan bardzo długo, udając, że nie ma sprawy, a ofiary żyją do dziś. Czyżby dzisiaj zaczął się kolejny rozdział w oczyszczaniu atmosfery w fabryce snów?
Kevin Spacey jest gejem. Kogoś to dziwi? Plotkowano o tym od zawsze, w prasie, wcale nie tej brukowej, były artykuły mówiące o tej "tajemnicy". Pisał o tym "Esquire". Po tym artykule z 1997 roku agencja aktora, William Morris, narobiła rabanu, wielu jej klientów nie dawało potem długo wywiadów do Esquire. Taka kara za napisanie czegoś, o czymś mówiło wielu.
Andy Cohen, dziennikarz, w swej książce wydanej w 2014 roku pisał min.: "W 2013 roku spotkałem Kevina podczas jednego z meczów US Open. Miał na sobie pełen makijaż, a towarzyszyło mu trzech młodych mężczyzn, których orientacja nie wzbudzała żadnych wątpliwości. Wciąż wzdrygam się z niesmakiem, kiedy przypominam sobie, jak w jednym z wywiadów opowiadał o swojej miłości do jakiejś kobiety... Niech pan nie udaje, panie Spacey!". Jakoś to wielu umknęło, bo skupiono się głownie na tym, że Travolta miał jakoby ukrywać swe homoseksualne skłonności. Spacey nie był na pierwszej linii medialnego frontu, poza tym grał w hitowym serialu "House of Cards". Wszyscy go kochali.
Dzisiaj mleko się wylało. Spacey powiedział głośno to, o czym i tak latami plotkowano. Z jednej strony to według mnie odwaga - mówienie o swej orientacji to indywidualna sprawa każdego człowieka, jeśli ktoś się na to decyduje, w dzisiejszych tylko z pozoru tolerancyjnych, a tak naprawdę zakłamanych czasach, jest moim zdaniem odważny.
Z drugiej... okoliczności tego coming outu są najgorsze z możliwych, bo pojawia się on po oskarżeniach o molestowanie seksualne nieletniego. Typowa "ucieczka do przodu", bo zrobiło się nagle zbyt gęsto i nie było sensu dłużej udawać. A trzeba ratować to, co jeszcze uratować się da. Anthony Rapp, aktor, po latach wyznał, że jako dziecko był molestowany przez Spaceya, miał mieć wtedy 14 lat, był rok 1986. Obaj grali w sztuce na Broadwayu i po jednej z imprez miało dojść do molestowania. Rapp mówi o tym teraz. Po tylu latach.
Molestowane w Hollywood dzieciaki
Pojawiają się więc w mediach oskarżenia o pedofilię i po raz kolejny homoseksualizm łączony jest z właśnie z pedofilią. Woda wymarzona na młyn wszelkiej maści homofobów. Może okazać się jednak, że jeden z bardziej znanych aktorów miał/ma skłonności pedofilskie, co właśnie teraz, w tajemniczych i brutalnych okolicznościach, wyszło po latach. Po sukcesie medialnym i społecznym wielkiej akcji #metoo, pisano otwarcie: ok, kobiety powiedziały odważnie, bez wstydu, co im robiono, teraz czas na molestowane w Hollywood dzieciaki. Niech one powiedzą głośno, co im zrobiono i wskażą, kto im to zrobił, kiedy i w jakich okolicznościach. Pisano wręcz o ukrywanej przez dziesięciolecia "mafii pedofilskiej".
Historia molestowanych chłopaków Coreya Haima i Coreya Feldmana, gwiazd filmów i seriali dziecięcych lat 80, którzy po latach ujawnili, że byli "przekazywani z rak do rąk", nagle znowu wróciła do mediów. Kiedy już jako dorośli ludzie mówili, co im zrobiono, gdy byli dziećmi, nikt ich nie chciał słuchać. Feldman napisał też autobiografię, w której napisał, że Haim jako dziecko był gwałcony regularnie przez hollywoodzkich bossów i potem, nie mogąc poradzić sobie z traumą, wpadł w uzależnienie od narkotyków i leków, w wyniku czego zmarł.
Corey Feldman, otwarcie mówiący o tym, że był wykorzystywany seksualnie w Hollywood będąc dziecięcą gwiazdą kina i telewizji, w 2016 roku udzielił głośnego wywiadu branżowemu magazynowi "The Hollywood Reporter", w którym przekonywał, że w Hollywood działa pedofilska sieć, której członkowie wybierają sobie ofiary na imprezach i potem wymieniają się nimi. Teraz pewnie wszyscy wrócą do tego tekstu. Tak jak i do sprawy Polańskiego albo Charlie Chaplina, ikony kina, który gustował w seksownych nastolatkach do końca swego długiego życia.
Nadchodzi więc, wraz z dzisiejszym oświadczeniem Spaceya, czas oczekiwanego oczyszczenia, ale i medialnego wydawania wyroków. Tak to jest z historiami, które odkładały się mozolnie pod dywanem latami i udawano, że ich nie ma, wszystko w imię źle pojętego spokoju i zmowy milczenia. Hipokryzja Hollywood pokazała znowu swoją twarz. Bo "wszyscy i tak wiedzieli". Historia ta ma zaledwie kilkanaście godzin, a już medialny świat rozgrzewa do czerwoności. Media na niej zarobią, to pewne, ofiar też pewnie będzie więcej.
Mechanizm przećwiczony przy #metoo zadziała znowu - dorośli dzisiaj ludzie, a kiedyś molestowane dzieciaki, pozbędą się wstydu i powiedzą głośno, jak było. Czekają nas dramatyczne wyznania. Coś mi mówi, że rozsypie się worek ze znanymi z pierwszych stron gazet i czołówek filmów nazwiskami.
Na razie nie ma co wydawać wyroków, bo przypominam: nie pada, póki co, w medialnym przekazie, słowo "gwałt". Albo go nie było, albo PR Spaceya już działa. Tego jeszcze nie wiemy. Jednak samo to, że aktor chciał zmolestować dzieciaka, po pijaku czy nie - to nie ma znaczenia, jest zwyczajnie ohydne i nie powinno być akceptowane. I nic tego nie zmieni. Nawet sympatia do niego jako aktora. Jako człowiek strasznie zawiódł. Przykre.
Demokraci zaś mają kiepski czas w Stanach. Najpierw seksualny wyzyskiwacz Weinstein, teraz on. Obaj aktywnie wspierali Demokratów. Trump nie mógł chcieć lepiej. Ale to już inna historia.
Karolina Korwin-Piotrowska dla WP Opinii