PolskaSowieci i Niemcy rozerwali Polskę na pół

Sowieci i Niemcy rozerwali Polskę na pół

Najazd ZSRR na Polskę był szokiem, zarówno dla dowództwa jak i dla społeczeństwa. Pierwsze wieści jakie dotarły do naczelnego wodza wzbudziły niedowierzanie i popłoch. Nawet zawsze opanowany i spokojny marszałek Rydz-Śmigły był zaskoczony. Polska w ogóle nie była przygotowana na radziecki atak.

Sowieci i Niemcy rozerwali Polskę na pół
Źródło zdjęć: © PAP/ITAR-TASS | N. Lidov

17.09.2009 | aktual.: 17.09.2009 12:23

W nocy z soboty na niedzielę, 16 na 17 września do naczelnego dowództwa zgromadzonego w Kołomyi zaczęły spływać niepokojące informacje od służb wywiadowczych Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). Meldunki mówiły o złowrogich znakach. Tuż za granicą słychać było ryk silników, rżenie koni i gdzieniegdzie strzały. O 4:45 do naczelnego dowództwa dotarł pierwszy meldunek: „O godzinie 3:00 w rejonie Podwołoczysk, Dziewicza, Trybuchowiec, Husiatyna i Załucza jakieś nierozpoznane z powodu ciemności oddziały usiłują przekroczyć granicę sowiecką do Polski i w obecnej chwili trwa walka z oddziałami KOP. Z chwilą rozpoznania oddziałów zamelduję” – donosił mjr Bieńkowski z Czortkowa. 10 minut później wiedziano już kto forsuje wschodnią granicę Rzeczypospolitej. Nie było wątpliwości.

Dyplomaci w nocy nie śpią

O 2 nad ranem w Moskwie Stalin w obecności Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych Mołotwa i ludowego komisarza obrony ZSRR Woroszyłowa przyjął ambasadora Niemiec w Moskwie hr. Friedrich-Wernera von Schulenburga. Zapowiedział, że wojska sowieckie o 6 rano najadą na Polskę. Przedstawił również treść oświadczenia, jakie zamierzał przekazać ambasadorowi polskiemu w Moskwie. Reprezentat rządu Hitlera uznał kilka fragmentów za niemożliwe do przyjęcia dla Niemiec. Jak to ujął Schulenburg „Stalin z największą gotowością zmienił tekst tak, że obecnie wydaje się zadawalający z naszego punktu widzenia”.

W Kraju Rad już kilka dni przed 17 września zaczęła się nagonka propagandowa na Polskę – na politykę narodowościową Rzeczypospolitej, na naruszenia przestrzeni powietrznej ZSRR przez polskie lotnictwo itp. Moskwa blefowała jeszcze, że może udzielić Polsce pomocy militarnej w postaci sprzętu wojskowego. Ambasador Grzybowski nie dał jednak wiary deklaracjom Sowietów. Miał rację. Telefon do ambasady polskiej zadzwonił kwadrans po drugiej w nocy 17 września. Zastępca Mołotowa, Władimir Potemkin oświadczył, że ma coś ważnego do zakomunikowania polskiemu ambasadorowi. Ten zgodził się przyjechać do ministerstwa, postawił w stan gotowości personel ambasady. Spodziewał się wypowiedzenia traktu o nieagresji, jaki ZSRR podpisał z Polską w 1932 roku. „To co mię oczekiwało, było o wiele gorsze” – napisał później Grzybowski w swoich notatkach.

Potemkin przedstawił polskiemu ambasadorowi notę, w której mowa była o bankructwie państwa polskiego, upadku Polski, braku oznak życia polskiego rządu. Ta faktyczna „śmierć Rzeczypospolitej” miała oznaczać utratę mocy umów i traktatów zawartych przez Polskę i ZSRR. Rząd sowiecki w obawie przed zagrożeniem niemieckim, chcąc ratować „braci krwi”: Ukraińców i Białorusinów, – deklarował zastępca Mołotowa – „polecił dowództwu Armii Czerwonej, by nakazała wojsku przekroczyć granicę i wziąć pod swoją opiekę życie i dobra ludności zachodniej Ukrainy i Białorusi. Jednocześnie rząd sowiecki zamierza uczynić wszelkie wysiłki, aby uwolnić naród polski od nieszczęśliwej wojny, w którą wepchnęli go szaleńczy przywódcy i pozwolić mu na spokojne życie”.

Grzybowski w elokwentny sposób odmówił przyjęcia noty i przekazania jej polskiemu rządowi. - Państwo polskie istnieje dopóki walczy ostatni polski żołnierz – miał powiedzieć. Przypomniał Potemkinowi, że Napoleon był kiedyś w Moskwie, to jednak dopóki walczyła armia Kutuzowa, nikt nie uznał Rosji za nieistniejącą.

Zbity z tropu zastępca szefa radzieckiej dyplomacji począł mówić, że „dokument tak wielkiej wagi” Grzybowski przyjąć powinien, inaczej odpowie za to przed trybunałem historii. Grzybowski powiedział wtedy: „gdybym zgodził się zakomunikować treść tej noty mojemu rządowi, byłoby to dowodem, że nie mam szacunku dla mego rządu, ale byłoby to również dowodem, że straciłem szacunek dla rządu sowieckiego”, wszakże nawet najczarniejsze scenariusze wojskowe nie zwalniają z przestrzegania umów międzynarodowych. Potemkin zostawił Grzybowskiego, mówiąc, że w takim razie musi sprawy przedyskutować z rządem. Polski ambasador czekał na rosyjskiego wicekomisarza pół godziny. Ten zadeklarował, że władze radzieckie decyzji raz podjętej już nie zmienią. Grzybowski zachował twarz i zimne nerwy. Do ambasady wrócił jednak blady i zdruzgotany. O 5 nad ranem wysłał telegram do polskiego rządu. Beck dostał go przed południem. Wojska radzieckie od kilku godzin maszerowały już w głąb Polski, tzn. zdaniem Kremla – na tereny zachodniej
Białorusi i Ukrainy.

Sowieci nie chcieli wypuścić personelu polskiej ambasady. Przez trzy tygodnie próbowały zatrzymać, a nawet aresztować dyplomatów „upadłego państwa”, którzy z tej racji – zdaniem Kremla – mieli stracić immunitet dyplomatyczny. Życie z rąk radzieckich oprawców w tym czasie stracił polski konsul z Kijowa. Pracowników polskiej ambasady w Moskwie uratował ambasador... hitlerowskich Niemiec hr. Schulenburg, który pełnił funkcję dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie. Wymógł on na włodarzach Kremla nietykalność personelu polskiej placówki. Po wielu przejściach polscy dyplomaci wraz z rodzinami opuścili Moskwę i udali się do Finlandii, a stamtąd do Francji.

Dziwna wojna na Wschodzie

W niedzielny poranek 17 września 1939 roku wschodnią granicę Rzeczypospolitej, liczącą przeszło 1400 km długości, przekroczyły tysiące radzieckich żołnierzy. W sumie w uderzeniu na "burżuazyjną, upadającą" Polskę wzięło udział 500-600 tysięcy żołnierzy radzieckich, uzbrojonych dodatkowo w 4 tysiące czołgów i pokaźną liczbę samolotów. W czasie gdy przeważająca część sił polskich walczyła z najeźdźcą z Zachodu, na Wschodnich rubieżach stacjonowały jedynie wojska Korpusu Ochrony Pogranicza, prawie bez artylerii. Znaczną część sprzętu przetransportowano bowiem na front zachodni. Według różnych szacunków, na wschodniej granicy zgromadzonych było od 100-300 tysięcy żołnierzy polskich. Mimo złowrogiego znaku jakim było podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow polskie władze łudziły się, że ZSRR nie zaatakuje tak prędko. Przewidywano, że atak może nastąpić w ostatniej fazie wojny z Niemcami, gdy Polska będzie zdecydowanie przegrywać. 17 września wciąż liczono, że pomoc Francuzów i Brytyjczyków na Zachodzie może przeważyć
losy wojny na naszą korzyść. Kreml, widać jednak, już wiedział o tym, o czym nie wiedział polski rząd – że Londyn i Paryż uzgodniły, że nie będzie zdecydowanych działań przeciw Niemcom z ich strony. Polska w ogóle nie była gotowa do walki na dwa fronty, zwłaszcza z tak potężnymi wrogami. W polskim sztabie naiwnie sądzono, że koncentracja radzieckich wojsk na granicy z Rzeczpospolitą to przygotowanie na możliwy atak niemiecki na ZSRR.

Te błędne przesłanki sprawiły, że polskie dowództwo było zaskoczone napaścią radziecką. Władze, przebywające w tym czasie w Kołomyi – w ówczesnej południowo-wschodniej Polsce, znalazły się w bardzo niebezpiecznej sytuacji. Od wojsk radzieckich polskie władze państwowe i wojskowe oddzielone były pasem kilkudziesięciu kilometrów, na którym stacjonowały jedynie słabo uzbrojone i nieliczne wojska Korpusu Ochrony Pogranicza.

Liczne, choć nie najlepiej zaopatrzone, wojska radzieckie nie wszędzie jednak atakowały Polaków. Co i rusz dowódcy polscy meldowali, że oddziały Armii Czerwonej strzelają tylko, gdy natrafią na opór Polaków. We wsiach czerwonoarmiści deklarowali pomoc i obronę ludności. To pogłębiało dezorientację wśród mieszkańców Kresów i polskich władz. Naczelny dowódca marszałek Rydz-Śmigły nakazał nie walczyć z wojskami radzieckimi, chyba że same zaatakują. Polskie oddziały miały się kierować ku Rumunii i Węgrom. „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów". Tam miano zorganizować polskie siły zbrojne zagranicą. Dowódca armii „Warszawa” gen. Juliusz Rómmel, wychowanek jeszcze carskich szkół wojskowych, nie znając prawdopodobnie dyrektywy naczelnego wodza kazał w ogóle nie stawiać oporu sowietom. Spodziewał się bowiem, że przychodzą one Polakom z odsieczą.

Tymczasem „za plecami” polskich wojsk granicznych działały jednostki radzieckich służb specjalnych (m.in. Specnazu), które zaczęły przejmować kontrolę nad jednostkami administracji w mniejszych miastach, mordując przy tym urzędników i lokalnych działaczy. Z radzieckich samolotów zrzucano zaś ulotki nawołujące quasi-polszczyzną do przyłączenia się do wyzwoleńczej Armii Czerwonej: „Rzołnierze Armii Polskiej! Pańsko-burżuazyjny Rząd Polski, wciągnąwszy Was w awantury styczną wojnę, pozornie przewaliło się.[…]W te ciężkie dni dla Was potężny Związek Radziecki wyciąga Wam ręce braterskiej pomocy. Nie przeciwcie się Robotnicz-Chłopskiej Armii Czerwonej […] Rzucajcie broń. Przechodźcie na stronę Armii Czerwonej. Wam zabezpieczona swoboda i szczęśliwe życie”(zachowano ortografię oryginału).

Gniazda oporu

Polskie wojsko choć słabe stawiło jednak czoła najeźdźcy ze wschodu. Na poważny opór Sowieci natrafili na Polesiu i Wołyniu. Słabsze w tym miejscu były siły radzieckie. Polskie oddziały KOP-u dysponowały tu lepszym uzbrojeniem niż na odcinku południowym frontu, np. pancernym pociągiem „Pierwszy Marszałek” (lub też „Bartosz Głowacki”). Uzbrojony po zęby pociąg stanowił poważną siłę ognia. Strącił kilka samolotów Armii Czerwonej jeżdżąc między oddziałami piechoty na froncie wschodnim. Uszkodzony po pięciu dniach walk został unieruchomiony. Dowódca kazał zniszczyć sprzęt wojskowy, w tym ponad dwadzieścia CKM-ów, 4 działka przeciwlotnicze.

Sam dowódca jednostki na czele kilkudziesięciu żołnierzy przebił się do walczących oddziałów najpierw gen. Rückemanna a potem gen. Kleeberga. Wojska te zaczęły już odwrót w kierunku broniącej się ciągle Warszawy, natrafiając gdzieniegdzie na opór grup dywersantów, które na tyłach organizowały antypolski opór. Dzięki zwycięskiej bitwie pod Szackiem, w której wojskom Rückemanna udało się pokonać znaczne siły radzieckie, udało im się przejść Bug. 1 października po kilkakrotnych atakach Armii Czerwonej żołnierze na rozkaz dowódcy rozproszyli się po okolicznych lasach. Części z nich udało się przebić na północ do aktywnych wciąż oddziałów Samodzielnej Grupy Operacyjnej gen. Kleeberga, która starała się przebić z odsieczą do Warszawy. Wojska te skapitulowały dopiero 6 października pod Kockiem, przed najeźdźcą z Zachodu. Walczyły najpierw z Armią Czerwoną a potem z wojskami Rzeszy. Warszawa upadła pierwsza.

Obrona Grodna

Jedynym polskim miastem, które broniło się przeciw napaści Armii Czerwonej było kresowe Grodno. Było to średniej wielkości miasto, zamieszkiwane przez niemal 60-tysięczną mieszankę Polaków, Żydów, Litwinów i Białorusinów. Dzień po napaści, władze Grodna opuściły miasto i rozpoczęły pochód w kierunku granicy litewskiej oddalonej o 20-30 kilometrów. Na miejscu pozostał wiceprezydent Roman Sawicki. On wsławił się podczas bohaterskich walk o obronę miasta. Słabe wojska, które stacjonowały w tym czasie w Grodnie wzmocnione zostały siłami uczniów tamtejszych szkół średnich.

Młodzi uczniowie gimnazjów, szkoły ogrodniczej, harcerze i członkowie Związku Młodej Polski zostali zorganizowani w dwa bataliony. Wojska radzieckie rozpoczęły oblężenie miasta 20 września. W tym samym czasie do miasta dotarły jednak posiłki polskie ze wszystkich okolicznych ośrodków – z batalionu Troki, Dzisna czy z Lidy. Pierwszy atak sowieckich czołgów, które wtargnęły do Grodna udało się powstrzymać dzięki butelkom z benzyną. Przygotowani na tę okoliczność uczniowie szkół wiedzieli jak rzucać, by unieruchomić radzieckie czołgi. Czołgi wtargnęły do centrum miasta budząc popłoch ludności. Prowizoryczna i skuteczna broń w rękach młodych żołnierzy zatrzymała radziecką stal. W mieście rozpętało się jednak również powstanie komunistycznej bojówki, złożonej – według różnych świadectw – głównie z miejscowej ludności pochodzenia żydowskiego. Ostrzeliwali oni obrońców miasta z wieżyczek i strychów. Szybko powstrzymano działanie tej Piątek kolumny, choć niedobitki działały aż do końca obrony miasta. Sowieci
próbowali sforsować Niemen. Udało się jednak dopiero po dwudziestu kilku godzinach po krwawych walkach, w których zginęło kilkuset żołnierzy Armii Czerwonej.

Sowieci radzieccy byli oburzeni polskim oporem. Postanowili pokazać „polskim panom”, że nie warto sprzeciwiać się armii Związku Radzieckiego. Jeszcze w czasie walk o miasto do przodu czołgu przywiązali rannego polskiego chłopca. Miał nim być trzynastoletni ochotnik Tadeusz Jasiński. Tak „osłonięty” czołg prowadził kolumnę maszyn na miasto. Dwóm kobietom udało się odwiązać rannego chłopaka i przenieść go do szpitala.

Po zajęciu Grodna było jednak znacznie gorzej. Sowieci rozpętali falę terroru. Na „Psiej Górce” rozstrzelali grupę uczniów, która po zakończonych walkach próbowała wymknąć się poza granice miasta. Okupanci zabronili grzebania ich ciał przez trzy dni. Przez kilka dni rewidowano niemal wszystkich pojawiających się na ulicach miasta. Gdy przy przeszukiwanym znaleziono choćby scyzoryk, czekała go śmierć. Na jednym z centralnych placów miasta miał leżeć stos ciał pomordowanych w ten sposób ludzi. Do masowych mordów dochodziło również w innych miejscach frontu, nie wspominając o losie, który Sowieci gotowali polskim oficerom w Katyniu i Charkowie.

Zderzenie najeźdźców i krojenie tortu

Dzień po kapitulacji Grodna, 22 września w Brześciu kombrig Siemion Kriwoszein i niemiecki generał Heinz Guderian wspólnie odebrali defiladę oddziałów pancernych niemieckich i radzieckich. Dwaj drapieżnicy dzielili się zgodnie ofiarą. Niemcy zajęli więcej terenów niż przewidywało porozumienie między Moskwą i Berlinem i dopiero bezpośrednie rozkazy Hitlera wycofały wojska niemieckie na zachód– m.in. ze zdobytego przez nich Brześcia. Między Moskwą i Berlinem trwały targi jak dokładnie pokroić „polski tort”. Hitler poszedł na rękę Stalinowi i oddał Rosjanom Lwów, który bronił się do tej pory bohatersko pod dowództwem gen. Sosnkowskiego. Stalin był gotów za to oddać Suwałki. Ribbentrop poprosił jednak również o Augustów i Puszczę Augustowską, ze względu na tereny łowieckie. 27 września do Moskwy przybył minister spraw zagranicznych Rzeszy, ten który miesiąc wcześniej podpisał w tym samym mieście traktat o nieagresji między Rzeszą i ZSRR.

Po trzech dniach intensywnych negocjacji 29 września o 5 nad ranem popisano trzy dalsze protokoły. Jeden z nich mówił m.in. o współpracy w zwalczaniu „polskiej agitacji, która będzie dotyczyła terytoriów drugiej strony”, czyli potencjalnego polskiego ruchu oporu. Okupanci, którzy podzielili się ofiarą, zobowiązywali się, że będą wspólnie tępić polskie podziemie. Stalin przekonał też Niemców, żeby na terytorium dawnej Polski nie tworzyć żadnego kadłubowego państwa. Miał wobec tych terenów inne plany. Aby je zrealizować trzeba jednak było zgnieść serce i umysł społeczeństwa – inteligencję.

Test dłoni

Po zakończeniu działań zbrojnych sowieci poszukiwali polskich oficerów, zawodowych i rezerwowych. Wszyscy żołnierze byli przesłuchiwani, szeregowców wypuszczano do domów po kilku dniach. Tym jednak, którzy skrywali oficera lub pomagali mu, groziła kara śmierci. Jednym z testów, jakie NKWD przeprowadzało, by wychwycić ukrywających się wojskowych wyższego stopnia, był „test rąk”. Po serii standardowych pytań, jakie zadawano żołnierzom, w ostatniej fazie kazano pokazać dłonie. Zadbane dłonie równały się śmierci na miejscu lub w Katyniu, Ostaszkowie, czy Miednoje.

Jeden z oficerów polskiej armii, por. Aleksander Blum, który w październiku 1939 starał się przedrzeć do Wilna został zatrzymany razem z dwoma swoimi żołnierzami w Brześciu. Wywieziono ich na wschód i tam miał się odbyć ich „sąd ostateczny”. Od ludności kresów dowiedzieli się już wcześniej, że sowieci brutalnie traktują oficerów i wysyłają w głąb Rosji.

Przygotowany na tę okoliczność por. Blum zmienił ubranie na mundur szeregowca, wymyślił spójną historię swojej walki jako szeregowego bombardiera. Pytanie o ręce zaskoczyło go jednak zupełnie. Słysząc jak pytają innych żołnierzy, próbował zabrudzić dłonie smarem i piachem. Na darmo jednak. Jego spójna opowieść przekonała śledczych z NKWD.

Wszystko mogły wydać dłonie, uratował go jednak fakt, że w zamieszaniu szef trybunału NKWD zapomniał powiedzieć Blumowi, by ten pokazał ręce. Młody oficer nie trafił do Katynia. Wielu jednak miało mniej szczęścia. Według śledztwa IPN, od śmierci przez rozstrzelanie zginęło tam nie mniej niż 21 768 Polaków, żołnierzy KOP, oficerów policji, a także oficerów rezerwy zmobilizowanych na czas wojny z Niemcami: urzędników, inżynierów, farmaceutów i innych osób z wyższym wykształceniem. Oni wszyscy trafili do obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, a stamtąd na miejsce kaźni – czasem tylko dlatego, że mieli białe, zadbane dłonie.

Paweł Orłowski, Wirtualna Polska

Przy pisaniu korzystałem z książek: „Obrona Polski 1939” Tadeusza Jarugi, Warszawa 1990; „Wojna polsko-sowiecka 1939” Ryszarda Szawłowskiego, Warszawa 1995, "Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku", Londyn 1986 oraz z Wikipedii.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
zsrrpolskaagresja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)