HistoriaSolahütte - ośrodek wypoczynkowy, w którym bawiła się załoga Auschwitz

Solahütte - ośrodek wypoczynkowy, w którym bawiła się załoga Auschwitz

• W Solahütte nieopodal KL Auschwitz-Birkenau utworzono dla obsługi obozu ośrodek wypoczynkowy
• Esesmani chętnie odwiedzali ośrodek nie tylko we własnym towarzystwie, ale również z rodzinami
• Sąsiedztwo potwornej zbrodni i wesołej sielanki tworzyło makabryczny paradoks

Solahütte - ośrodek wypoczynkowy, w którym bawiła się załoga Auschwitz
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

Z czarno-białych fotografii wyłania się obraz niebywałej sielanki. Wśród szerokich uśmiechów można dostrzec znajome twarze: wykonawcę nieludzkich eksperymentów Josefa Mengele, byłego komendanta KL Auschwitz Rudolfa Hössa, kierownika krematoriów Otto Molla czy komendanta Birkenau Josefa Kramera. Nie widać po nich, aby przejmowali się tym, co będą musieli robić, gdy już wrócą do swoich obowiązków.

Zdjęcia radosnych esesmanów pochodzą z albumu, który został odnaleziony przez amerykańskiego żołnierza w opuszczonym domu we Frankfurcie. W 2007 r. anonimowo przekazał swoje znalezisko do US Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie. Pierwotnym właścicielem albumu był prawdopodobnie adiutant komendanta Auschwitz, Karl Höcker. Ponad 30 z 116 fotografii zostało wykonanych w połowie 1944 r. w Solahütte (dosłownie: ''Chacie nad Sołą'') - ośrodku wypoczynkowym w Międzybrodziu Bialskim. To tu - zaledwie 32 km na południe od obozu - relaksowali się kaci i ich rodziny.

Wyjazdy integracyjne

Międzybrodzie, niewielka wieś położona nad rzeką Sołą, wzbudzała zainteresowanie Niemców ze względu na swoje walory krajobrazowe oraz świeże powietrze. Malownicza miejscowość - będąca częścią Beskidu Małego - wydała się wręcz idealna do utworzenia tu ośrodka wczasowego. Domy letniskowe dla esesmanów budowano nieopodal sztucznego zalewu na rzece. Już na przełomie lata i jesieni 1940 r. zaczęli zjeżdżać tam pierwsi urlopowicze. Pojawiali się zwykle w soboty, urządzając tzw. Kameradschafty, czyli imprezy integracyjne. Noce spędzali w pensjonacie ''Solle Tall'' (''Dolina Soły''). Obsługiwali ich niemieccy więźniowie - byli marynarze, którzy od czterech lat przebywali w obozie koncentracyjnym. Zostali zatrudnieni do prac w kuchni. Oprócz nich gości obsługiwało też kilku Polaków.

Jak zauważa historyk Piotr Setkiewicz z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, decyzja o utworzeniu ośrodka rekreacyjnego dla załogi obozowej mogła wynikać z prób ograniczenia przez Rudolfa Hössa kontaktów między Niemcami i miejscowymi. W czasie krótkich przepustek niektórzy esesmani nie mieli możliwości odwiedzenia mieszkających daleko rodzin, dlatego istniało ryzyko, że będą włóczyli się po gospodach w celu zabicia nudy. Do tego dochodziło pijaństwo części załogi, która urządzała głośne libacje alkoholowe w okolicznych karczmach. Utworzenie ośrodka wczasowego w bliskiej odległości od obozu nie pozwalało wprawdzie rozwiązać problemu ich uzależnienia, ale przynajmniej - w założeniu Hössa - mogli się oni upijać z dala od niewygodnych spojrzeń miejscowej ludności.

Piekło w raju dla nazistów

Zanim esesmani mogli cieszyć się w pełni urokami Solahütte, ośrodek funkcjonował na wzór obozu pracy. Do budowy przyszłej idylli nazistów zaangażowano kilkudziesięciu więźniów sprowadzonych z Auschwitz. Przydzielono ich do zewnętrznego Aussenkommanda.

Od lewej w pierwszym rzędzie: Karl Hoecker, Otto Moll, Rudolf Hoess, Richard Baer, Josef Karmer, Franz Hoessler i Josef Mengele w Solahütte, 1944 r. fot. PAP

Pierwszą grupę około 20 więźniów przywieziono do Międzybrodzia na przełomie października i listopada 1940 r. Zajmowali się rozładowywaniem materiałów budowlanych oraz przygotowywaniem piwniczek, w których miało zamieszkać kolejne komando. Kilka tygodni później utworzono stałą grupę więźniów złożoną z 40 osób. Nadzór nad nowym komandem nazwanym ''Porombka'' (od znajdującej się w pobliżu zapory wodnej Porąbka) przydzielono w lutym 1941 r. strażnikowi obozowemu Franzowi Hösslerowi.

Ze złożonych po wojnie relacji wynika, że praca w komandzie była nie mniej ciężka niż w Auschwitz. We znaki więźniom dawał się zarówno stromy i skalisty teren, jak i rygor narzucony przez esesmanów, którzy nieustannie ich popędzali i szczuli ich psami. Inżynier Józef Plaskura, więzień komanda na przełomie lat 1942-1943, wspominał: ''Praca w Międzybrodziu była bardzo ciężka, gdyż wszystkie materiały potrzebne do budowy nosili więźniowie 300 m w górę na plecach''. Dodawał jednak, że było tam bezpieczniej niż w Auschwitz. Inny więzień, Antoni Syjota, pisał, że teren budowy, na który trzeba było przenieść kamienie, znajdował się pół godziny drogi od kamieniołomu.

W podobnym tonie wypowiadał się znany przedwojenny bokser Tadeusz Pietrzykowski: ''Ja osobiście pracowałem w grupie więźniów, którzy wynosili na plecach 50-kilogramowe worki z cementem. Już ten fakt może dać wyobrażenie o ogromie wysiłku, […] uwzględniając nasze niedożywienie i w szybkim stopniu postępujące wyczerpanie''. Wspominał, że wielu więźniów zmarło z powodu wycieńczenia. Ponieważ tych, którzy stawali się już niezdolni do pracy, odsyłano do obozowego szpitala, Pietrzykowski upozorował wypadek, upuszczając na swoją nogę drewnianą belkę. Twierdził, że gdyby nie trafił z powrotem do Oświęcimia, to prawdopodobnie wykończyłby się przy budowie miejsca, które miało umilać życie esesmanom. Nie dziwi więc, że więźniowie komanda postrzegali Solahütte jako podobóz Auschwitz.

Zabawy do białego rana

Oficjalne otwarcie ośrodka wczasowego nastąpiło 21 kwietnia 1941 r., ale prace wykończeniowe prowadzono jeszcze do czerwca. Co jakiś czas dowożono ciężarówkami więźniów-fachowców, którzy doglądali instalacji elektrycznych oraz grupy, które miały pomagać przy obsłudze wczasowiczów. W ośrodku przebywało na stałe kilka więźniarek zajmujących się pracami w kuchni i sprzątaniem pokojów. Ich los był znacznie lżejszy niż komanda - nie sprawowano nad nimi praktycznie żadnego nadzoru. Ale oszczędzono im jedynie cierpienia fizycznego - wciąż pozostawał bowiem ból natury psychicznej, związany z dbaniem o komfort zbrodniarzy.

Męski i żeński personel Auschwitz podczas relaksu w Solahütte, 1944 r. fot. PAP

Z czasem Solahütte stało się popularnym kierunkiem urlopowym esesmanów. Z Auschwitz do ośrodka dowoziły ich specjalne autobusy. Zakładano, że w pensjonacie może jednocześnie przebywać ok. 30 wczasowiczów. Ponieważ liczba miejsc była zwykle mniejsza niż chętnych, to wydano zalecenie, aby osoby, które w ostatniej chwili rezygnują z wyjazdu, informowały o tym niezwłocznie komendantów. Na ogromną popularność ośrodka w Międzybrodziu wpłynął niewątpliwie fakt, że wiosną 1942 r. wypędzono z okolicy wielu mieszkańców, przekazując opuszczone przez nich siedziby volksdeutschom. W ten sposób stała się ona bardziej przyjazna dla Niemców. Zarządzono, by w tygodniu wypoczywali w Solahütte esesmani z batalionu wartowniczego, w weekendy zaś członkowie sztabu komendantury.

Czas w ośrodku upływał na wesołych tańcach i śpiewach, przy dźwiękach akordeonu. Załoga obozu ucztowała do białego rana w dużej sali balowej - jakby zapomniała, że nazajutrz znów będzie miała krew na rękach. Obok wysokich rangą esesmanów wypoczywały tam również kobiety z personelu pomocniczego SS-Helferinnenkorps. W pobliskiej kantynie wczasowicze mogli kupić różne drobiazgi. W okolicznych kniejach organizowano też lubiane wśród nazistowskich elit polowania. Niektórym zezwolono na przyjazd z rodzinami, stąd w Solahütte można było zobaczyć biegające beztrosko dzieci. Ci, którzy cenili sobie spokojniejsze formy rozrywki, spędzali urlop na opalaniu, spacerach oraz zbieraniu świeżych jagód. Była kucharka pensjonatu, Bronisława Kocemba, wspominała w 2006 r. w rozmowie z ''Dziennikiem Zachodnim'', że Rudolf Höss lubił szczególnie częste przechadzki po lesie.

Banalność zła

Kres tętniącego życiem ośrodka Solahütte nastał dopiero w styczniu 1945 r. Na krótko. Po wojnie obiekt przekształcono w dom wczasowy dla robotników z Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu. Pensjonat rozebrano w 2011 r., zostawiając jedynie leżącą u jego stóp drewnianą willę. Niektórzy sądzą, że to właśnie w niej odpoczywał Rudolf Höss.

Zaskakuje niezwykła swoboda, z jaką ludzie odpowiedzialni za Holokaust umieli pogodzić niepojęte okrucieństwo z szampańskim nastrojem, w który wpadali, przebywając w ośrodku. Oprawcy zdawali się przy tym nie brać pod uwagę szoku, jakiego mogli doznać nowi członkowie załogi, stykający się z obozowymi realiami po raz pierwszy.

Do takich wniosków skłania poniekąd relacja spisana przez wspomnianego wcześniej Józefa Plaskurę. Czytamy w niej, że pewnego dnia przydzielono nadzór nad komandem żołnierzowi Wehrmachtu, który został ranny podczas walk: ''Ponieważ przyszedł z frontu nie znał warunków panujących w obozie, traktował nas bardzo łagodnie - dzielił się z nami jedzeniem i papierosami. Gdyśmy mu powiedzieli o okropnościach jakie mają miejsce w Oświęcimiu - nie wierzył'' .

Zachowanie żołnierza nie podobało się pełniącemu służbę w Auschwitz Gerhardowi Palitzschowi, który odwiedzał ośrodek wraz z żoną. Pomimo próśb, by zaostrzył on rygor wobec więźniów, nie zmieniał swojej postawy. Słono zapłacił za tę niesubordynację - przełożeni postanowili nauczyć go ''obozowej dyscypliny''. ''Kiedy komando moje wróciło z Międzybrodzia do Oświęcimia - dowiedziałem się gdzie ów wehrmachtowiec mieszka i poszedłem tam. Żona jego powiedziała mi, że znajduje się w szpitalu dla obłąkanych. Przerzucono go bowiem z tamtej pracy wprost do Brzezinki, gdzie został zatrudniony przy gazowaniu i spalaniu na stosach. Okropności w które nie mógł uwierzyć zobaczył na własne oczy. Skutek - choroba psychiczna''- wspominał Plaskura.

Kobiety z SS-Helferinnenkorps - personelu pomocniczego - z oficerami SS, 1944 r. fot. PAP

Studiując podobne przypadki trudno oprzeć się wrażeniu, że czołowi esesmani, potrafiący normalnie funkcjonować pomimo czynnego udziału w zbrodniach na masową skalę, byli niezdolni do okazywania jakichkolwiek emocji. Tym bardziej przeraża fakt, że obozowa elita uwieczniona na fotograficznej kliszy w czasie pobytu w Solahütte, wydaje się mieć całkiem ludzkie oblicze.

Trafne są w tym kontekście spostrzeżenia kulturoznawcy Jennifer L. Geddes, która oceniła, że zdjęcia beztroskich strażników z Auschwitz, mocno kontrastujące z fotografiami przedstawiającymi ich ofiary, doskonale wpisują się w postawioną przez filozof Hannah Arendt tezę o ''banalności zła'': ''Ci, którzy czynią zło, zazwyczaj nie wyglądają jak potwory, szaleńcy czy sadyści. Zwykle wyglądają tak jak ty i ja, […] cieszą się z prostych przyjemności, uwzględniających doborowe towarzystwo, dobre jedzenie […] oraz świąteczne spotkania [...]''.

W tym właśnie tkwił cały tragizm tej sytuacji. Sprawcy zła - naziści traktujący swe zbrodnie jak zwykłą pracę - starali się najwyraźniej oddzielić życie prywatne od ''zawodowego''. W to, że piastowali ''normalne'' stanowiska, niektórzy z nich zdawali się wierzyć do samego końca.

Adam Gaafar dla Wirtualnej Polski

Podczas pisania korzystałem m.in. z następujących artykułów: ''Aussenkommando SS-Sola Hütte'' (''Zeszyty Oświęcimskie'', nr 25) Piotra Setkiewicza i ''Blueberries, Accordions, and Auschwitz. The evil of thoughtlessness'' Jennifer L. Geddes (''Culture'', 2008). Przytoczone w tekście fragmenty relacji świadków pochodzą z materiałów znajdujących się w zbiorach Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu - zachowano oryginalną pisownię.

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaAuschwitzRudolf Hoess
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)