Śnieg nie odkrył tajemnicy zaginięcia Mateuszka
Grupy poszukiwawcze spodziewały się, że gdy z leśnych zagajników rybnickiej dzielnicy Piaski zniknie śnieg, szybko odnajdą ciało zaginionego przed dwoma miesiącami 7-letniego Mateusza Domaradzkiego. Tymczasem jakichkolwiek śladów brak.
06.04.2006 | aktual.: 06.04.2006 08:41
Wczoraj na lotnisku w Gotartowicach wylądował policyjny helikopter Mi-2 z Łodzi, wyposażony m.in. w supernowoczesne kamery termowizyjne. - Może ten sprzęt pomoże w poszukiwaniach, możliwości penetrowania terenu z powietrza są bardzo duże - mówił nam tuż przed startem sierżant Marcin Kot z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, który na pokładzie helikoptera zajmuje się obsługą urządzenia.
Choć helikopter krążył nad miastem cały dzień, wczoraj nie natrafiono na żaden ślad chłopca. Grupy poszukiwawcze zapewniają, że nie ustaną w wysiłkach, by odnaleźć zaginionego.
Mieszkańcy dzielnicy Piaski w Rybniku coraz częściej mówią, że stróże prawa chyba zbyt pośpieszyli się z przedstawianiem zarzutów zabójstwa dwóm mężczyznom, którzy przyznali się do zgwałcenia i zakatowania 7-letniego Mateusza Domaradzkiego.
- Oni są trochę szurnięci, ale czy są zdolni do mordu? To kuzyni, chodzili do szkoły specjalnej, nie wierzę, że to oni - mówi nam jeden z mieszkańców ulicy Kosmonautów, pragnący zachować anonimowość.
- Coraz częściej ludzie mi mówią, że ci w areszcie kryją innych. Oni ciągle mieszają w zeznaniach, ja już sama słyszałam ze cztery wersje. Ostatnia, że tylko jeden z nich był pijany, mieli w rękach mojego synka i go wypuścili. Żył, i o własnych siłach miał odejść. Bóg jeden wie, kto to zrobił i tylko Bóg wie, gdzie jest mój syn - mówi Barbara Domaradzka, matka zaginionego Mateuszka Domaradzkiego.
Blisko miesiąc temu prokuratura poinformowała o zatrzymaniu dwóch młodych mężczyzn ze skłonnościami pedofilskimi: 21-letniego Łukasza N. i 25-letniego Tomasza Z. Są bezrobotnymi kawalerami. Zanim przedstawiono im zarzuty, siedzieli w aresztach do innych spraw. Młodszy trafił za kratki 17 lutego za zgwałcenie 12-letniej dziewczynki, starszego zamknięto 22 lutego w "podobnej sprawie pedofilskiej".
Mieli zeznać, że zgwałcili chłopca i go skatowali. Byli pijani. Porzucili na śniegu, ciało przykrywając gałązkami choinek.
- Skoro tak dużo pamiętają to dlaczego jakimś cudem wypadło im z pamięci miejsce porzucenia zwłok - zastanawia się Barbara Domaradzka.
W ostatnich tygodniach znów przystąpiono do bardzo intensywnych poszukiwań chłopaka. Wykorzystywano wszystkie możliwe zdobycze techniki m.in. kamery wziernikowe. Chłopca poszukiwały setki policjantów, strażaków, mieszkańców, płetwonurków przeczesali pobliskie akweny , pomagało kilkanaście psów tropiących. I choć śniegu już dawno nie ma, nikt nie natrafił choćby na ślad chłopca.
Przez długi czas w poszukiwania zaangażowani byli ludzie detektywa krzysztofa Rutkowskiego, który po ostatnich kłopotach z prawem, wycofał się z tej sprawy.
- Po ostatnich zarzutach prokuratorskich mam związane ręce. Gdyby nadal moi ludzie brali udział w akcji poszukiwawczej mogłyby się posypać kolejne oskarżenia - przyznaje detektyw. Co myśli o wersji podejrzanych? - To może być lipa. Mogło być, tak, że ktoś ich przymusił do takiego przedstawienia sprawy, albo przyznali się ze zwykłej głupoty, wiedząc, że sprawa jest medialna - zastanawia się detektyw Rutkowski.
Policjanci nie ustają w poszukiwaniach. Wczoraj do akcji ruszył policyjny helikopter Mi-2 z Łodzi. - Mamy specjalną kamerę termowizyjną, może w ten sposób się uda - mówi sierżant Marcin Kot z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, operator kamery.
Choć helikopter krążył kilka godzin nad wyznaczonym przez prokuratora terenem, nie wykryto nic podejrzanego.
W pierwszych dniach poszukiwań chłopca ekipy biorące udział w akcji brały pod uwagę rejon leśny położony w pobliżu tzw. depty, czyli niewielkiego wzniesienia w pobliżu torów kolejowych. To ulubione miejsce dzieci z pobliskiego osiedla, zimą zjeżdżają tam na sankach.
Sprawę prowadzi Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Prokuratorzy zapewniają, że nie doszło do przedwczesnego przedstawienia zarzutów podejrzanym. - Zebrany materiał dowodowy w dużej mierze uprawdopodobnił fakt, że popełnili zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem - wyjaśnia prokurator Michał Szułczyński.
Obaj przyznali się do winy, grozi im dożywocie. Jakimi dowodami prócz zeznań dysponuje prokuratura? Czy u zatrzymanych znaleziono jakiś przedmiot należący do chłopczyka?
- Na obecnym etapie postępowania nie możemy zdradzać takich szczegółów - wyjaśnia prokurator Szułczyński.
Fakt, że nie ma ciała, wcale nie oznacza, że nie ma zbrodni - przypominają prokuratorzy. W takich sytuacjach toczą się tzw. procesy poszlakowe.
- Sądy znają takie sprawy. Choćby słynne zabójstwo biznesmena z Rud sprzed dwóch lat- przypominają prokuratorzy.
Wówczas mimo tego, że nie znaleziono ciała znanego biznesmena Henryka M., zarzut zabójstwa przedstawiono jego żonie. Najprawdopodobniej ciało spaliła w kominku. Przyznała się do winy, ale jeszcze w areszcie popełniła samobójstwo.
Bez wiadomości
7-letni Mateuszek Domaradzki wyszedł z domu 6 lutego ok. godz. 14. Poszedł na sanki w rejon ulicy Za torem w Rybniku. Zaginiony chłopiec ma ok. 120 centymetrów wzrostu, jest szczupły. Włosy koloru ciemny blond, krótkie. Na czubku nosa posiada małą bliznę po zabiegu. Gdy wychodził z domu ubrany był w kurtkę jasnoniebieską, czarne ortalionowe spodnie, pomarańczową czapkę z granatowym paskiem oraz czarne wysokie kozaki. – Mam przeczucie, że za całą tą sprawą stoją jacyś inni ludzie. Dopóki nie ma ciała zawsze będę wierzyła, że Mateuszek żyje – mówi matka zaginionego Barbara Domaradzka. I nie traci nadziei...
Jacek Bombor