Smutny spektakl w Sejmie. Żenujące krzyki, przepychanki, bitwa Suskiego i Petru o mikrofon
Pamiętacie jak byliście w podstawówce albo gimnazjum i wyzywaliście się z kolegami? Rekonstrukcję takich pyskówek przeprowadzili w nocy posłowie obradujący nad ustawą o Sądzie Najwyższym. Posiedzenie Komisji sprawiedliwości i praw człowieka to z pewnością jeden ze smutniejszych epizodów polskiego parlamentaryzmu.
Od początku było wiadomo, że będzie nerwowo. Prawo i Sprawiedliwość chce przeprowadzić zmiany w Sądzie Najwyższym do końca tygodnia (bo później posłowie i senatorowie jadą na wakacje). Opozycja chce jak najbardziej opóźnić ten sejmowy walec. Nie udało się podczas pierwszego czytania, kiedy Marek Kuchciński doprowadził do odrzucenia wniosków wydłużających debatę. I tak trwała ona do końca dnia, ale Joachim Brudziński skończył ją, kiedy emocje były bliskie wrzenia.
Posłowie opozycji próbowali też opóźnić walec PiS, zgłaszają ok. 1300 poprawek. Podobny sposób obstrukcji zastosował niegdyś klub Janusza Palikota. Poprawki trafiły do komisji i oczywiste było, że zostaną one połączone w bloki i przegłosowane w kilku szybkich głosowaniach. Ale znowu udało im się opóźnić przyjęcie zmian w Sądzie Najwyższym, bo nie przekazali kopii cyfrowych zmian i pracownicy Kancelarii Sejmu musieli wprowadzić je wszystkie do systemu. Dlatego Komisja sprawiedliwości i praw człowieka mogła się zebrać dopiero późnym wieczorem.
Trudne począki
Od początku było mało elegancko, ale to stan, do którego posłowie zdążyli nas już przyzwyczaić. Mówienie podniesionym głosem, oskarżenia o wprowadzanie dyktatury lub Targowicę, personalne wycieczki i próby sprowokowania politycznego przeciwnika, to już norma. Do tego oczywiście chwytanie się wszelkich regulaminowych możliwości przez opozycję (by wydłużyć procedowanie) i rządzących (by te próby utrącić).
Jednak prawdziwy dramat zaczął się, kiedy po godzinie proceduralnych utarczek przystąpiono do opiniowania poprawek. Szybko padł wniosek, by zrobić to blokami, dzieląc poprawki według klubów. To pozwoliło klubowi PiS przyjąć ich zmiany, a resztę odrzucać po kilkaset na raz. Stanisław Piotrowicz przekonywał, że ma pełne prawo tak zrobić, opozycja krzyczała, że nie. Co kilka chwil grupa posłów podchodziła do stołu prezydialnego i próbowała krzykiem wymóc na pośle PiS zmianę procedowania.
Wojna o mikrofon
Próby merytorycznego podważenia sposobu prowadzenia obrad podjęła się Barbara Dolniak z Nowoczesnej. Ale przewodniczący z PiS kompletnie zignorował jej uwagi i próbował doprowadzić do kolejnych głosowań. Emocje były ogromne, choć to głosowanie z praktycznego punktu widzenia kompletnie bez znaczenia - ostateczną decyzję podejmuje i tak Sejm w III czytaniu.
Posłowie opozycji spróbowali więc zablokować głosowania, ale już nie za pomocą wybiegów prawnych, tylko po prostu fizycznie. Otoczyli posła Piotrowicza, doszło nawet do walki o jego mikrofon. Próbował go przejąć Ryszard Petru (chyba chcący odkupić grudniowy wyjazd), a bronił Marek Suski. Ani jeden, ani drugi nie są członkami komisji. Przyszli, żeby robić tam polityczny cyrk.
Parodia 16 grudnia
Wszystko to przypominało mniejszą, ale bardziej żenującą wersję zajść z 16 grudnia. Wówczas zablokowano fotel marszałka Sejmu, teraz ofiarą padł mikrofon. Posłowie, którzy chcieli pokazać swoim wyborcom jak bardzo walczą (o zmiany lub ich zatrzymanie, zależy od partii), chyba padli ofiarami tej strategii. Bo zamiast ostrej, ale merytorycznej walki, były dziecinada i cyrk.
I o to chodziło wielu posłom, którzy byli na sali noszącej imię Konstytucji 3-go Maja. Zaczęło się od typowych politycznych przytyków, ale skończyło się na wyzwiskach, jakie można usłyszeć podczas bijatyki pod budką z piwem. W niektórych momentach blisko było erupcji emocji. Ostatecznie do tego nie doszło, ale trudno uniknąć wrażenia, że rękoczyny w Sejmie są tylko kwestią czasu. I nie chodzi tylko o popchnięcie czy zaczepienie jednego posła przez drugiego, ale o regularną bitwę.