Śmierć za kromkę chleba
Dlaczego do jednego z najniebezpieczniejszych miejsc w polskich kopalniach wysłano 23 ludzi? – zastanawia się "Dziennik". Minister gospodarki Piotr Woźniak tłumaczył, że poszli po maszyny, które są "niezmiernie kosztowne i potrzebne gdzie indziej". W "Halembie" 15 z nich było pracownikami firmy zewnętrznej. Tacy wykonawcy często każą swoim ludziom igrać ze śmiercią za 700-800 zł pensji.
23.11.2006 | aktual.: 23.11.2006 12:58
Dla wartego 70 mln zł sprzętu zaryzykowano ludzkie życie. Jeden z górników miał zaledwie 20, inny 60 lat. Czy tacy ludzie powinni wykonywać taką trudną misję, 1000 metrów pod ziemią? – pyta "Dziennik".
Przewodniczący górniczej "Solidarności" Dominik Kolorz tłumaczył w czwartek, że pracownicy firm zewnętrznych to ludzie źle wyposażeni i słabo opłacani. Dodał, że niektórzy zjeżdżają na dół w trampkach i dżinsach.
Ratownik górniczy Kazimierz Grajcarem twierdzi, że po te maszyny powinni byli iść najlepsi i najbardziej doświadczeni ludzie. Nie wysłano ich, bo trzeba byłoby im zapłacić więcej, niż pracownikom firmy zewnętrznej.
Jeden z górników pracujących w "Halembie" opowiadał, że jego licznik wskazywał większe stężenie metanu, niż dopuszczalne normy, gdy wraz z kolegami został wysłany na dół. Wiedzieć o tym miał również zarząd. Szefowie kopalni twierdzą jednak, że poziom gazu mierzony był na bieżąco, a pomiary nie wykazały żadnych anomalii.
Zarząd kopalni, urzędnicy i właściciele firm prywatnych nie chcą brać odpowiedzialności za to, co się stało i mówią o "złośliwości kopalni" i "działaniu natury". Ta sprawa pokazuje, jak tanie jest ludzkie życie. Górnicy nie giną, bo w kopalniach najważniejsze są pieniądze, sprzedaż i wydobycie. Ludzkiego życia nie ma na tej liście – pisze "Dziennik".