PolitykaŚmierć po COVID-19. Psychoterapeuta o tym, jak radzimy sobie po traumie

Śmierć po COVID-19. Psychoterapeuta o tym, jak radzimy sobie po traumie

- Są przypadki, że człowiek nie potrafi się pozbierać. Jest załamany, czasem sam chce odebrać sobie życie. Śmierci bliskich na COVID-19 mogą być szczególnie traumatyzujące. Bo są bez pożegnania - mówi Wirtualnej Polsce Maciej Roszkowski, psychoterapeuta, popularyzator wiedzy na temat COVID-19 i współorganizator akcji "Dzień covidowej żałoby narodowej".

Maciej Roszkowski, psychoterapeuta, mówi o żałobie po COVID-19
Maciej Roszkowski, psychoterapeuta, mówi o żałobie po COVID-19
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Archiwum prywatne
Michał Wróblewski

Michał Wróblewski, WP: Jak radzimy sobie z utratą bliskich? Czy w ogóle sobie radzimy?

Maciej Roszkowski, psychoterapeuta, popularyzator wiedzy na temat COVID-19: Do mnie trafiają osoby, które mają problem z przeżywaniem żałoby po COVID-19. Nie dopuszczają do siebie pewnych myśli, uczuć. Przychodzą do mnie nie tylko ze smutkiem, ale nawet ze złością na zmarłą osobę.

Złością?

Tak. A nawet z pewną ulgą. Nosimy w sobie bardzo sprzeczne uczucia. Ludzie radzą sobie naprawdę różnie. Muszą "skatalogować" swoje emocje, przeżyć je, potrzebują ich świadomie doświadczyć. To jest trudne, również dlatego, że śmierć w wyniku koronawirusa jest mało godna. Ludzie umierają w szpitalach. Duszą się, są ledwo przytomni. Zabiegani lekarze mają mało czasu, żeby skontaktować pacjentów z rodziną. I czasem im się to nie udaje. Ludzie umierają w samotności, w obcym środowisku, nikt do nich do szpitala nie przychodzi, nikt ich nie żegna. Bo rodziny nie mogą ich zobaczyć. Widzą dopiero czarne worki na pogrzebie. To jest niezwykle traumatyczne przeżycie, bo bliscy często ostatni raz widzą ich, gdy trafiają do karetki.

No i jest jeszcze jeden rodzaj zachowań: część ludzi nie wierzy w śmierci covidowe. Po prostu. Twierdzą na przykład, że za śmiercią stoi nie wirus, tylko lekarz. Ogarniają ich teorie spiskowe, zamykają się w swoim świecie. I na przykład jak ktoś mówi takiej osobie, że "moja żona zmarła na COVID-19", nie potrafią powiedzieć: "Bardzo mi przykro. Jak ci z tym jest? Jak potrzebujesz rozmowy, to jestem". W zamian zaczynają zaprzeczać, bagatelizować, a osoba w żałobie czuje się opuszczona.

Przewrotne pytanie - czy żałoba może nieść za sobą pozytywną zmianę?

Można zbudować sens życia na nowo. Proces żałoby może być konstruktywny.

Pandemia jest z nami prawie dwa lata. Wiemy, że wirus bywa śmiertelny. Jesteśmy w stanie przygotować się na śmierć bliskiej osoby?

Jesteśmy świadomi, że ludzie umierają. Ale nasza świadomość jest tak skonstruowana, że nie da się na to w pełni przygotować. Nawet jak komuś się wydaje, że można, nawet jak ktoś się "nastawia" na śmierć bliskiej osoby - na przykład w związku z jego śmiertelną chorobą - to tak naprawdę dopiero po odejściu tej osoby odkrywamy, co ta śmierć w nas wywołuje.

Zdarzają się przypadki, że człowiek z tą traumą nie jest w stanie sobie poradzić?

U zdecydowanej większości proces żałoby nie przeradza się w depresję. Jednak są przypadki, że człowiek nie potrafi się pozbierać. Jest załamany, czasem sam chce odebrać sobie życie. Śmierci bliskich na COVID-19 mogą być szczególnie traumatyzujące. Bo to śmierci bez pożegnania. Trudniej sobie z tą sytuacją poradzić. Są też przypadki, kiedy pojawiają się wyrzuty sumienia, bo ktoś zaraził innego członka rodziny. Rodzi się wtedy wielkie poczucie winy. Nie każdy jest w stanie to udźwignąć. Jeśli nie mamy wsparcia bliskich, potrzebna jest pomoc psychiatry czy psychoterapeuty, a także wsparcie farmakologiczne.

Powiem panu o moim przypadku. Dwa tygodnie temu zacząłem urlop, pojechałem na weekend do rodziny, której nie widziałem od wielu miesięcy. Nie miałem objawów choroby, ale nosiłem w sobie wirusa. Po moim wyjeździe zachorowali moja mama - która codziennie miała kontakt z dziesiątkami osób w szkole - i dziadek. Potem babcia, która trafiła do szpitala, wreszcie tata. Każde z nich wciąż walczy z chorobą. Wszyscy byli zaszczepieni, za chwilę mieli przyjąć trzecią dawkę, łącznie ze mną. Nie zmienia to faktu, że mam ogromne poczucie winy. Bo to ja mogłem ich zakazić.

Za rzeczy, które wydarzyły się przypadkiem, nie ponosimy odpowiedzialności. Aczkolwiek rozumiem to poczucie winy, bo ono często się pojawia. Mimo że był pan zabezpieczony, pańska rodzina także. Niestety, szczepionki nie dają stuprocentowej odporności przed zakażeniem. Nie ma się jednak za co obwiniać. Choć wiem, że nie jest to łatwe.

Ludzie boją się iść do szpitala. Starają się walczyć sami, przechorować COVID-19 w domu, szukać prywatnej pomocy lekarskiej.

Gdy saturacja jest niska lub widzimy inne niepokojące objawy, szpital jest niezbędny. To jest przerażająco smutne miejsce, ale to jednak kadra lekarska ma wszelkie narzędzia, żeby pomóc. Jeśli prywatny lekarz lub lekarz z przychodni uzna, że trzeba jechać do szpitala, to trzeba to zrobić.

Ludzie boją się, że nie będzie miał się kto nimi zaopiekować. Co z tego, że są łóżka i respiratory, skoro brakuje medyków.

Mimo to szpital daje szansę na ratunek. Nikt, kto ciężko przechodzi COVID-19, nie powinien ratować się na własną rękę. Bo to się może skończyć tragicznie.

Czy ludzie mają powikłania psychiczne po przejściu COVID-19?

Tak. To powikłania psychiatryczno-psychologiczne. COVID-19 to choroba wielonarządowa. Nie dotyczy tylko płuc. Może uszkodzić każdy narząd, także mózg. Po przejściu COVID-19 u wielu osób pojawia się szereg zaburzeń psychicznych, choćby stany lękowe. Wśród pocovidowych powikłań są między innymi ataki paniki, niepokoje i lęki. Ludzie popadają czasem w depresje, tracą sens życia.

Pan z jakimi powikłaniami spotyka się najczęściej?

Z bezsennością. Ludzie po chorobie nie mogą spać albo mają nerwowy, zaburzony sen. To może prowadzić do zaburzeń lękowych, a nawet do depresji. Objawy mogą pojawić się po kilku tygodniach od ustąpienia objawów fizycznych choroby.

Groźna jest także tzw. mgła mózgowa. Zaburzenia otępione. Człowiek ma poczucie, że traci IQ, "ostrość" umysłu, koncentrację. Jakby wszystko było za mgłą. Zdolności poznawcze człowieka zdecydowanie się obniżają. To się często zdarza także u młodych ludzi.

Polacy mają coraz więcej problemów psychicznych, a psychiatrów nie przybywa. Nie ma pieniędzy, nie ma lekarzy…

Liczba osób z depresją i zaburzeniami nerwicowymi rośnie z roku na rok. W opłakanym stanie jest psychiatria dziecięca. System już przed pandemią był niewydolny, a COVID-19 jeszcze bardzo go docisnął. Powiem brutalnie: jeśli kogoś nie stać na prywatną opieką psychiatryczną, to ma wielki problem. Perspektywy są fatalne. Pamiętajmy, że psychoterapia trwa długo, choć daje też trwalsze efekty. Ale o nią trudno w szybkim terminie na NFZ.

Czy możemy przyzwyczaić się do życia w lęku? W ciągłym poczuciu zagrożenia?

Ten wirus z nami zostanie. Musimy zdać sobie z tego sprawę.

Dlaczego przeciwników szczepień nie przekonują fakty? Przecież w większości życie tracą oni.

Tzw. antyszczepionkowcy mają sztywny światopogląd. Jest w nich duża nieufność, nie wierzą politykom, autorytetom, lekarzom, instytucjom publicznym. Z jednej strony ci ludzie są zamknięci na argumenty innych, podejrzliwi, a z drugiej - bardzo aktywni. Przekonują innych do swoich teorii, są w tym często nachalni i agresywni. No i wpływają na tych niezdecydowanych, wątpiących, skonfundowanych. Media społecznościowe, nad którymi właściwie nie ma kontroli, odgrywają w tym ogromną rolę. I tak to się kręci, mamy gotową mieszankę wybuchową. Edukacja już nic nie da, a rząd się poddał. Przestraszył się wąskiej, ale agresywnej grupy ludzi.

Ja w ministrze zdrowia lęku nie widzę. Widzę zadziwiającą pewność siebie.

A ja obojętność. "Giną? Giną". Urzędnicy i politycy przychodzą rano do mediów i "na sucho" podają kolejne statystyki zgonów. I nic sobie z tego nie robią. To jest przerażające. Ta obojętność. Brak reakcji. Jakby te śmierci nic nie znaczyły.

Politycy przecież też mają bliskich, przyjaciół, znajomych. Oni też umierają.

Może nie tracą bliskich w tej fali. Może żywią przekonanie - nie bezpodstawne - że oni i ich rodziny zawsze otrzymają pomoc. Że karetka zawsze przyjedzie do nich na czas, że znajdzie się miejsce w wyspecjalizowanym szpitalu z dostępnym lekarzem, najlepszą opieką i najlepszą salą. Politycy żyją w swojej bańce i nie zdają sobie sprawy, z jaką sytuacją, z jakimi dramatami mierzą się dziś ludzie.

Mechanizm wyparcia?

Tak, on także jest widoczny w zachowaniach społecznych. On w dużej mierze bierze się z lęku, który ludzie chcą wyprzeć. Bagatelizują problem, żeby się nie bać.

Ogłosił pan 3 grudnia "Dniem covidowej żałoby narodowej". Chciał pan, by Polacy zapalili w oknach 178 tys. świeczek - ku pamięci dotychczasowych 178 tys. ofiar pandemii w Polsce.

Dzień żałoby mógł ogłosić prezydent. Nie zrobił tego i zapewne nie zrobi. Z powodu COVID-19 umiera tu i teraz kilkaset osób dziennie. W ciągu najbliższych miesięcy umrze minimum kolejne kilkadziesiąt tysięcy osób - również z powodu przeciążenia systemu zdrowotnego w Polsce. Bardzo możliwa liczba nadmiarowych zgonów w Polsce wyniesie za parę miesięcy 200 tysięcy osób, co stanowi aż 0,5 proc. ludności Polski. Co dwusetna osoba w Polsce będzie ofiarą pandemii i nieudolności władz w radzeniu sobie z nią.

Dzień żałoby narodowej moglibyśmy ogłaszać codziennie.

Jesteśmy przerażeni skalą tej tragedii. A żadna z ofiar nie została przez państwo upamiętniona. Ludzie nie mieli możliwości wspólnotowego przeżywania tej straty. Postanowiliśmy wyjść tym potrzebom naprzeciw. Chcemy pamiętać o konkretnych ludziach, o zmarłych, o ich bliskich. Tym ludziom należy się szacunek. I upamiętnienie.

Chcieliśmy poprzez naszą akcję pokazać, że tragedia trwa. Że ludzie umierają i będą umierać. Codziennie. To są koszmarne liczby. Chcemy też zwrócić uwagę, że wcale nie musiało do tego dojść. Chcemy obudzić rząd, zaapelować, żeby tę falę zgonów zatrzymać. Każda śmierć to ludzki dramat, a rządzący mówią o tym wyłącznie w kategoriach statystyki.

Politycy zobojętnieli?

Mam takie nieodparte wrażenie: "Ok, są zgony, ludzie umierają, przechorowują, tak po prostu jest". Tak wygląda podejście rządzących. Politycy nie wprowadzają obostrzeń, nie wykorzystują certyfikatów covidowych. Nie widzą dramatów, nie widzą konkretnych osób, nie dostrzegają tych, którzy ich opłakują. Widzą tabelki w Excelu.

W tych tabelkach są czyjeś matki, ojcowie, babcie, dziadkowie. Dzieci.

Żona, mąż, dziadek, przyjaciel, siostra, brat… Gdy ginie kilkaset osób dziennie, to każdego dnia kolejne kilka-kilkanaście razy tyle osób zaczyna przeżywać żałobę. To jest przerażające.

Polityków ogarnęła znieczulica?

Obawiam się, że to chłodna kalkulacja polityczna.

Dlatego rząd unika wprowadzania restrykcji?

W krajach zachodnich, gdzie wprowadzono certyfikaty covidowe, śmiertelność jest 8-10 razy niższa niż u nas. W Hiszpanii to 15 razy mniej zgonów niż w Polsce! Bo ludzie zaczęli się szczepić, gdy mieli stracić możliwość wejścia do różnych przestrzeni publicznych. U nas władza boi się sondaży, boi się narazić elektoratowi i konfliktów w swoim obozie. Dlatego stwierdziła, że bardziej opłaca się poświęcić kilkadziesiąt tysięcy istnień ludzkich, niż zaryzykować utratę poparcia.

Politycy nie mówią o śmierci. Mówią o "zgonach". O statystyce. A ta jest przerażająca, przodujemy w liczbie tzw. zgonów nadmiarowych.

Mogliśmy tego uniknąć. To jest grzech zaniechania polityków. Oni biorą odpowiedzialność za śmierć tych ludzi. Spójrzmy, co działo się we Francji: tam też jest duży odsetek przeciwników szczepień. Podobnie jak w Polsce. Tamtejsze władze jednak wprowadziły obowiązek certyfikatu covidowego jako przepustki do uczestnictwa w życiu publicznym. Po tej decyzji odsetek zaszczepionych wzrósł o 20 proc. I dzisiaj Francuzi mają osiem razy mniej zgonów na COVID-19 niż my.

Gdyby u nas podjęto takie decyzje jak we Francji, codziennie kilkaset istnień ludzkich można by ocalić. Wskutek braku decyzji rządu tracimy co dzień kilkuset obywateli. Zmarli zmieniają się w abstrakcyjne liczby. Przyjęto strategię: kto przetrwa, ten przetrwa, kto nie - trudno.

Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1309)