Śmierć Piotra Pawłowskiego. Wstrząsające informacje o lekarzu
- Żona jest zbulwersowana - powiedziała w rozmowie z WP Beata Bosak-Kruczek, pełnomocnik rodziny Piotra Pawłowskiego. To reakcja na informację o tym, że lekarz, który miał nie pomóc w ratowaniu jej męża, ma na swoim koncie więcej takich zaniechań. I choć został zwolniony, ma pracę w innej firmie.
Piotr Pawłowski zmarł 8 października. Był działaczem społecznym, walczącym o prawa osób z niepełnosprawnościami. Jego żona twierdzi, że jej mąż padł ofiarą błędu medycznego. W sprawie wszczęto śledztwo. Teraz pojawiły się nowe, niepokojące informacje.
Dotyczą Jerzego M., lekarza, który miał nie pomóc Piotrowi Pawłowskiemu. - Stał z tabletem przy oknie, nie badał, nie uczestniczył w żadnych czynnościach, nawet nie podszedł do pacjenta, ani nie pytał ratowników, czy potrzebują pomocy. Do tego stopnia był bierny, że żona pomagała przenosić pana Piotra na nosze. Jeden z ratowników podniósł głos i zapytał, czy lekarz pomoże, dopiero wtedy zareagował. To była jedyna czynność, którą wykonał - mówi w rozmowie z WP Beata Bosak-Kruczek, pełnomocnik rodziny Piotra Pawłowskiego.
Okazuje się, że to niejedyna akcja, podczas której Jerzy M. miał dosłownie nie kiwnąć palcem. - Byliśmy zdani tylko na siebie - tak o ratowaniu ludziom życia z Jerzym M. opowiadają ratownicy. Do Bosak-Kruczek zgłosiło się ich aż pięciu.
- Mówią, że się bali. Był niekompetentny. Nazywali go Budda ze względu na dziwne zachowanie. Jest to starsza osoba, ma 70 lat, wygląda na osobę niesprawną. Ratownicy nie powiedzieli o nim ani jednej dobrej rzeczy. Podkreślali zgodnie: "ten pan nie powinien być lekarzem" - zaznacza Bosak-Kruczek.
Jak dodaje, dotarła też do lekarki, która złożyła skargę, po tym jak w jej szpitalu zmarła pacjentka po przywiezieniu przez zespół ratowników z Jerzym M. Jej zdaniem ten lekarz nie powinien zajmować się pacjentami. Co więcej, wcześniej Jerzy M. miał nie udzielić pomocy 19-latkowi, który zmarł.
Bosak-Kruczek na podstawie rozmów z ratownikami i lekarką uważa, że Jerzy M. ma nie tylko dwie osoby na sumieniu (w prokuraturze toczą się dwa postępowania związane z jego lekarską działalnością). Jak na te informacje zareagowała żona Piotra Pawłowskiego? - Jest zbulwersowana. Ma dwie misje. Chce wyjaśnić okoliczności śmierci męża. Twierdzi też, że była ona po coś, dlatego wierzy, że uda się dokonać zmian systemowych (dotyczących weryfikacji ludzi przyjmowanych do zespołów ratunkowych), by nie dochodziło do takich tragedii w innych rodzinach - mówi nam mecenas.
"Jestem zaskoczona"
Jest dobrej myśli. - Chyba uda nam się przełamać zmowę milczenia. Rano obudził mnie telefon lekarza z pogotowia, który zna Jerzego M. sześć lat. Chce się spotkać i opowiedzieć o kolejnych nieprawidłowościach - dodaje Bosak-Kruczek. I chwali pracę i zaangażowanie prokuratora w sprawie.
Najbardziej bulwersuje ją brak reakcji dyrekcji szpitala. - Po tak szumnych doniesieniach dotyczących pana Piotra Pawłowskiego, dla mnie było oczywiste, że dyrektor natychmiast przeprowadzi postępowanie wyjaśniające, skontaktuje się z prokuraturą, coś zrobi. A tymczasem nie podjął decyzji o zerwaniu współpracy. Na początku listopada Jerzy M. był kolejny raz na interwencji i dopiero po niej się na to zdecydowano - tłumaczy adwokat.
Ma też swoją teorię. Zastanawia się, czy Jerzy M. nie ma "popalonych mostów w Lublinie", bo choć tam mieszka, pracuje w Warszawie. Bosak-Kruczek przyznaje, że zaskakuje ją wypowiedź Remigiusza Moryto, której udzielił "Super Expressowi". Moryto to dyrektor medyczny placówki, która zatrudniła Jerzego M.
- Ja tego lekarza znam od ośmiu lat i nie mam podstaw, by kwestionować jego umiejętności medyczne - powiedział. Wirtualna Polska skontaktowała się z firmą.
- Lekarz ten świadczy dla nas usługi od ośmiu lat z dwuletnią przerwą. Przez ten czas nie mieliśmy podstaw do kwestionowania jego umiejętności medycznych. Do publikowanych w mediach zastrzeżeń jest nam trudno się odnieść, nie mamy kompletu dokumentacji, wyjaśnień. Pracy lekarza przyjrzymy się jednak jeszcze dokładniej. Należy pamiętać, że pomawianych w tego typu, bardzo trudnych emocjonalnych sprawach, wiążące są rozstrzygnięcia upoważnionych do tego organów, tj. prokuratury czy sądu. O tych sprawach, które teraz wychodzą, nie mieliśmy pojęcia - usłyszeliśmy.
Bosak-Kruczek zwraca uwagę, że po doniesieniach medialnych i po wszczęciu śledztwa, przedstawicielom formy powinno zapalić się czerwone światełko. Tak się jednak nie stało. - To duże ryzyko - podkreśla nasza rozmówczyni.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl